Ekstraklasowe odpadki (3). Jedenastka wstydu Górnika Zabrze

Polskie boiska tylko dla nielicznych obcokrajowców były przystankiem na drodze do silniejszych lig i większych pieniędzy, a ilość zagranicznego szrotu, jaka przewinęła się przez Ekstraklasę w XXI wieku, jest zatrważająca. Młodzieżowi reprezentanci Kanady, „utalentowani” Brazylijczycy, wiecznie młodzi chłopcy z Afryki, królowie strzelców ligi maltańskiej, liczne zaciągi graczy z Bałkanów, czy przepłacani byli reprezentanci krajów wszelakich. Ułożenie jedenastki największych pomyłek transferowych polskich klubów było niemożliwe – za duża konkurencja. Oddając hołd kunsztowi rodzimych skautów, dyrektorów i trenerów, potrafiących rozpoznać dobrego piłkarza po tym jak wchodzi po schodach, wybieramy jedenastki wstydu w klubach rodzimej ligi. Bohaterami trzeciej odsłony cyklu są byli zawodnicy Górnika Zabrze!

HDP-RGOL-640x120

USTAWIENIE: 3-4-3

BRAMKA

Fot. dasbesteausnordhessen.de

CARSTEN NULLE - Do Zabrza trafił w lutym 2006 r., a niecałe cztery miesiące później już go na Górnym Śląsku nie było. Przed przyjściem do Górnika grał w Fortunie Dusseldorf, miał też za sobą kilkadziesiąt występów na poziomie 2. Bundesligi dla Waldhofu Mannheim. Duże nadzieje wiązał z nim trener zabrzan, Ryszard Komornicki, który podkreślał, że Nulle „jest wysoki, dynamiczny i dobrze dyryguje zespołem”. I faktycznie, po jego debiucie w meczu ligowym przeciwko Cracovii, w Zabrzu mówiono, że wreszcie znalazł się godny następca Piotra Lecha. Później było już dużo gorzej – w siedmiu meczach w barwach Górnika, puścił 17 bramek i wylądował na ławce. Po sezonie, okupującego miejsce w pobliżu szczytu listy płac Niemca, pożegnano bez żalu. Na odchodne popadł jeszcze w konflikt z miejscowymi działaczami, którzy nie chcieli przesłać niemieckiej federacji jego certyfikatu, ten bowiem nie zdał sprzętu treningowego. Nulle stracił przez to początek sezonu we Freiburgu, gdzie miał być pierwszym bramkarzem i chciał nawet skierować sprawę do FIFA, bo zabrzanie twardo stali na stanowisku, że dresy i kilka koszulek trzeba jednak oddać. Blisko 39- letni dzisiaj Niemiec wciąż występuje, a w styczniu tego roku zamienił Hessel Kassel na Wormatię Worms.

OBRONA

Fot. thurgauerzeitung.ch

STIPE MATIĆ - Pojawił się w Ekstraklasie dzięki Ryszardowi Komornickiemu, który znał Maticia ze współpracy w FC Zurich. Wychowanek Hajduka Split miał kierować linią obrony Górnika, ale szybko okazało się, że nie nadaje się nawet na jej pasażera. Wystąpił w siedmiu ligowych spotkaniach, z których zabrzanie sześć przegrali i jedno zremisowali, tracąc przy tym 14 bramek. Zgarnął też pięć żółtych kartek i z takim bilansem podążył śladem Komornickiego, przenosząc się do Szwajcarii, gdzie niedługo później spotkali się w FC Wil.

Fot. tempofradi.hu

MARIO ANDRACIĆ - Swego czasu nadzieja chorwackiej piłki i młodzieżowy reprezentant kraju. Do Zabrza przyjechał na testy razem z Ivicą Kriżanacem i Scavisą Pintą, po spadku jego zespołu, NK Hrvatski Dragovoljac, z chorwackiej ekstraklasy. Ostatecznie na Górnym Śląsku został on i Kriżanac. Andracić takich umiejętności jak kolega, który za kilka lat później zagrał w Zenicie St.Petersburg nie miał, ale udało mu się wywalczyć sobie miejsce w składzie. Od czwartej do czternastej kolejki grywał regularnie, czasem w obronie, czasem w pomocy. Do podstawowej jedenastki wrócił w meczu przeciwko KSZO Ostrowiec Świętokrzyski w 23. serii spotkań i występował już do końca sezonu. W porównaniu do innych „gwiazd” przypominanych w tym cyklu, prezentował się zupełnie poprawnie, jednak nie na tyle, żeby Górnik skorzystał z opcji przedłużenia kontraktu. Z Zabrza trafił do czwartej ligi francuskiej. Póżniej próbował jeszcze swoich sił w Polsce, jednak nie przeszedł testów w Górniku Łęczna. Mając 27 lat, w 2005 r. skończył piłkarską „karierę”. Obecnie działa jako menadżer.

