Żmudna droga powrotna Rangersów na salony

Jeden z najstarszych, najbardziej utytułowanych klubów na świecie i zarazem najlepszy szkocki klub – Rangers FC – lata świetności ma już za sobą. Choć kibice  „The Gers” (w tym ja) wciąż wierzą w powrót ich drużyny na szkockie i europejskie salony, fakt jest taki, że jeszcze trochę czasu upłynie, zanim to się stanie. Na szczęście i w klubie i na trybunach większość cierpliwie czeka i mało kto od Rangersów się odwrócił, kiedy ten stoczył się na samo dno.

HDP-RGOL-640x120

Rok 2012 zostanie zapamiętany już na zawsze. Był to czas, w którym Rangersi rozpoczęli sezon 2012/13 nie tak, jak zawsze – od Scottish Premier League – ale od ostatniej, czwartej klasy rozgrywkowej – Scottish League Two. Czas ten był pełen łez, a drużyna, która jeszcze do niedawna biła się w fazie grupowej Ligi Mistrzów, została zdegradowana formalnie do rangi chyba gorszej niż prowincjonalnego klubu.

Szkocki kolos, ale nogi prezesów z gliny

Z pewnością większość kibiców piłki nożnej pamięta, że „The Gers” przez nieudolną politykę prezesów popadli w gigantyczne długi i w ostatecznym głosowaniu pomiędzy klubami szkockiej ekstraklasy przegłosowano (10 za, jeden klub się wstrzymał), że ekipa z Glasgow nie jest już mile widziana w szeregach SPL. I kiedy wszyscy myśleli, że rozgrywki zaczną się od pierwszej ligi (Scottish Championship), to prawda była jeszcze bardziej bolesna – ostatnia klasa rozgrywkowa.

Dobrze, że chociaż pucharów nie zabrali… / rangers.co.uk

Ale co do tej sytuacji doprowadziło? Genezy problemu można by szukać już w 1989 roku, kiedy to właścicielem klubu został David Murray. Przez blisko 20 lat prowadził efektywną politykę klubu, ale nie efektowną. Albo inaczej – była efektowna, ale wyłącznie na krajowym podwórku, gdzie Rangersi zdobywali często nie tylko krajowe puchary, ale i tytuły mistrzowskie.  Europy natomiast nie udało się ani razu zawojować, a taki był główny cel prezesa.

David Murray wykładał na klub dużą ilość pieniędzy. Klub z Glasgow przez wiele lat był znany głównie z tego, że nie szkolił utalentowanych zawodników, a ciągle kupował. Rekord transferowy to zakup z Chelsea Norwega – Tore Andre Flo – za 12 mln funtów. Gdy Rangersi popadali w długi, Murray je spłacał – choć co prawda nie od razu. Dwa epizody były szczególnie kosztowne, oba związane z zagranicznymi szkoleniowcami. Najpierw zatrudnienie Dicka Advocaata w 1998 roku, który miał z „The Gers” pokazać się w europejskich pucharach. Holenderski szkoleniowiec nasprowadzał do Szkocji głównie szrot ze swojego kraju. I to bardzo kosztowny szrot, który na dodatek ani w rozgrywkach ligowych, ani w Europie, za wiele nie zdziałał.

Norweg Tore Andre Flo obecnie nie jest najmilej wspominaną osobą wśród kibiców z Ibrox / latravel.no

Powtórką z sytuacji było zatrudnienie w 2006 roku Francuza Paula Le Guena. Nie dość, że posprzedawał on kilku wartościowych zawodników, m.in. ulubieńca kibiców – Lovenkrandsa – to sprowadził na ich miejsce mniej lub bardziej (głównie mniej) użytecznych grajkw, tym razem z Francji. Po kilku miesiącach pracy Francuza w Glasgow, David Murray musiał zaciągnąć pożyczę w wysokości ponad 20 mln funtów, aby spłacić długi, których narobił trener z kraju nad Sekwaną. W 2008 roku firma właściciela „The Gers” w wyniku kryzysu bardzo podupadła i Murray nie mógł już dokładać do interesu. Dodatkowo w 2010 wytoczony został Rangersom proces przez brytyjski urząd skarbowy w związku z nielegalnymi, według nich, praktykami finansowymi.

