TOP25 młodych trenerów (3)

Sir Alex Ferguson i Jupp Heynckes wiodą słodkie życie emeryta. Marcelo Lippi oraz Giovanni Trapattoni na uboczu. Wielcy mistrzowie, zgodnie z prawem natury, odchodzą, ustępując miejsca młodszym. Nie grozi nam jednak pustka. W kolejce po laury niecierpliwie stoją młodsi szkoleniowcy, łaknący triumfów. Którzy są najlepsi? Zapraszamy na finałową odsłonę naszego rankingu!

TOP25 młodych trenerów (1)
TOP25 młodych trenerów (2)

5. Andre Villas-Boas

Słynny Bobby Robson w 1994 roku miał niecodziennego prześladowcę. Chłopca, który z czasem stał się kolegą, a jeszcze później współpracownikiem. Sąsiadem Anglika w Porto był pewien 16-latek. Piekielnie uzdolniony 16-latek, z bzikiem na punkcie futbolu. Portugalczyk mówiący płynnie po angielsku, co jest rzadszym zjawiskiem niż gole „Lewego” w kadrze. Rudowłosy dzieciak nachodził prawie trzy razy starszego mężczyznę, by toczyć z nim niekończące się rozmowy o piłce. Szczwany lis Robson momentalnie wyczuł potencjał, zezwalając nastolatkowi na „praktykę” w skautingu FC Porto. Tak się zaczęła kariera jednego z najzdolniejszych trenerów XXI wieku.

Andre Villas-Boas, choć ma za sobą ledwie 37 wiosen, doświadczeniem, tym dobrym i złym, mógłby obdzielić niejednego starego wygę. Portugalczyk to prawdopodobnie najmłodszy selekcjoner w historii piłki nożnej. Mało kto wie, że AVB, mając ledwie 21 lat, opiekował się kadrą…Brytyjskich Wysp Dziewiczych. Posada mało prestiżowa, lecz ciągle unikatowa dla tak młodego trenera. Szkoleniowiec wytrzymał tam 12 miesięcy, wracając potem do ojczyzny. Jak przyznają jego ówcześni podopieczni, ich szef wyjawił swój prawdziwy wiek dopiero ostatniego dnia pracy.

Były krzewiciel piłki na Karaibach nie lubi do tego wracać, ale dorastał pod skrzydłami Jose Mourinho. Z The Special One spędzili razem siedem lat, ściśle współpracując w Porto, Chelsea oraz Interem. Villas-Boas odpowiadał za scauting i był asystentem starszego trenera. Pępowinę odciął, gdy Mou szykował się do posady w Realu, samemu obejmując Academicę de Coimbra. Skazywany na pożarcie klub pod wodzą szkoleniowego gołowąsa utrzymał się na powierzchni, co nie uszło uwadze mocarzy z Porto. W prasie rodził się już „Mini Mourinho”. Mini nie mini, AVB w pierwszym sezonie na Estadio Dragao zdobył potrójną koronę – mistrzostwo i puchar kraju, a także Ligę Europy. Smoki zdeklasowały rywali, w lidze nie notując ani jednej porażki, tracąc przy tym ledwie 13 bramek. Mimo szczelnej defensywy, Porto prezentowało zachwycający futbol, oparty na dużej liczbie podań, agresywnym pressingu i elastycznej taktyce. Głównymi kreatorami byli Joao Moutinho, Freddy Guarin, Hulk oraz Radamel Falcao. Dziwi więc, skąd taka zmiana ku defensywie w prowadzonym do niedawna Tottenhamie.

W Chelsea od paru lat tęskniono za Mourinho, który siedział już wtedy w Madrycie. Ale po co Jose, skoro można mieć jego młodszą i – być może – lepszą wersję? Tak zdaje się myślał Roman Abramowicz latem 2011 roku, angażując jego byłego asystenta. Villas-Boas kroczył śladami dawnego mentora, lecz nie udało mu się, w przeciwieństwie do The Special One, okiełznać Stamford Bridge. A ściślej – szatni. Portugalczyk wdał się w niemożliwy do wygrania konflikt, zadzierając z Frankiem Lampardem, Ashleyem Colem i Michaelem Essienem. Ich słowo przeciwko słowu 35-letniego trenera, bez wyników z Chelsea. To nie mogło się udać.