Fot. pluska.sk

PATRIK PAVLENDA - Na Górny Śląsk trafił w grudniu 2007 r. ze słowackiego FC ViOn Zlate Moravce i na dzień dobry dostał do podpisania trzyletni kontrakt. Szybko wskoczył do składu i w swojej inauguracyjnej rundzie na boiskach Ekstraklasy wystąpił w dziewięciu spotkaniach. Nie wyróżnił się kompletnie niczym. Reklamowano go jako nowoczesnego prawego obrońcę, który nieźle broni i umie podłączyć się do akcji ofensywnych, ale o swoich rzekomych walorach zapominał zaraz po wyjściu na boisko. Ot, nierzucająca się w oczy zapchajdziura. Miejsce w składzie stracił po przyjściu do Zabrza Henryka Kasperczaka i na stałe zadomowił się w drużynie Młodej Ekstraklasy. Pavlenda miał do „Henri’ego” żal i zarzucał mu, że winę za słabe wyniki zrzuca na obcokrajowców. – Według mnie problem w Górniku Zabrze tkwił w tym, że był w nim zły kolektyw. Nikt nie pomagał drugiemu, każdy grał egoistycznie. Nie było to w duchu zespołowym – przyznał Słowak tuż po rozwiązaniu kontraktu i trzeba mu przyznać, że może i nie imponował umiejętnościami piłkarskimi, za to trzeźwą oceną sytuacji już tak. Po odejściu z Zabrza wrócił do FC ViOn, gdzie gra do dzisiaj.

POMOC

Fot. vas.cas.sk

VLADIMIR BALAT - Słowak przekonywał do siebie Adama Nawałkę dobry miesiąc, zanim trener Górnika zdecydował się na podpisanie z nim kontraktu, oczywiście od razu trzyletniego. W barwach drużyny z Zabrza debiutował jeszcze na zapleczu Ekstraklasy, gdzie zaliczył łącznie sześć spotkań, przegrywając rywalizację o miejsce w składzie z Konradem Cebulą. Przedstawiany był jako ofensywny pomocnik, ale jakichkolwiek cech definiujących graczy z tej pozycji u wychowanka MSK Zilina nie stwierdzono. W najwyższej klasie rozgrywkowej wystąpił trzy razy, po czym Nawałka doszedł do wniosku, że Maor Melikson, ani nawet Maciej Iwański, to on nie jest i zaproponował jego usługi trenerowi drużyny Młodej Ekstraklasy. Później trafił jeszcze na pół roku wypożyczenia do Radzionkowa, gdzie udało mu się nawet zdobyć gola. Obecnego selekcjonera jego wyczyn jednak nie przekonał i po 1,5 roku w Polsce Balat wrócił na zaplecze słowackiej Corgon Ligi. Ostatnio ponoć widziany w Norwegii, gdzie miał zakładać koszulkę Stord Fotball.

Fot. 90minut.pl

ULISSES - A właściwie Jorge Ulisses de Souza. Na Górnym Śląsku pojawił się zimą 2005 r., dołączając do brazylijskiej kolonii w Górniku, tworzonej przez Hernaniego, Felipe, Joao Paulo i Rambo. Jego piłkarska kariera skończyła się z momentem zobaczenia śniegu. – Dla niego nasz klimat to szok, ale widać, że motorycznie i ruchowo prezentuje się bardzo przyzwoicie – mówił o nim ówczesny drugi szkoleniowiec Górnika, Marek Wleciałowski. Nominalny defensywny pomocnik od pierwszego gwizdka meczu ligowego zagrał tylko raz, opuszczając Polskę z bilansem czterech występów, w których na boisku przebywał niecałe 150 minut. Długo zajęło mu otrząśnięcie się z widoku białego puchu – jedyna wzmianka jaka pojawia się przy okazji jego dalszej „kariery”, to dwa występy w barwach CA Bragantino blisko pięć lat po opuszczeniu Zabrza.