W połowie 2011 roku większość akcji drużyny z Glasgow za symbolicznego funta kupił Craig Whyte i został jego nowym właścicielem. Miał  spłacić długi klubu i wyciągnąć go na prostą. Jednak nie udało mu się i dobrowolnie wprowadził do klubu zarząd komisaryczny. Jeżeli ktoś nie wie co to jest, wyjaśniam w skrócie: podmiot niezwiązany z klubem, który ma za zadanie przywrócić stabilność finansową, dojść do porozumienia z tymi, u których zaciągnięto długi i znaleźć nowego inwestora.

Światełko w tunelu i… Czwartoligowa rzeczywistość

W maju 2012 roku nowym właścicielem klubu z Ibrox został Charles Green, który zapłacił proponowane przez zarząd komisaryczny 8,5 mln funtów. Nie udało się jednak dojść do porozumienia z brytyjskim urzędem skarbowym w celu zmniejszenia długu i stało się… Istniejąca od 1899 roku spółka „The Rangers Football Club plc.” została zlikwidowana. Na szczęście Green zakupił wszystko to, co z klubem się wiązało, m.in.: stadion, obiekty treningowe i kontrakty zawodników. Rangersi byli teoretycznie ciągle tym samym klubem, ale o zgodę na grę w Scottish Premier League musieli poprosić kluby tam występujące. Jak już wspomniałem, odbyło się głosowanie, w wyniku którego odmówiono prawa gry Rangersom w najwyższej klasie rozgrywkowej i „The Gers” zostali zmuszeni rozpocząć rozgrywki od Scottish League Two.

Charles Green – człowiek, który bądź co bądź uratował Rangersów przed zapomnieniem / maleysbhoys.com

Z takiej marki jak Rangers nie można było zrezygnować i, chcąc nie chcąc, klub musiał zacząć rozgrywki tam, gdzie mu kazano. Część piłkarzy odeszła, ale kilku z nich pozostało, m.in. Lee Wallace i Lee McCoulloch. Co ciekawe, znaleźli się również piłkarze ze szkockiej ekstraklasy, którzy dołączyli do trzecioligowej rzeczywistości Rangersów (chociażby Dean Shiels z Kilmarnock czy David Templeton z Hearts). Wszyscy wspólnie zaczęli ciągnąć ten wózek w stronę salonów i robią to do tej pory.

Odyseusz z Glasgow

Sezon 2012/13 ekipa prowadzona przez Ally’ego McCoista zakończyła nie inaczej, jak tylko pierwszym miejscem w rozgrywkach Scottish League Two. 25 zwycięstw, 8 remisów i 3 porażki, a stosunek bramek 87:29. Nad drugim w tabeli Peterhead miała aż 24 punkty przewagi. Takim wynikiem Rangersi potwierdzili, że niesłusznie zostali oddelegowani na samo dno szkockiej piłki. Gorzej było niestety w pucharach, gdzie odpadli w ćwierćfinale Pucharu Ligi i przegrali w piątej rundzie Pucharu Szkocji.

Tak świętowano 140-lecie klubu w czasie meczu ze Stirling Albion / dailyrecord.co.uk

Grający obecnie w Scottish League One Rangersi rosną w siłę z każdym meczem. Obecny sezon w wykonaniu „The Gers” jest jeszcze lepszy niż poprzedni. Na 9 kolejek przed końcem rozgrywek mają 24 pkt przewagi nad drugim w tabeli Dunfermline. Bilans meczów 25-2-0, bramki 84:14. Taki wynik daje im już praktycznie mistrza SLO (EDIT: Rangersi już oficjalnie wywalczyli awans do Scottish League Championship) . W Pucharze Ligi co prawda już nie grają, ale w dalszym ciągu liczą się w Pucharze Szkocji. W ćwierćfinale zagrają z Albion Rovers, a najlepsza wiadomość jest taka, że odwieczny rywal – Celtic – odpadł już z tego turnieju, przegrywając nie tak dawno z Aberdeen 1:2.

