Rozmowy przy stole. Prawdziwe twarze Keane’a i Vieiry

Istnieje tylko jedno źródło pozwalające dowiedzieć się o prawdziwym charakterze Adolfa Hitlera. Kilkaset stron przewyższających tony książek, godziny debat, tygodnie analiz mniej lub bardziej poważnych historyków. To „Rozmowy przy stole”- skrupulatnie spisane przez kilku sekretarzy prywatne dialogi wodza III Rzeszy dały światu prawdziwy obraz tego człowieku, nieraz bardzo odmienny od tych stereotypowych, wyciągniętych ze szkolnego podręcznika. Dzięki telewizji ITV, fani piłki nożnej lepiej poznali dwóch legendarnych dla Premier League zawodników.

Ich rywalizacja wielu kibiców przyciągała bardziej niż dośrodkowania Davida Beckhama, chirurgiczna precyzja Dennisa Bergkampa, czy słowne uszczypliwości Alexa Fergusona oraz Arsene’a Wengera. Braki ofensywne nadrabiali walką. Niedostatki techniczne ambicją. Dwaj kapitanowie, dwaj pomocnicy, dwaj liderzy. Dla tak autorytarnych charakterów powierzchnia murawy była zdecydowanie za mała. Nic dziwnego zatem, że starciom obu zawodników towarzyszyły wielkie emocje. I dobrze, bo bez nich historia Premier League byłaby o wiele uboższa.

Finalny akt tej historii miał miejsce osiem lat temu, podczas finału Pucharu Anglii. W epilogu tej opowieści lepszy, po rzutach karnych, okazał się Arsenal. Niebawem Keane w szatni United stał się personą non grata, a Vieira, po dziewięciu latach na Wyspach, postanowił emigrować do Włoch.

Old Trafford i Emirates Stadium mają nowych bohaterów, świeże antagonizmy, jednak to już nie te emocje, jak podczas konfrontacji zadziornego Irlandczyka i twardego Francuza. Agresję, oślepiającą złość, sportowy brutalizm czas przeistoczył w klisze wywołujące szczery uśmiech. I to nie tylko u fanów, lecz na twarzach samych zainteresowanych. Okazało się, że to nic osobistego. Nothing personal. Gdy obaj wieszali buty na kołku, odwiesili również wzajemne antagonizmy.

Los chciał, że dwaj wybitni gracze znaleźli się na pokładzie jednej stacji telewizyjnej – ITV. Chociaż Albion posiada ocean mediów oraz morze wszelkiej maści ekspertów, Fortuna ponownie spiknęła Keane’a i Vieirę półtora roku temu w Warszawie, podczas Euro 2012. Zamiast wojny na słowa i pięści, zniszczonych mebli w studiu lub wzmożonej aktywności stołecznych szpitali, była sielanka, okraszona wspólnym podbojem Starego Miasta.

Tak, nieco słodko i hollywoodzko, wygląda geneza programu ITV: Keane i Vieira – najlepsi wrogowie.

Odnośnie ich walk, panowie zgodnie stwierdzili, że to była wojna. I choć dzisiaj nadużywa się tego słowa, obaj nie potrafili znaleźć lepszego określenia na tamte starcia. „To mój ulubiony wróg” – twierdzi teraz Francuz, chociaż lata temu zapewne na dźwięk nazwiska dzisiejszego współtowarzysza zareagowałby stosem inwektyw. Drugim motorem napędowym był, według słynnego gracza United, strach. Obawa przed zawiedzeniem rodziny, fanów, znajomych z drużyny. Pierwotny lęk, popychający byłego kapitana „Czerwonych Diabłów” do wygrywania za wszelką cenę. Nawet cenę zdrowia przeciwnika. Czas pozwolił mistrzowi świata z 1998 roku stwierdzić za to, że kochał on każdy aspekt tego morderczego wyścigu o prymat w drugiej linii, której wynik często decydował jednocześnie o dominacji w Premier League.