Fot. tablesleague.com

WILLY RIVAS - Człowiek orkiestra – w Górniku grał zarówno na prawym skrzydle, prawej stronie obrony, jak i jako defensywny pomocnik. Choć „grał” to w jego przypadku za dużo powiedziane. W Zabrzu pojawił się tuż przed rozpoczęciem sezonu 2008/09, przekonując do siebie trenera Ryszarda Wieczorka. Na początku nie występował bo miał kłopoty z załatwieniem wizy, a jak już zaczął przebijać się do składu, to w miejsce Wieczorka przy Roosevelta pojawił się Henryk Kasperczak. Ten, mimo że egzotycznych zawodników zawsze lubił, Peruwiańczykowi podziękował po dwóch ligowych epizodach pod jego okiem. Razem ze wspomnianym wyżej Pavlendą oraz Leo Markovsky’m  i Marko Bajiciem trafił do Młodej Ekstraklasy, gdzie przynajmniej miał pewne miejsce w pierwszym składzie. Jego 138 minut w Ekstraklasie kosztowało Górnik 32 tys zł miesięcznie plus oczywiście okrągłą sumę za przedwczesne rozwiązanie kontraktu. Wrócił do ojczyzny i kopał na tyle przyzwoicie, że doczekał się powołania do reprezentacji. Dziś kopie nadal, reprezentując barwy CD Leon de Huanuco.

Fot. sports.walla.co.il

IDAN SHRIKI - Gościnnie ustawiony w pomocy, nominalnie cofnięty napastnik grywał bowiem w swojej karierze i jako ofensywny pomocnik i jako skrzydłowy. Jednak nie w Górniku, w którego barwach debiutu nigdy się nie doczekał. Do Zabrza trafił mając 30 lat, kiedy akurat wygasł mu kontrakt z SC Ashdod a obie strony zdecydowały się go nie przedłużać. Nic dziwnego, skoro rzekomo ofensywny piłkarz kończył sezon z bilansem trzech goli w 33 spotkaniach (choć wcześniej zdarzało mu się trafiać i jedenaście razy). Shriki zaczął więc rozysłać po klubach całej Europy płytki z filmikami prezentującymi jego umiejętności, a jedna z nich trafiła w ręce Adama Nawałki. Do dzisiaj nikt nie wie, co tak naprawdę na tych płytkach było, bo „na żywo” okazało się, że Izraelita z grą w piłkę miewa problemy. Mleko było już rozlane, dwuletni kontrakt podpisany i coś z tym fantem trzeba było zrobić. Po ledwie dwóch miesiącach treningów, Górnik wypożyczył Shrikiego do, uwaga, SC Ashdod. Tam przypomniał sobie zarówno jak się strzela bramki, jak i jak się żyje w ojczyźnie i do Polski wracać już nie chciał. Zabrzanie też jego powrotu nie wyczekiwali, więc obie strony spotkały się w połowie drogi i rozwiązały kontrakt za porozumieniem stron.

ATAK

Fot. mojgornik.blox.pl

KIMITOSHI NOGAWA - Zanim w Ekstraklasie zaczęli pojawiać się Akahoshi, Murayama, czy Matsui, lata wcześniej szlaki przecierał im właśnie Kimitoshi Nogawa, czyli zabrzańska wersja Hidetoshiego Nakaty. Prezes Górnika, Zbigniew Koźmiński, cieszył się, że za sprowadzenie ponoć utalentowanego napastnika, niegdyś reprezentanta Japonii do lat 17, nie zapłaci ani złotówki (koszta transferu miał pokryć tajemniczy fundusz inwestycyjny z Liechtenstainu), a być może uda mu się za jego pomocą sprowadzić do klubu nowych, azjatyckich oczywiście, sponsorów. – Naszym celem są japońskie firmy, które mają swoje siedziby w okolicach Zabrza. Chciałem przy tym podkreślić, że ten transfer ma w 80% wymiar sportowy. Jeśli przy okazji uda nam się coś ugrać, będziemy szczęśliwi – mówił mediom Koźmiński. Skończyło się na Toyocie dla zawodnika, którą zaproponował jeden z właścicieli salonu w Zabrzu. Piłkarski aspekt tego transferu wypada jednak przemilczeć. Sztab szkoleniowy i koledzy z drużyny określali go jako „dynamicznego”, „szybkiego”, „grzecznego”. Tylko o tym czy umie grać w piłkę, jakoś nikt nie mówił, a on sam nie miał zbyt wielu okazji by to udowodnić – w Ekstraklasie łącznie rozegrał 90 minut, pojawiając się na boisku w trzech spotkaniach. Po odejściu z Zabrza grał m.in. w Rumunii i Kamerunie, próbował też swoich sił w modellingu. W 2008 r. ponownie pojawił się w Polsce, jednak nie zdołał przekonać do siebie sztabu szkoleniowego Stali Stalowa Wola.