Złoty czas Celticu

Na powrót Rangersów do najwyższej klasy rozgrywkowej czeka zapewne pół Glasgow i pół Szkocji. Bo wiadomo przecież nie od dziś, że ten kraj dzieli się na część zieloną i niebieską. Od czasu do czasu odżywa temat przejścia „The Gers” do Anglii, jednak na pomówieniach się kończy. To dobrze, że nikt tego pomysłu nie bierze na poważnie. Drużyna z niebieskiej części Glasgow potrzebuje stabilizacji, większego kapitału i wzmocnień. Temat przejścia do Korony był przecież podejmowany wtedy, kiedy byli oni faktycznie potęgą w Szkocji, a ich hegemonię ograniczał tylko Celtic. Teraz na takie ruchy jest zdecydowanie za wcześnie.

Póki co oglądamy, jak w drodze na szczyt „The Gers” biją mniejsze kluby. Prawdziwym sprawdzianem dla nich będzie sezon 2015/16, czyli powrót do Scottish Premier League. Idę myślami trochę w przyszłość, ale przecież nikt nie ma chyba wątpliwości, że tak jak trzecią i czwartą klasę rozgrywkową, tak i drugą przejdą bez problemu. A jeśli dobrze pójdzie w Pucharze Szkocji, może zobaczymy ich niedługo także na europejskich boiskach? Takie są marzenia moje i każdego kibica Rangersów, ale zobaczymy, co przyniesie przyszłość.

Czarne chmury nad niebieską częścią Glasgow

Opisałem jak wygląda sytuacja na boisku, nie powiedziałem natomiast nic o sytuacji klubu w ogóle. Niestety, o ile strona sportowa wygląda bardzo dobrze, o tyle organizacyjna już nie. Właścicielem klubu jest obecnie David Somers, który idzie na co raz to większe konflikty z kibicami „The Gers”, którzy powiedzmy sobie szczerze, mają prawo wymagać. To oni są główną siłą napędową klubu i zapełniają trybuny Ibrox nawet wtedy, gdy Rangersi grają z amatorami.

Według tego co przekazują brytyjskie media, a ostatnio robią to co raz częściej, to w tym roku zaczęły pojawiać się poważne przesłanki co do tego, że klub ma kłopoty finansowe. David Somers poprosił piłkarzy o 15-procentowe zmniejszenie zarobków, na co sami zainteresowani nie zgodzili się. Ostatnio wyciekła informacja, że zarząd Rangersów zdecydował się na wzięcie pożyczki na kwotę 1.5 mln funtów. Fani „The Gers” nie przeszli wobec tej informacji obojętnie, bo skoro Somers twierdzi, że sytuacja finansowa klubu jest stabilna to dlaczego proponuje obniżenie piłkarzom pensji i zaciąga pożyczkę?

Niebieska część Glasgow boi się, że będą musieli przeżywać to samo co w połowie 2012 roku. Raz już przeżyli ciężkie chwile i nie chcą „powtórki z rozrywki . Wieść niesie, że zaczynają brać bardzo powoli sprawy w swoje ręce i rozpoczęli wykupywanie akcji klubu – obecnie mają około 1%. Dążą do minimum 5%, dzięki którym mieliby prawo do zwołania posiedzenia zarządu, a to już coś.

Prawda jest taka, że gdyby Rangersi nie istnieli, to połowa Glasgow nie miałaby co ze sobą zrobić. Nierealne jest przecież, aby nagle zaczęli kibicować Celticowi. Gdyby zapytać o taką ewentualność jakiegokolwiek kibica „The Gers”, prawdopodobna odpowiedź brzmiałaby – po prostu nie.

Na chwilę obecną sympatykom Rangersów spoza Szkocji pozostaje czekać i patrzeć w jakim kierunku rozwinie się sytuacja. Oby w jak najlepszym.

Partnerem artykułu jest fanpage „Wszystko o najlepszej lidze świata – Premier League”

PAWEŁ WILAMOWSKI

HDP-RGOL-640x120

Pin It