Ekstraklasowe odpadki (4). Jedenastka wstydu Widzewa Łódź

Polskie boiska tylko dla nielicznych obcokrajowców były przystankiem na drodze do silniejszych lig i większych pieniędzy, a ilość zagranicznego szrotu jaka przewinęła się przez Ekstraklasę w XXI wieku jest zatrważająca. Młodzieżowi reprezentanci Kanady, „utalentowani” Brazylijczycy, wiecznie młodzi chłopcy z Afryki, królowie strzelców ligi maltańskiej, liczne zaciągi graczy z Bałkanów, czy przepłacani byli reprezentanci krajów wszelakich. Ułożenie jedenastki największych pomyłek transferowych polskich klubów było niemożliwe – za duża konkurencja. Oddając hołd kunsztowi rodzimych skautów, dyrektorów i trenerów, potrafiących rozpoznać dobrego piłkarza po tym jak wchodzi po schodach, wybieramy jedenastki wstydu w klubach rodzimej ligi. W czwartym odcinku przypominamy „gwiazdy”, które zakładały koszulkę Widzewa Łódź!

01-640x120

USTAWIENIE: 3-4-3

BRAMKA

Fot. azalpfc.az

RUSLAN MIEDŻIDŻOW – Zanim cała piłkarska Polska głowiła się czy Artjom Rudnevs faktycznie jest Rudnevsem czy może Rudniewem albo jeszcze jakoś inaczej, w Widzewie był bramkarz z Azerbejdżanu, z którym problemy były jeszcze większe. W zależności od źródła, można było przeczytać, że bramki łodzian broni Miedżidżow, Mejidov albo Mecidov. Pod jakim nazwiskiem by nie występował, był tak samo kiepski. Do Polski trafił jako wielokrotny młodzieżowy reprezentant Azerbejdżanu, będący już po debiucie w seniorskiej kadrze. Z drugoligowym jeszcze Widzewem kontrakt podpisał w lutym 2006 r., a orędownikiem jego sprowadzenia był Józef Młynarczyk, któremu Azer zaimponował tak bardzo, że na stole wylądował trzyletni kontrakt. Debiut w barwach łódzkiej drużyny zaliczył jeszcze na zapleczu Ekstraklasy, gdzie rozegrał pięć spotkań. Po awansie najpierw doznał kontuzji, a później przegrywał rywalizację z ulubieńcem Janusza Wójcika, Bartoszem Fabiniakiem. W Ekstraklasie zagrał dwa razy, wpuścił trzy bramki i wrócił do Azerbejdżanu. Siedzenie na ławce spodobało mu się na tyle, że podniósł się z niej dopiero w 2012 r., kiedy podpisał kontrakt z AZAL PFK, w którym broni do dzisiaj.

OBRONA

Straton pierwszy z lewej / Fot. sport.botosani.ro

BOGDAN STRATON - Piłkarz-legenda, ikona naszej ligi, mimo że nie zagrał w niej ani razu. Gdyby nagradzać działaczy za najgorszy transfer roku, przyznawana im statuetka byłaby odlaną ze złota podobizną Stratona. Normalnie wszyscy zastanawialiby się, który menadżer tak się w Łodzi zakręcił, że udało mu się wcisnąć tam 27-letniego rezerwowego z drugiej ligi rumuńskiej, ale przecież transfer tego gościa to dzieło Mateusza Cacka, syna właściciela Widzewa, Sylwestra. Straton sam o sobie mówił, że jest silny, dużo biega i potrafi kopnąć obiema nogami, co łodzian przekonało, bo bez żadnych testów dostał do podpisania 2,5-letni kontrakt. Czesław Michniewicz strzelił sobie z Rumunem fotkę, poklepał po ramieniu i później nie chciał go widzieć. Straton ani razu nie załapał się do kadry meczowej Widzewa i po pół roku już go w Łodzi nie było. Miał podbijać Chiny, ale skończyło się powrotem do ojczyzny, gdzie trafił do drugoligowego CSMS Iasi.

ŻELJKO MRVALJEVIĆ - Czarnogórzec to urodzony człowiek sukcesu. Zagrał 68′ minut w Ekstraklasie, na Facebooku chwali się wakacyjnymi zdjęciami z Vukiem Sotiroviciem, zakładał też koszulkę Unii Janikowo, albańskiego Vilaznia Shokder, czy ojczystego FK Mornar. Czego chcieć od życia więcej? Do Łodzi zawitał jesienią 2002 r. i mówiąc krótko – nie zaimponował. Podobnych przecinaków o zwrotności i technice użytkowej Stara, w niższych ligach było i jest u nas na pęczki. Wspomniane 68 minut wystarczyło, żeby stał się łakomym kąskiem na polskim rynku transferowym. Zanim w 2008 r. wyjechał znad Wisły grał w Kujawiaku Włocławek, Zawiszy Bydgoszcz i wspomnianej Unii Janikowo. Obecnie mieszka w położonym na czarnogórskim wybrzeżu Petrovacu i kopie piłkę w barwach lokalnego klubu. Jak pisałem – człowiek sukcesu.