Fot. eupallog-humour.tumblr.com

HUGO ENYINNAYA - W Polsce pojawił się dzięki włoskim kontaktom Marka Koźmińskiego. Były młodzieżowy reprezentant Nigerii w Zabrzu miał się odbudować i podjąć kolejną próbę podbicia Serie A. Urodzony podobno w 1981 r. Enyinnaya do Europy trafił jako nastolatek, w 1998 r. podpisując kontrakt z belgijskim Molenbeek. Grał na tyle dobrze, że po roku za 125 tys dolarów wykupiło go stamtąd włoskie Bari, gdzie spotkał m.in. startującego do dużej kariery Antonio Cassano. We Włoszech zasłynął golem strzelonym z ponad 30 metrów w meczu przeciwko Interowi. I to by było na tyle. Częściej niż na boisku przebywał bowiem w gabinetach lekarskich, raz po raz lecząc kolejne drobne urazy i nie mogąc dojść do pełni formy. W Zabrzu o problemach Nigeryjczyka doskonale wiedzieli, mimo to dali mu do podpisania gwiazdorski kontrakt, w ramach którego miał kasować niemal 40 tys zł za miesiąc. Tuż po podpisaniu umowy Enyinnaya oczywiście złapał kontuzję i jego debiut opóźnił się o kilka miesięcy. Później sytuacja się powtarzała – gdy już wydawało się, że dochodzi do pełnej sprawności, zaczynało go boleć w coraz to innym miejscu. W Ekstraklasie przez dwa sezony pojawił się na boisku ledwie czterokrotnie, w barwach Górnika rozgrywając 187 minut. Z Zabrza trafił do Lechii Zielona Góra, gdzie również częściej niż na boisku pojawiał się w gabinetach lokalnych lekarzy. Lepiej zapamięta dwusezonową przygodę z drugoligową wówczas Odrą Opole, podczas której udało mu się nawet parokrotnie trafić do siatki. Na koniec kariery wrócił do Włoch, gdzie kopał na szóstym poziomie ligowym.

Fot. blogdorobertosilva.zip.net

LEO MARKOVSKY - Po okresie przygotowawczym i strzeleniu kilku bramek w sparingach zapowiadany był jako potencjalne objawienie sezonu Ekstraklasy. Brazylijczyk, którego pradziadek pochodził z Polski, w Zabrzu zameldował się latem 2008 r. Testowany był przez kilka tygodni, jednak ostatecznie przekonał do siebie trenera Ryszarda Wieczorka i podpisał z Górnikiem 2- letni kontrakt, z zarobkami na poziomie 35 tys zł miesięcznie. Zapewniał, że Polska ma być tylko przystankiem dla jego kariery w Europie, a jego celem są najsilniejsze ligi Starego Kontynentu. Okazała się stacją końcową. Nie potrafił przełożyć skuteczności z meczów sparingowych na te ligowe, miał też problem z dogadaniem się z kolegami z drużyny, mówił bowiem tylko i wyłącznie po portugalsku. W ośmiu spotkaniach rozegrał łącznie 260 minut (bramki nie zdobył oczywiście żadnej), po czym Henryk Kasperczak odesłał go do drużyny Młodej Ekstraklasy. Po wyjeździe z Polski zaczepił się w koreańskim Daegu FC, a ostatnio grywał w tunezyjskim Etoile Sportive du Sahel.

REZERWOWI

DMYTRO DIACZENKO - Ukraiński bramkarz był w kadrze Górnika jesienią sezonu 2002/03, jednak nigdy nie zadebiutował między jego słupkami, przegrywając rywalizację z Piotrem Lechem i Andrzejem Bledzewskim. Ponoć jego jedynym atutem było to, że był „wielki jak lokomotywa” i „zasłaniał całą bramkę”. Wiosnę wspomnianego sezonu spędził we Wronkach i tyle go w Polsce widziano.