Analizując wypowiedzi Roya Keane’a, można dojść do wniosku, że nigdy nie będzie on dobrym trenerem. Dobrym asystentem – jak teraz w kadrze Zielonej Wyspy – być może. Jeśli odpowiednio wykorzysta się jego charyzmę i doświadczenie. Ale nie szkoleniowcem. Dlaczego? Z jego słów bije czysty, brutalny pragmatyzm. Brak, niezbędnej dla opiekuna grupy, elastyczności. Pojęcie empatii i litości wymazały lata gry na granicy faulu. Dla niego liczy się tylko efekt, statystka, wynik. Artyzm i technika to tylko zbędne dodatki dla laików. Odpowiadając nawet na najtrudniejsze pytania dziennikarza, Irlandczyk robi to szybko, bez jakiegokolwiek gestu zawahania na twarzy. W oczach widać tylko galopujące pokłady wściekłości, powiększające się z każdą wzmianką o Fergusonie. Wyrodnym, trenerskim ojcu, który w jego mniemaniu go zdradził. Vieira i Keane dostali na antenie za zadanie wybór najlepszej jedenastki z okresu swojej gry odpowiednio dla Arsenalu oraz dla Manchesteru United. Już wybory Irlandczyka w tej, zdawałoby się błahej i nieznaczącej zabawie, świadczą o głębokim żalu i złości skierowanej w kierunku Sir Alexa Fergusona. Menedżera, który w swojej biografii przedstawił byłego pomocnika jako niezrównoważonego egocentryka. A przede wszystkim – człowieka odpowiedzialnego za jego odejście z Old Trafford. Wydaje się, że wtedy pękła emocjonalna skorupa defensywnego pomocnika. Skorupa przez 12 lat pozwalająca włączać hamulec przy złości na trenera. Odszedł szacunek dla wielkiego przecież trenera. Skoro taki bezduszny twardziel jak Keane publicznie opowiada, że po wyrzuceniu z United płakał w samochodzie, oznacza to, że ta zadra jest głęboka. Głęboka i wciąż niezagojona.

Swoją drużynę oparł więc na graczach, którzy w mniejszym lub większym stopniu zadarli z Szkotem. Jego pupilków natomiast skrzętnie ominął.

Ryana Giggsa zabrakło, ponieważ – według Keane’a – „wielka kariera nie oznacza, że jesteś wielkim graczem”.

Nie było miejsca dla Gary’ego Neville’a , bo był „najsłabszym ogniwem United” . Jego miejsce zajął przeciętny pod każdym względem Paul Parker. W sumie racja. Przy całym szacunku dla Anglika, pod koniec kariery etat na prawej obronie zawdzięczał chyba tylko i wyłącznie osiągnięciom.

Na próżno szukać Paula Scholesa , bo…właściwie nie wiadomo dlaczego. Irlandczyk tego nie ujawnił. Widocznie rozgrywający był zbyt dobry, by dorzucić coś do sympatii Fergusona, co było wystarczającym powodem do ominięcia go w drużynie marzeń obecnego asystenta Martina O’Neilla.

Również, zdawałoby się tak łatwe dla nich, pytanie o najlepszego trenera jakiego mieli, wzbudziło kontrowersje. Vieira luźno rzucił nazwisko Wengera, natomiast Keane odpowiedział: Brian Clough. Zdumiony dziennikarz dopytał się o Fergusona. Irlandczyk stanowczo podtrzymał swój werdykt. W miejsce Szkota wybrał on trenera, u którego spędził ledwie trzy lata. Który wtedy był w końcówce swojej wspaniałej kariery, a alkoholizm zastępował trofea. Który spuścił Nottingham Forest do drugiej ligi. Który potrafił zdzielić środkowego pomocnika w twarz i publicznie nazwać go „chciwym gnojkiem”.



Obaj przyznali, że ich bezpośrednich starć mogło być dużo mniej. Vieira potwierdził informacje o możliwym transferze do Realu Madryt w 2004 roku. Obie strony już się dogadały, lecz Francuz w ostatniej chwili pomyślał o zostaniu do końca kariery w Arsenalu. Nasiedział się w Londynie. Tak bardzo, że już przyszłego lata zawitał do Turynu.

Ironią losu, jego partnerem w pomocy mógłby być wówczas…Roy Keane. Irlandczyk 13 lat temu długo zastanawiał się, czy przedłużyć kontrakt z United. Zakusy na wychowanka Cobh Ramblers miała właśnie „Stara Dama”. 42-latek potwierdził również, że swojego czasu chętnie w swoich szeregach widzieliby go włodarze Bayernu Monachium. Irlandzki pierwiastek na Oktoberfest? Katastrofa i pijackie eldorado gwarantowane. Chociaż turyński wariant wydaje się jednak ciekawszy. Środek Keane-Zidane? Ziściłoby się 2/11 mojej najlepszej jedenastki ostatniego 20-lecia z facebookowej aplikacji.

Na koniec, w stylu polskich zawodników z lat 90′, panowie stwierdzili, że obecne mecze pomiędzy Arsenal a United to już nie to, co kiedyś. Według legend obu klubów, obecni piłkarze są za grzeczni. Okazują sobie wręcz…za dużo szacunku. Zginęły gdzieś realia bezpardonowej wojny, na której wszystko jest dozwolone. Zastąpił je czystej maści profesjonalizm. Czy to dobrze? Zależy chyba od indywidualnego gustu kibiców.

Swoją drogą – wyobrażacie sobie taki dokument w polskich realiach? Łapiński kontra Pisz, Vuković kontra Sobolewski, Smolarek kontra…. Arboleda?

TOMASZ GADAJ

Pin It