Fot. widzew.pl

DENIS KRAMAR - Ciekawy przypadek. Łódzkie ptaszki ćwierkały, że chłopak pojęcie o piłce jakieś ma. Zanim w marcu 2013 r. podpisał kontrakt z Widzewem, nie przeszedł testów u Adama Nawałki w zabrzańskim Górniku. Jak w Łodzi zdecydowali się w końcu na podpisanie z nim kontraktu, to najpierw „nie dopełniono wszystkich formalności” żeby mógł grać,  później złapał kontuzję, aż w końcu skończył mu się kontrakt. Przedłużony nie został i trudno się dziwić, bo w trzech występach w Ekstraklasie nic wielkiego nie pokazał. Trafił na Cypr do ENP Paralimini i wydawało się, że w Polsce będzie wspominany tylko przy okazji podobnego typu zestawień. Wtem w grudniu ubiegłego roku Kramar udzielił wywiadu portalowi „widzewiak.pl”, w którym przyznał, że jest testowany przez… Atletico Madryt. Sprawa była grubymi nićmi szyta, we wszystko wmieszana była jakaś menadżerska agencja, ale jakby nie było, w Madrycie udało mu się piłkę kopnąć, a i pewnie jakaś koszulka treningowa została mu na pamiątkę. W Atletico się nie udało, ale podpisał kontrakt z Getafe. Sensacja tylko trochę mniejsza, o co chodzi – nikt nie wie. W tym sami Hiszpanie, bo w żadnym oficjalnym meczu 23-letni Słoweniec jeszcze tam nie zagrał.

POMOC

Fot. visfutmagazine.blogspot.com

CLEMENT BEAUD - Kameruńczyk trafił do Łodzi zimą 2002 r. z ojczystego Tonnerre Yaounde i wzbudził nad Wisłą małą sensację. Do Polski ściągnął bowiem mistrz olimpijski sprzed niecałych dwóch lat, reprezentacyjny kolega Samuela Eto’o, Laurena, czy Idrissa Carlosa Kameniego (i Serge Branco też). W kadrze odgrywał co prawda rolę marginalną, finał Igrzysk obejrzał w pozycji siedzącej, ale o dużą piłkę jakoś się otarł. W końcu był członkiem ekipy, która odprawiła z Igrzysk Brazylijczyków z Ronaldinho i Lucio w składzie, a w finale pokonała Hiszpanów z Xavim, Jose Mari, czy Davidem Albeldą w jedenastce. To wystarczyło, żeby podpisać kontrakt w Polsce, a czas na weryfikację jego umiejętności dopiero miał nadejść. Skoro znalazł się w tym zestawieniu, już pewnie domyślacie się, że nie poszło mu zbyt dobrze. Zagrał w sześciu meczach, trzy razy wychodząc w podstawowej jedenastce, zgarnął żółtą kartkę i to by było na tyle. Po sezonie pożegnano się z nim bez żalu. Przez rok pokopał w Vetrze Wilno, a po litewskim epizodzie pojechał podbijać Portugalię. Tam grał w klubach drugo- i trzecioligowych, a później słuch o nim zagniął. Pewnie skończył karierę, bo 22 lata jakie podał przyjeżdżając do Polski, były raczej mocno umowne.

Fot. eldia.es

CUQUI - „Widzew testuje wychowanka słynnej Barcelony!” – ogłosiły gazety tuż po tym, jak łodzianie poinformowali, że na zgrupowanie ich drużyny przyjechał Fernando Arriero Garcia. Nie wiadomo czy pokazywał trenerom Widzewa fotki z Messim albo Iniestą, ale jakoś udało mu się ich przekonać i podpisał kontrakt. W La Masii terminował przez siedem lat i jest żywym przykładem na to, że nie każdego nauczą tam grać w piłkę. Zanim pojawił się na testach w Widzewie, trenował z rezerwami CF Rayo Majadahonda, ale nie zwiodło to czujności łodzian. W końcu Barcelona to Barcelona, nie każdy może pochwalić się takim wpisem w CV. Cuqui był w Łodzi przez niecały rok. W Ekstraklasie nie zadebiutował, w seniorskiej drużynie zaliczył ledwie 45 minut w spotkaniu Pucharu Polski. Szybko znalazł wspólny język z kolegami z Młodej Ekstraklasy – w jej barwach wystąpił sześć razy i strzelił nawet gola. Wrócił do ojczyzny i aktualnie kopie w czwartoligowym Talavera CF.

