Hiszpańsko – grecka tragedia w cieniu chi, chi, chi, le, le, le

Chile bgrin

Del Bosque? Jeśli chce, powinien zostać. Nikt lepiej od niego nie wie, dlaczego 18 czerwca bieżącego roku został okrzyknięty datą końcową pewnej futbolowej epoki. „Śmierć tiki-taki” pewnie by się trochę przesunęła w czasie, gdyby nie fantastyczna drużyna Jorge Sampaoli. To właśnie Chile do spółki z Kostaryką i Kolumbią jest jednym z największych pozytywów tego turnieju. I to od nich reprezentanci Polski powinni się uczyć…

Wczytuję się od środowego wieczora w kolejne analizy poświęcone odpadnięciu Hiszpanów już po dwóch meczach turnieju. Wszystkie podobne, z obowiązkowym zdaniem o „sytym nierozumiejącym głodnego”. Dziennikarze z całego świata piszą o zmęczeniu i wypaleniu mistrzów, wytykając Vicente del Bosque, że przeoczył moment, w którym z jego podopiecznych uleciały resztki ambicji. Analiza analizę pogania, ale rzeczowych wniosków w nich tyle, że nie wiem czy wystarczyłoby na jedną konkretną. Wielu pyta, czy wraz z końcem pewnej ery w reprezentacyjnym futbolu, nadszedł też koniec hiszpańskiego selekcjonera. Bo nie odmłodził drużyny, bo stracił refleks i stanął w miejscu przy jednej wizjii futbolu, mimo że ten wciąż ewoluuje, bo nie naprawił zacinającej się maszyny, nawet pomimo tego, że wysyłała jasne sygnały, że coś z nią nie tak. Hiszpanie wciąż są jeszcze w Brazylii, czeka ich do rozegrania pożegnalny mecz, ale dywagacji na temat tego, co będzie z tą drużyną, nie brakuje. Sam del Bosque stwierdził, że trzeba się nad tym poważnie zastanowić i nie wykluczył dymisji. ( TUTAJ czytaj o upadku Hiszpanii).

Wyobrażam sobie, jak upokarzające musi być dla tych piłkarzy i ich trenera te kilka dni, które muszą jeszcze spędzić w Ameryce Południowej. W momencie w którym pewnie chcieliby się odciąć od całego świata i skończyć dyskusje na temat tego co się stało, ten cały świat właśnie teraz na nich patrzy. Może wspiera, może się cieszy, dla nich to pewnie nieważne. Oni muszą jeszcze kilka razy wyjść na trening, pójść na konferencję prasową, na której głównym tematem z pewnością nie będzie mecz z Australią, później jeszcze przejść przez strefę dla mediów po ostatnim grupowym spotkaniu. I wszędzie się tłumaczyć, aż do momentu rozjechania się na zasłużone urlopy.

Jeżeli jest osoba, która powinna dostać szansę na przeprowadzenie przebudowy reprezentacji Hiszpanii, to jest nią Vicente del Bosque. To on, a nie żaden hiszpański, a tym bardziej polski dziennikarz, klepiący w klawiaturę i wytykający mu błędy, wie najlepiej gdzie je popełnił i czego by drugi raz nie zrobił. Być może sam stwierdzi, że jest już wypalony i że ponad jego siły jest budowa nowej drużyny narodowej, ale jeżeli tylko wyrazi taką chęć, to powinien dostać szansę. I to nie tyle za zasługi, co dlatego, że jest jednym z najlepszych trenerów świata, który wie jak się do tego zabrać. ( TUTAJ czytaj o wielkiej gwieździe Hiszpanii, która rezygnuje z gry w kadrze).