Rehabilitacja miała nadejść pół roku po zwolnieniu. W tym samym mieście, lecz na innym stadionie. Chociaż Tottenham w sezonie 2012/2013 zdobył rekordową ilość punktów od czasu założenia Premier League, nie udało się awansować do Ligi Mistrzów. Villas-Boas zaś nie umiał właściwie rozdysponować 90-milionowego spadku po transferze Garetha Bale’a. Mimo ogromnego potencjału w ofensywie i niezłego początku obecnego sezonu, formuła wyczerpała się na początku grudnia po klęskach z Manchesterem City oraz Liverpoolem.

Villas-Boas, choć w połowie klubów jakie prowadził ponosił klęski, wróci silniejszy. Na pewno. Spędzi trochę czasu na uboczu, przeanalizuje swoje błędy. Wyciągnie prawidłowe wnioski. Bo to inteligentny człowiek. I piekielnie utalentowany szkoleniowiec.

4. Diego Simeone

Argentyńczyk Diego Simeone ma na karku dopiero 42 lata. A w dorobku jako trener i zawodnik ma wszystkie trofea możliwe do zdobycia we Włoszech, Hiszpanii i Europie poza jednym – Ligą Mistrzów. Legenda argentyńskiej piłki. Człowiek kochany przez kibiców wszędzie gdziekolwiek się pojawił. Diego grał na środku pomocy i jego obecna filozofia gry wynika w dużej mierze z jego własnego stylu gry jako piłkarza.

Diego Simeone to osoba o wyjątkowej mieszance cech charakteru. Przy ogromnej inteligencji, jest niezwykle prostolinijny i konkretny. Jego pojmowanie futbolu wydawać się może troszkę zbyt powierzchowne, ale jest ono tak skuteczne w swej prostocie, że ciężko uwierzyć w to, że nikt inny jeszcze od tej strony futbolu nie zaadaptował. Dla Argentyńczyka najważniejsze na boisku jest to, co zawodnik robi bez piłki przy nodze. Dlaczego? Bo właśnie tak spędza 95 procent meczu. W ciągu spotkania zawodnik cieszy się futbolówką średnio przez dwie minuty. Resztę czasu tylko za nią biega. Więc Diego Simeone nauczył swoich podopiecznych biegać za futbolówką tak, żeby zawodnikom drużyny przeciwnej tę radość z posiadania piłki możliwie jak najmocniej zredukować.

Imponuje fakt, że Simeone stworzył nowe, własne spojrzenie na futbol. Nie wzorował się na kontratakujących zespołach Mourinho ani na katalońskiej Tiki-Tace. Stworzył coś z niczego. Wpoił swoje założenia graczom, którzy – tak szybko jak zaczęli je wypełniać – zaczęli odnosić sukcesy.

Czytaj także: W dwa lata z depresji na szczyt. Atletico wkracza na salony

Diego Simeone ma przy tym jeszcze jeden ogromny atut jako szkoleniowiec – fantastyczny kontakt z zawodnikami. Diego z każdego, kogo przygarnia pod swoje skrzydła, jest w stanie wycisnąć maksimum. Wykrzesać z niego każdą kroplę potencjału. Dzięki temu z zespołem o średnich możliwościach osiągnął w tej chwili taką pozycję w Europie, że Atletico jest wymieniane w gronie faworytów do wygrania Ligi Mistrzów. Tego jedynego, którego 42-latek jeszcze nie ma na swojej półce.

Diego Simeone również jako trener jest kochany przez swoich kibiców. Jako piłkarz defensywny pomocnik dwukrotnie grał w Atletico, gdzie pokochał Vicente Calderon i ono pokochało jego równie mocno. Objął „Rojiblancos” w sporym kryzysie, o którym już obecnie mało kto pamięta. Simeone jest raczej typem szkoleniowca, który nie pasuje do każdej drużyny. Aby użyć swojej magii i stworzyć coś niezwykłego z zespołem, Argentyńczyk potrzebuje grupy ludzi o odpowiednich cechach charakteru i podejściu do futbolu. Miejmy nadzieję, że Diego inteligentnie będzie kierował swoją przyszłością i konsekwentnie wspinał się na kolejne futbolowe szczyty.