Fot. widzew.pl

IGOR ALVES - Do Widzewa trafił pod koniec sierpnia 2011 r. z południowoafrykańskiego Moroka Swallows i podpisał półtoraroczny kontrakt. Radosław Mroczkowski zachwalał go jako dynamicznego i kreatywnego pomocnika, ale dużo więcej powiedzieć o nim potrafiliby klubowi lekarze. W Łodzi żartowano, że Brazylijczyk musi być w jakiś sposób spokrewniony z Bartłomiejem Grzelakiem albo Dawidem Nowakiem. Dużo częściej niż na boisku pojawiał się bowiem w gabinetach lekarskich, ciągle uskarżając się na coraz to nowe urazy. Wychowanek Flamengo Rio de Janeiro przez niecały rok rozegrał w barwach Widzewa dwa spotkania w Ekstraklasie. W marcu 2012 r. rozwiązano z nim kontrakt za porozumieniem stron i Alves wrócił do Brazylii. Obecnie gra tam w Associacao Olimpica de Itabaiana.

ALAIN BONO - Facet naprawdę nazywał się Mack Mboune Alain Elvis Bono – pochodzenia dwóch ostatnich członów nazwiska chyba nie trzeba tłumaczyć. W Widzewie pojawił się w 2007 r., mogąc pochwalić się CV z wpisem o grze w juniorach Paris Saint-Germain, czy w Serie B w barwach Ternany. Jako, że w miarę przyzwoicie mówił po włosku, szybko skumplował się z Josephem Oshadoganem i wspólnie zaczęli podbijać Łódź. O ile jeszcze Oshadogan, jak akurat chciało mu się grać, prezentował się w miarę przyzwoicie, o tyle Bono, jak pojawiał się na boisku, to tylko po to, żeby kolekcjonować kartki. Obaj koledzy do swoich obowiązków podejście mieli dosyć luźne, więc w Widzewie mieli z nimi wesoło. Bo i zdarzały się zawieszenia, gdy akurat przez miesiąc nie pojawili się na treningu drużyny,  czy przesunięcia do rezerw ze względu na problemy dyscyplinarne i „niezadowalający poziom sportowy”. Skończyć to się mogło tylko w jeden sposób – rozwiązaniem kontraktu. Bono zagrał w Ekstraklasie pięć spotkań, a później zarabiał m.in. w Kazachstanie i Finlandii.

ATAK

Fot. tebe.de

PAULO CESAR PEREZ - Kevin Grosskreutz argentyńskiej piłki – Perez grywał w swojej karierze i na obu bokach obrony, jako defensywny pomocnik, biegał po skrzydle, a w Łodzi przedstawiał się jako napastnik. I tak w Widzewie nie bardzo mogli się połapać kogo w zasadzie sprowadzili, więc nie grał nigdzie. Zrobił za to furorę, bo miał zdjęcie z Diego Maradoną. Ściągnięty przed sezonem 2002/03, kiedy działacze Widzewa zapowiadali walkę o mistrzostwo Polski, a pomóc miał w tym zagraniczny zaciąg – razem z Perezem na Piłsudskiego 138 trafili Oscar Vera, Żejlko Mrvaljević, Giuliano, Hermes, Darci i Miodrag Andelković. Perez zagrał w Ekstraklasie 168 minut, po czym został przesunięty do rezerw i po roku opuścił klub. Występował później w Grecji, Peru, Niemczech, a karierę zakończył w Hiszpanii.

Fot. widzew.pl

ALEKSANDR LEBEDEV - Lebedev trafił do Widzewa bo ponoć kiedyś w jednym sezonie strzelił dziewięć goli, a łodzianie szukali akurat bramkostrzelnego napastnika. Jaki był sens sprowadzania do klubu 27-letniego Białorusina, który legitymował się statystykami typu 13/0, czy 14/1, grając w lidze białoruskiej? Nikt nie wie. Facet miał 195 cm i z gracją właściwą swojemu wzrostowi poruszał się po boisku. Niby miał dobrze grać głową, ale i tej umiejętności u niego nie stwierdzono. Na boiskach Ekstraklasy pojawił się trzy razy. Widzew opuścił po pół roku.