RAMBO - Właściwie Diego Alessandro Rambo. Sympatyczny Brazylijczyk nad Wisłę ściągnął mając niecałe 18 lat, do Zabrza przenosząc się z juniorów włoskiej Brescii, oczywiście dzięki Markowi Koźmińskiemu. Górnik szybko wypożyczył go do Lechii Zielona Góra, a po powrocie na Górny Śląsk udało mu się wywalczyć miejsce w składzie. Grywał jako obrońca lub defensywny pomocnik. Notorycznie miał jednak problemy z kolanami i z tego powodu musiał zakończyć karierę. Wrócił do ojczyzny i wstąpił do wojska, gdzie dosłużył się nawet stopnia sierżanta. Niestety, niemal trzy lata temu zginął w wypadku samochodowym.

ANCELMO TEIXEIRA - Kompletny anonim, który przez parę miesięcy trenował z drużyną Górnika. Ba, miał z nim nawet podpisany kontrakt. Jak to jednak ładnie określono informując o jego odejściu, „okazał się słabszy niż się spodziewano”. W Brazylii przepadł, czyli pewnie wrócił do wykonywania swojego normalnego zawodu, bo piłkarzem to on na pewno nie był.

ENKELEID DOBI - Kolejny fascynujący przykład na to, że polscy działacze nie lubią uczyć się na błędach innych i spróbować muszą sami. Albańczyk przez dwa sezony był piłkarzem Zagłębia Lubin i prezentował się mocno przeciętnie. W Zabrzu musieli jednak sprawdzić – a nuż okazałoby się, że to co prezentował w 51 spotkaniach dla lubinian to ledwie procent jego umiejętności. Efekty eksperymentu? Osiem spotkań dla Górnika i wyjazd do francuskiego trzecioligowca .

DRAGAN ILIĆ - O Zabrze zahaczył jesienią 2002 r., będąc akurat w drodze powrotnej z Olsztyna, gdzie rozegrał osiem spotkań w barwach Stomilu, do ojczystej Serbii. Na Górnym Śląsku ugoszczono Serba tak, że aż dano mu nawet wystąpić w barwach Górnika w rozgrywkach Ekstraklasy. Zagrał trzy minuty w przegranym meczu z GKS-em Katowice, spakował się, podziękował i ruszył dalej.

KLEBER - Brazylijczyk do Zabrza wpadł akurat w trakcie podróży dookoła świata. Kleber Novaes de Lima, bo tak brzmi jego prawdziwe imię i nazwisko, w trakcie swojej „kariery” grał bowiem nie tylko w ojczyźnie i Polsce, ale też Chinach, Wietnamie, Szwajcarii, Hong Kongu, Malezji, Albanii, Wenezueli i na Łotwie. Do Górnika zaangażowany po testach i spotkaniach sparingowych, w których udało mu się nawet strzelić kilka bramek. Zapowiadał walkę o koronę króla strzelców, z finałem oczywistym do przewidzenia – w dalszą podróż ruszał z ekstraklasowym bilansem 4/0.

ACO STOJKOV - Legenda głosi, że macedoński napastnik miał się pojawić w Zabrzu razem ze swoim rodakiem Goranem Pandevem, który jednak w ostatniej chwili uciekł katowi spod topora i załatwił sobie robotę we Włoszech. Stojkova, szkolonego w szkółce Interu Mediolan, polecił Górnikowi oczywiście Marek Koźmiński. Będący niedługo po opuszczeniu szkółki włoskiego giganta i świeżo po debiucie w narodowej reprezentacji, Macedończyk czuł się w przeżywającym kłopoty zarówno organizacyjne, jak i sportowe, źle i nie ukrywał, że chce odejść. W Ekstraklasie zagrał sześć razy, zdobył jednego gola. Później widziany m.in. w Debreczynie i szwajcarskim Aarau.

CZYTAJ TAKŻE: Jedenastka wstydu Legii Warszawa

CZYTAJ TAKŻE: Jedenastka wstydu Wisły Kraków

MATEUSZ KOWALSKI

Fot. Wikigornik.pl

Pin It