3. Antonio Conte

Antonio Conte jako piłkarz spędził w Juventusie 13 lat, podczas których wygrał wszystkie możliwe trofea. Nic dziwnego, że kiedy nazwisko byłego kapitana drużyny zaczęło pojawiać się w mediach w kontekście objęcia posady trenera, fani byli wniebowzięci. Conte nie miał żadnych poważnych sukcesów w zawodzie. Ot dwa awanse z Serie B, jedna krótka przygoda w Serie A zakończona rezygnacją. Tifosi pamiętali go jednak jako charakternego pomocnika i liczyli przede wszystkim, że odbuduje morale podupadłej drużyny. Kiedy usłyszeli, że po pierwszym obozie nowego klubu szuka dopiero co zatrudniony w Turynie Reto Ziegler, uznawany za jednego z najlepszych lewych obrońców ligi, a trener testuje nowe ustawienie określane jako 4-2-4, bardziej niż o tytule mistrzowskim myśleli o tym, żeby znów nie narobić sobie wstydu. Rezultaty przerosły najśmielsze oczekiwania. Zupełnie odmieniony zespół nie przegrał ani jednego meczu w sezonie i sięgnął po scudetto. W kolejnej odsłonie włoskich rozgrywek również nie miał sobie równych. Projekt klubu zakładał walkę o tytuł po trzech sezonach, Conte jest właśnie w drodze po trzecie mistrzostwo z rzędu.

44-letni Włoch postawił przede wszystkim na team spirit. Trudno w jego drużynie wskazać jednego wyraźnego lidera. To mieszanka uznanych mistrzów z młodszym pokoleniem, w której obok ułamka fantazji i przebojowości znajduje się cały zastęp walczących wyrobników. Nie ma zbyt wiele miejsca na freestyle w schematach gry byłego trenera Sieny i Bari. Zielone światło na podejmowanie ryzyka i techniczne popisy ma zwykle dwóch, może trzech piłkarzy przebywających na boisku. „Nie byłem szczególnie utalentowanym piłkarzem. Całą swoją karierę zawdzięczam ciężkiej pracy i wielu rozmowom z najlepszymi trenerami. Teraz staram się pomóc swoim zawodnikom. Jeśli wiesz co zrobić w konkretnej sytuacji, gdzie posłać piłkę, możesz nadrobić pewne braki. Po trzydziestce zacząłem dawać rady swoim kolegom z linii pomocy” – powiedział Conte kilka dni temu na gali Globe Soccer Awards w Dubaju, gdzie zgarnął nagrodę trenera roku. Wielu ekspertów podkreśla, że Juventus Antonio Conte jest wiernym odbiciem dawnego pomocnika. Posiadający duże walory piłkarskie, ale przede wszystkim wybiegany, zdeterminowany, sprytny. Włoch od dłuższego czasu trzyma się sprawdzonej taktyki z trójką obrońców, ale w początkowym okresie pokazał swoją elastyczność. Widząc siłę swoich środkowych pomocników, zwiększył ich ilość w jedenastce (obecnie gra ich nawet czterech, gdyż Kwadwo Asamoah nie jest naturalnym skrzydłowym). Przez problemy z defensywą postawił na trzech stoperów, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Conte to prawdziwy tytan pracy, który nie odpuści swoim podopiecznym nawet na chwilę. W trakcie przedsezonowych przygotowań drużyna zwykła przegrywać sparingi ze znacznie niżej notowanymi rywalami. Piłkarze, po nieprzeciętnej dawce treningu siłowego, biegają wtedy jakby ich nogi ważyły po cztery tony. W ubiegłe wakacje, gdy zespół wylądował w Stanach Zjednoczonych, piłkarze tylko rozpakowali swoje rzeczy w hotelu i udali się na boisko na pierwszy trening. Kiedy jednak sezon wchodzi w decydującą fazę, kondycja i motoryka Juve są na optymalnym poziomie.