Zabawne są głosy, że del Bosque jest już starym i wypalonym trenerem, zwłaszcza jeśli zestawi się go ze szkoleniowcami innych grających na mundialu drużyn. Zgadzając się z takim poglądem można byłoby stwierdzić, że pod tym względem to w ogóle jest geriatryczny turniej. Spośród drużyn, które prawdopodobnie będą się liczyć przy ostatecznych rozstrzygnięciach, trenera przed sześćdziesiątką mają tylko Niemcy (Loew, 54 l.), Chilijczycy (Sampaoli, 54 l.) i Włosi (Prandelli, 57 l.). Resztę zespołów z aspiracjami prowadzą szkoleniowcy albo od del Bosque o kilka lat starsi, albo w podobnym wieku. Trener Brazylijczyków, Luis Felipe Scolari lat ma 66. Oscar Tabarez z Urugwaju – 67. O rok od niego starszy jest prowadzący Rosję, Fabio Capello. Szkoleniowiec Szwajcarów, Ottmar Hitzfeld i Kolumbii, Jose Pekerman, mają po 65 wiosen. Argentyńczyk Alejandro Sabella jest w tym gronie najmłodszy, bo w grudniu stuknie mu „dopiero” 60. Del Bosque dzień przed Wigilią skończy 64 lata. To nie jest wiek, w którym trzeba iść na emeryturę. Kilka miesięcy młodszy od niego Luis van Gaal tuż po mundialu podejmie się wyzwania, które może okazać się jeszcze trudniejsze, niż przebudowa reprezentacji Hiszpanii, obejmując Manchester United. W holenderskiej kadrze zastąpi go inny weteran, Guus Hiddink, rocznik 1946. Jeżeli tylko del Bosque ma w sobie zapał i chęci do składania hiszpańskich klocków na nowo, to czas zdecydowanie też.

***

Zaskakująco małą rolę przypisuje się w odpadnięciu Hiszpanów ich pogromcom z Chile. Wszyscy zajęli się „śmiercią tiki-taki” i „końcem epoki”, a mam wrażenie, że gdyby nie losowanie, to ta epoka mogłaby potrwać jeszcze z tydzień i skończyć się w innych okolicznościach. Pewnie Hiszpanie i tak by odpadli, może już w 1/8 finału, może w kiepskim stylu, ale jestem dziwnie przekonany, że gdyby trafili choćby do grupy H i zmierzyli się z Rosją, Algierią i Koreą Południową, albo do E z Ekwadorem, Francją i Hondurasem, to potrafiliby z niej wyjść nawet mimo kiepskiej formy.

Mistrzowie świata skończyli jak skończyli, bo trafili na drużyny, które postawiły warunki jakich Hiszpanie w takiej formie nie byli w stanie podjąć. Drużyna Sampaoli była wymieniana przed turniejem wśród reprezentacji, które mogą być jego czarnym koniem (choć ta łatka była przypinana chyba połowie ekip na mistrzostwach), jednak i tak była sporą zagadką. Odpowiedź do czego są zdolni miało dać właśnie spotkanie z Hiszpanią. I dało. Chilijczycy zagrali znakomicie, swoim pełnym pasji występem kupując sympatię kibiców z całego świata i pokazując co znaczy duma z zakładania trykotu narodowej reprezentacji. ( TUTAJ czytaj o wielkich atutach i sile Chile).

Zresztą nie tylko oni, bo takie podejście okazuje się domeną południowoamerykańskich drużyn na mundialu. Z podobną pasją, co Chilijczycy do śpiewania hymnu stawali też piłkarze Kolumbii. Zaangażowanie przejawiane od momentu wyjścia z tunelu aż do ostatniego gwizdka, w połączeniu z ofensywną, atrakcyjną dla oka grą, musi podobać się kibicom. Jeżeli ktoś jest wygranym pierwszego tygodnia turnieju, to właśnie ci dotychczasowi średniacy z Ameryki Południowej.

