Tim Sherwood – marzyciel z White Hart Lane

Gdy zwyciężył 3:2 z Southampton zarząd Tottenhamu postanowił powierzyć mu pieczę nad „Kogutami” na 18 miesięcy. Już na początku swego panowania dał się poznać, jako osoba niezwykle ambitna, a przede wszystkim chcąca zerwać z wizją i pomysłami swojego poprzednika. Po 3 miesiącach jego pracy z łatwością można zauważyć zmiany, jakie zaszły w drużynie z północnego Londynu…

HDP-RGOL-640x120

Tim Sherwood już od samego początku pragnął odcisnąć swoje piętno na zespole. Zgodnie z powracająca modą zdecydował się na tradycyjne 4-4-2. Nauczeni grać przeciwko jednemu napastnikowi obrońcy zapomnieli, jak się broni przeciwko dwóm. Nowe ustawienie spowodowało, że Tottenham pod wodzą nowego szkoleniowca zdobył kilka skalpów, a zawodnicy poczuli, że wreszcie mogą wyrażać siebie, bo nie mają ściśle przypisanych ról.

I niby wszystko pięknie, punkty są zdobywane, a Anglik w porównaniu do swego poprzednika nie trzyma się kurczowo jednej idei i nie próbuje uparcie wprowadzić jej w życie, to niestety zawsze jest jakieś ale. W jego sposobie prowadzenia drużyny tej idei w ogóle nie widać, a rozwiązania oferowane przez Sherwooda są strasznie trywialne. Nieważne jak Tottenham zostanie ustawiony, zawsze gra prosty futbol, nie oferuje żadnych taktycznych innowacji, jak kontrpressing, szybkie przechodzenie z obrony do ataku, czy chęć zdominowania rywala poprzez zabranie mu piłki. Anglik to taktyczny laik. Pytany przez różnych dziennikarzy o kwestie taktyczne unika odpowiedzi, dziwi się, że ktokolwiek w jego pomyśle widzi 4-4-2, a jak już łaskawie zabierze głos, to nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. Przecież nie mogliśmy mieć do czynienia z tradycyjnym ustawieniem, bo Togijczyk zbiegał do środka, a Eriksen, gdy trzeba było z prawej strony wędrował do środka.  A czy wiecie o co chodzi w futbolu?  A o to, by najlepsi zawodnicy dostawali piłkę w odpowiednich sektorach boiska. Zdradzę Wam jeszcze jedną mądrość Sherwooda. Obrońcy mają bronić, napastnicy o dziwo atakować, a pomocnicy biegać w drugiej linii. Przy takim podejściu nie dziw, że w końcu coś przestało na White Hart Lane funkcjonować. TUTAJ Rafał Nahorny w wywiadzie dotyczącym Premier League opowiada m.in. o trenerze Tottenhamu, ale też m.in. o Manchesterze City, Arsenalu czy… Davidzie Moyes’ie.

Tak jak na początku 4-4-2, którego głównym beneficjentem okazał się Emmanuel Adebayor działało i mimo swej prostoty przynosiło Kogutom punkty, tak teraz patrząc na ostatnie wyniki Tottenhamu trzeba stwierdzić, że coś się popsuło. Tim Sherwood zaczął nadmiernie kombinować z ustawieniem i składem. Stałość zastąpił niekontrolowanym chaosem, który idealnie znajduje swe odzwierciedlenie w tym, że żaden, podkreślam żaden z nowych graczy nie zagrał od początku w spotkaniu z The Blues.  Dodając do tego coraz słabszą postawę obrońców, regres formy Llorisa, Walkera jako prawoskrzydłowego i upatrywanie w Bentalebie zbawcy środka pola otrzymujemy hybrydę, której nie sposób pojąć. TUTAJ czytaj dlaczego Premier League jest słaba, jak nigdy!

Gwoździem do trumny trenerskiej przygody Tima Sherwooda, której koniec w świetle osiąganych wyników i narastających plotek dotyczących jego potencjalnego następcy, Louisa Van Gaala jest nieunikniony była jego pomeczowa wypowiedź po klęsce w derbach Londynu. Młody, niedoświadczony trener nie może pozwolić sobie na krytykowanie zawodników na konferencji prasowej. Oczywiście stwierdzenie, że zespół potrzebuje prawdziwych mężczyzn jest jak najbardziej odpowiednie i trafne w obecnej sytuacji Kogutów, ale  te słowa powinny zostać powiedziane w szatni, a nie przed kamerami.  Sherwood tłumaczy się, że nie jest niańką, a ostre słowa mają wpłynąć pozytywnie na jego zawodników.  Czy wpłyną? Zobaczymy już niedługo, choć po przegranej 1:3 u siebie z Benficą cudów nie można oczekiwać. Dwie rzeczy są pewne. Sherwooda w przyszłorocznej kampanii, jako trenera Tottenhamu nie zobaczymy, a na takie słowa mógłby pozwolić sobie tylko ktoś wielki, jak Sir Alex Ferguson. Nie Tim Sherwood.

TOMASZ MILESZYK

fot. independent.co.uk

HDP-RGOL-640x120

Pin It