Conte nie tylko nawiązuje do największych sukcesów swoich wielkich poprzedników. Fabio Capello przyznał przed kilkoma dniami, że obecna drużyna Bianconerich jest lepsza od jego ekipy. Marcelo Lippi również nie szczędzi pochwał młodemu trenerowi oczekując sukcesów międzynarodowych. Italia robi się już zbyt ciasna dla Conte. Rozpoczęło się polowanie na Puchar Europy. Poprzednia edycja zakończyła się na ćwierćfinale z Bayernem, ta okazała się kompletną klapą i brakiem awansu z grupy. Zawodnicy są nadzwyczaj spięci w meczach na arenie europejskiej, ich trener również nie radzi sobie już tak dobrze. Wypracowane schematy zawodzą, niektóre zmiany mają wątpliwą szansę powodzenia, zawodnicy czują, że szef dopiero się uczy. A bez niego tracą przynajmniej połowę swojej siły. Conte od dłuższego czasu jest pytany o to, czy zostanie turyńskim Fergusonem. Raczej nie zostanie, bo jego ambicje sięgają innych miejsc, gdzie czekają wielkie wyzwania ale i finansowe możliwości.

2. Josep Guardiola

Pep Guardiola conducts first training session at Bayern Munich - video

Gdybyśmy tworzyli ranking w oparciu tylko i wyłącznie o liczbę trofeów, Pep Guardiola zmiótłby konkurencję z powierzchni Ziemi. 17 tytułów w ciągu niecałych siedmiu lat kariery to wynik zatrważający. Futbol to jednak nie tylko suche liczby, bezpłciowe statystyki. Katalończyk póki co nie stworzył czegoś z niczego. Nie dokonał cudu. Co nie zmienia faktu, że fachowcem jest wybornym.

Chyba nie ma trenera o tak bardzo różnej opinii. Dla jednych magik, szkoleniowiec wszech czasów, dla drugich szczęściarz spijający śmietankę po poprzednikach, nie umiejący radzić sobie z piłkarzami o trudnych charakterach, nazywany przez Zlatana Ibrahimovicia „tchórzem”. Gdzie jest prawda? Zapewne pośrodku, chociaż pewność będziemy mieli co najmniej za rok.

Wokół Guardioli narosło wiele bajek rozpowszechnianych przez niechętne mu osoby. Największą bzdurą jest teoria, że do pierwszej drużyny przyszedł na gotowe. Nieprawda. I to sporego kalibru. Wiosnę 2008 roku Barcelona kończyła na trzecim miejscu w lidze, ustępując nawet Villarealowi, tracąc do zwycięskiego Realu 18 punktów. Ciężko było nazwać ówczesny zespół samograjem. Niemniej Katalończyk miał za sobą ogromne finanse oraz niewyczerpane źródło talentów z La Masii. Sęk w tym, że jego poprzednicy też. A tylko on był w stanie z tych zasobów wycisnąć maksimum. Guardiola wrócił do filozofii swojego mentora, Johana Cruyffa. 42-latek odrestaurował i dostosował do obecnych czasów koncepcję tiki-taki, niekończących się podań generujących miażdżącą przewagę w posiadaniu piłki, futbolu totalnego XXI wieku. Wespół z Tito Villanovą Pep utworzył styl, który dziś próbuje odtworzyć wiele zespołów z każdej liczącej się ligi. Co więcej, Guardiola przemienił Leo Messiego, chłopca prowadzącego niezbyt higieniczny tryb życia, w tytana regularnie kolekcjonującego Złote Piłki.

Swoje futbolowe mantry Hiszpan wprowadza – póki co z sukcesami – w Bayernie Monachium. Miękkie lądowania, ale z drugiej strony ogromne wyzwanie – odsadzić potrójnie koronowaną machinę Juppa Heynckesa. By to zrobić, trzeba dokonać czegoś, czego nie osiągnął Don Jupp. Ani nikt inny. Nawet Barcelona. Obronić tytuł najlepszej drużyny w Europie.

1. Jurgen Klopp

juergen-klopp-fuehrte-den-bvb-2013-ins-champions-league-finale_40432

Dzisiaj tacy ludzie piłki to wyjątki. W epoce, w której trenerzy z niemal taką samą (dużą) częstotliwością, jak piłkarze, zmieniają kluby, Jurgen Klopp stanowi awangardę. Niemal 20 lat w Mainz i szósty sezon na Signal Iduna Park. Czy Niemiec w Borussii wytrzyma tyle, co w Nadrenii? Jego historia pokazuje, że to niewykluczone.