Blado przy tych dwóch ekipach wyglądają przeciętniacy z Europy. Anglicy już mogą się pakować, bo nie istnieją żadne wzory, które dawałyby im jeszcze choćby matematyczne szanse na awans z grupy. Belgia i Szwajcaria wygrały swoje pierwsze mecze, ale w stylu dalekim od takiego, który mógłby się podobać. Po batach zebranych przez Helwetów w meczu z Francją już nikt nie zakłada, że mogą oni cokolwiek w tym turnieju znaczyć, nawet jeżeli uda się im wyjść z grupy. Wydawało się, że największą pozytywną niespodzianką z Europy może być drużyna Bośni i Hercegowiny, która za spotkanie z Argentyną zebrała sporo pochwał. Taki to jednak mundial, że w następnym meczu Dżeko i spółka dostali w czapkę od słabych Nigeryjczyków i mogą szykować się już tylko do pożegnalnego starcia z Iranem. Na sześć drużyn, które do niedzielnego poranka zdążyły pożegnać się z turniejem, aż trzy są z Europy. O krok od wypadnięcia z mistrzostw jest Grecja, mecze o wszystko czekają Włochów i Portugalczyków. Europa w odwrocie?

***

W jednym z ostatnich tekstów Tomek Gadaj napisał, że co prawda obserwujemy teraz znakomity turniej, jednak za dwa lata mogą nas czekać jeszcze lepsze mistrzostwa Europy. Dojrzeć i zebrać niezbędne doświadczenie mają Belgowie, to samo tyczy się też Anglików. Drużynę na turniej na swoich boiskach szykuje Francja, mistrzostwa świata traktując trochę jak poligon doświadczalny, a rewolucję kadrową przechodzą też Holendrzy. Do tego wiadomo – zawsze mocni Niemcy i Włosi plus odświeżona i przebudowana reprezentacja Hiszpanii mają zagwarantować nam we Francji emocje nie mniejsze, niż te doświadczane teraz.

Nie do końca się z nim zgadzam. O ile faza pucharowa mistrzostw we Francji rzeczywiście może dorównywać brazylijskiemu turniejowi, tak oglądając mundialowe występy Grecji mam wrażenie, że rozgrywki grupowe EURO 2016 będą dla kibiców drogą przez mękę. Że dzięki bezsensownej decyzji UEFA o zwiększeniu liczby uczestników do 24, zamiast cieszyć się na starcia Włochów z Niemcami już w początkowych fazach mistrzostw, przez dwa tygodnie będziemy dostawać produkt kiepskiej jakości, oferowany przez jedenaście reprezentacji gorszych od tej greckiej. Że zanim zacznie się granie na poważnie, będziemy zmęczeni starciami europejskiego planktonu, który i tak odpadnie gdy tylko zacznie się faza pucharowa. Drużyn jeszcze słabszych, niż tragiczni na mundialu Grecy.

( TUTAJ czytaj o największym rozczarowaniu i drużynie, która kompromituje te rozgrywki)

Przecież do miana tego planktonu podobno na poważnie aspiruje reprezentacja Polski. Wszyscy dookoła twierdzą, że awans będzie obowiązkiem, ale ja taki przekonany wcale nie jestem. Po prostu, nie pasujemy do towarzystwa żadnych mistrzowskich rozgrywek. W ostatnich eliminacjach zajęliśmy czwarte miejsce w grupie, w przedostatnich piąte. Nawet przy tak łatwym systemie kwalifikacji nie dałoby to nam miejsca w finałach. Wyobrażacie sobie, że jakimś cudem zagralibyśmy w Brazylii? Po tym co oglądam na tym turnieju, nie żałuję, że Polaków na mundialu nie ma, bo w najlepszym razie osiągnęlibyśmy poziom właśnie tej wyszydzanej Grecji. Reprezentanci mundial jednak oglądać powinni, zwłaszcza mecze drużyn z Ameryki Południowej. Może dotrze do nich jak dużym zaszczytem jest reprezentowanie narodowych barw. Bo na razie bliżej im pod tym względem do piłkarzy z Kamerunu.

MATEUSZ KOWALSKI

Fot. bgr.in

Pin It