Fot. futbolnahora.com

GUSTAVO SALGUEIRO - Scouting Widzewa wygrzebał go w drugiej lidze japońskiej, gdzie grał w barwach Montedio Yamagata. Był tak dobry, że trenerzy łódzkiej drużyny bali pokazać się go światu, w obawie, że zaraz zgłosi się po niego jakiś silniejszy klub. Facet zagrał w Ekstraklasie trzy minuty, więc co mogę tu więcej wam o nim napisać? Że wyciągnięty z futbolowych peryferii Brazylijczyk nie potrafił grać w piłkę? No nie potrafił, jak wszyscy tu wymienieni. Tacy zawodnicy zawsze jednak byli i wciąż są w cenie w naszej lidze.

REZERWOWI:

MILOS DRAGOJEVIĆ - Dramatyczny nie był, ale w związku z wakatem na pozycji rezerwowego bramkarza, obsadzi ją Czarnogórzec. Głównie dlatego, że podobnej klasy bramkarzy znajdziemy w naszych niższych ligach kilkunastu.

OSCAR VERA - Łódzcy kibice wspominają, że Argentyńczyk „był sympatyczny, ale nie jest pewne, czy umiał grać w piłkę, bo cały czas się leczył”. Jak już się wyleczył, to zagrał w kilku sparingach. Trenerzy Widzewa nie zamierzali jednak rozwiewać wątpliwości kibiców co do jego umiejętności i na boiska Ekstraklasy nigdy go nie wpuścili.

EMERSON CARVALHO - Do Widzewa trafił razem z Alexem Bruno i w przeciwieństwie do kolegi nie potrafił zaaklimatyzować się w Łodzi. Choć talentu ponoć mu nie brakowało, to okazji do jego zademonstrowania nie miał zbyt wielu. Trapiony przez kontuzje w Ekstraklasie wystąpił raz, a później… zaginął. Latem ubiegłego roku Carvalho wyjechał na wakacje do Brazylii, z których do Łodzi już nie wrócił.

DARCI - Przychodził do Widzewa jako napastnik, ale Franciszek Smuda szybko zrobił z niego obrońcę. Może i o futbolu pojęcia dużego nie miał, ale za to ambicji nie można było mu odmówić. Lekarze Widzewa twierdzili, że w ogóle nie powinnen grać w piłkę, bo palce u stóp wypadały mu ze stawów i każdego miał skręconego w inną stronę. Sklejał je wszystkie plastrem, wkładał korki i wybiegał na boisko. Taki to był zawodnik.

MIODRAG ANDELKOVIĆ – „ Do Widzewa powinna wejść ekipa filmowa i nakręcić serial. To byłby większy hit niż polski serial „Kiepscy”” – powiedział mediom serbski napastnik, po tym jak został eksmitowany z mieszkania, które wynajmowali dla niego łódzcy działacze i za które „zapomnieli” zapłacić. „Gram w Widzewie praktycznie za darmo, ale chociaż mieszkanie mógłbym mieć opłacane” – dodawał. Z pewnością to problemy mieszkaniowe były główną przyczyną, przez którą Serb nie mógł się skupić na grze – w 18 spotkaniach strzelił aż jednego gola. Później spakował się i ruszył w dalszą podróż. W swojej karierze grał w Hiszpanii, Niemczech, Turcji, Izraelu, Brazylii, Japonii, Korei Południowej, Kazachstanie, Arabii Saudyjskiej, na Ukrainie, Chinach, Rumunii, Kanadzie, no i oczywiście w ojczyźnie. Można i tak.

LUIZ CARLOS - Zapomniały o nim polskie i światowe media, zapomnieli kibice. Na dobrą sprawę, nie wiadomo nawet czy Brazylijczyk faktycznie trenował piłkę nożną, czy w Widzewie dano mu pograć, bo akurat udało mu się kogoś wkręcić, że jest zawodowcem. Cztery mecze w Ekstraklasie, 148 minut na boisku. Mało?

DOUGLAS - Zapowiadany jako gwiazda Ekstraklasy, bo nie dość, że był w jednej szatni z Robinho (Santos), to i zdarzyło mu się kosztować niemałe pieniądze (0,5 mln euro zapłaciło za niego szwajcarskie FC Chiasso). Do Widzewa trafił z hiszpańskiego Elche w ramach rocznego wypożyczenia, a łodzianie zapewnili sobie prawo pierwokupu. Bilans występów? Cztery mecze, zero bramek. W Hiszpanii z otwartymi ramionami na niego nie czekali. Trafił do Włoch, a później występował w Tajlandii.

CZYTAJ TAKŻE: Jedenastka wstydu Legii Warszawa

CZYTAJ TAKŻE: Jedenastka wstydu Wisły Kraków

MATEUSZ KOWALSKI

Fot. libertadigital.com

01-640x120

Pin It