Klopp zaczynał jako przeciętny napastnik, a kończył jako solidny obrońca. 46-latek karierę zawodniczą przedwcześnie zakończył w 2001 roku, z marszu obejmując stery macierzystego FSV Mainz. Włodarze Die Nullfunfer ryzykowanego posunięcia raczej nie żałowali, gdyż ich byłemu piłkarzowi wystarczyło trzy lata, by doprowadzić zespół – pierwszy raz w historii – do Bundesligi. Co więcej, w sezonie 2005-2006 malutki klubik z Moguncji awansował do istniejącego jeszcze wówczas Pucharu UEFA. Syndrom wyniszczającej gry na dwóch frontach spowodował jednak, że rewelacja ligi niemieckiej spadła z niej 12 miesięcy później. Gdy w kolejnym roku nie powiódł się natychmiastowy powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej, Klopp zrezygnował z pracy. Sfrustrowany, zmarnowany, nie wiedział, że oferta życia dopiero przed nim.

Zgłosiła się po niego legenda. Nieco wtedy podupadła, ale jednak – legenda. Borussia Dortmund przeżywała wtedy kryzys, tułając się w środku tabeli, spoglądając w kierunku drużyn pokroju właśnie Mainz niż Bayernu Monachium. Klopp dostał spory kredyt zaufania, który spłacił z ogromnym procentem. Krok po kroku, transfer po transferze, zajęcia po zajęciach, młody trener przemieniał zbieraninę przeciętniaków w drużynę z prawdziwego zdarzenia. Dwukrotnych mistrzów Niemiec i zdobywców dubletu w sezonie 2011/2012. Neven Subotić, Mats Hummels, Lucas Barrios, Sven Bender, Kevin Großkreutz, Shinji Kagawa, Ilkay Gundogan. Wyciągnięty z drużyny juniorów Mario Goetze. Wreszcie – Łukasz Piszczek, Robert Lewandowski. Żaden z tych piłkarzy nie przychodził do Nadrenii jako gwiazda. Dziś wszyscy oni stanowią lub stanowili szkielet europejskiej potęg. Finalisty Ligi Mistrzów.

Czytaj także: Fenomen trenera w pinglach

Chociaż Jurgen Klopp był nieco drewnianym obrońcą, jako trener zakochany jest w graczach technicznych. U niego nawet defensorzy muszą być pod tym względem nienagannie wyszkoleni, gdyż, w takim samym stopniu co pomoc i atak, biorą udział w akcjach ofensywnych. W drugiej linii natomiast zawodnicy nie są przyspawani do swoich pozycji, stosując dużą rotację. Podopieczni Kloppa mają na boisku ogrom swobody. Lewandowski przyznał niedawno, że w akcjach do przodu Borussia nie stosuje żadnych schematów, bazując na intuicji oraz boiskowej inteligencji.

Zabawne, jak wiele Polska zawdzięcza niemieckiemu trenerowi. To on w końcu zrobił z Lewego napastnika zdolnego w pojedynkę ograć Reala, z Piszczka swojego czasu najlepszego bocznego obrońcy Bundesligi, a z Kuby Błaszczykowskiego obiekt westchnień Manchesteru City. Ciekawe, gdzie byłaby nasza kadra bez wkładu Klopaa w rozwój powyższych zawodników. Druga setka rankingu FIFA?

Zeszłym sezon Borussia na wszystkich frontach przegrał z Bayernem Monachium Juppa Heynckesa – najlepszej drużyny od czasów Barcelony ery Guardioli. Obecnie na Signal Ilduna Park Klopp bardziej niż z przeciwnikami, mierzy się z kontuzjami w zespole. Bundesliga już stracona, lecz kto powiedział, że – po wyleczeniu kontuzji – nie uda się osiągnąć tego, co było w zeszłym roku na wyciągnięcie ręki? Liga Mistrzów w swej historii miewała bardziej zaskakujących triumfatorów.

TOMASZ GADAJ, HENRYK PISZCZEK, MICHAŁ SIWEK

Pin It