Laudrup na bruku. Nocna zmiana w Swansea

Laudrup15

„Czy tobie czasem, Wąski, sufit na łeb się nie spadł?” – pytał swego czasu legendarny Stefan „Siara” Siarzewski. Co prawda Huw Jenkins do chuderlaków nie należy, lecz pytanie zadane przez jednego z bohaterów „Kilerów 2-óch”, jak ulał pasuje do prezesa Swansea.

Przynajmniej w jednym polska ekstraklasa dogania Anglię. I tu, i tam, coraz łatwiej stracić pracę.

Na tę decyzję zanosiło się od kilku dni. Mnogość przesłanek, z każdym dniem coraz większa, powinna zneutralizować obecne zdziwienie. Patrząc jednak na gros komentarzy wyrażających – delikatnie mówiąc – niezrozumienie tego posunięcia i konsternację, jaką wywołała ona wśród kibiców, zwolnienie Michaela Laudrupa dalej nie mieści się w głowie. Nawet mimo ostatnich beznadziejnych wyników.

CZYTAJ TAKŻE: Łabędzie z podciętymi skrzydłami. Swansea zahacza o strefę spadkową

Pal licho, gdyby ową ‚nocną zmianę” przeprowadzono z głową. A wygląda to raczej na szczyptę desperacji wspartą ogromem chaosu. Chaosu, z którego nie do końca wiadomo co wyjdzie. I który, zamiast recepty, może agonię Łabędzi jedynie przedłużyć.

Dymisja Laudrupa przeszła mi przez myśl dwa dni temu, gdy Jenkins próbował, na siłę, włączyć do sztabu szkoleniowego Garry’ego Monka. Wcześniej miało miejsce posiedzenie zarządu, na którym poważnie rozważano porzucenie wszystkich współpracowników 51-latka: Erika Larsena, Mortena Wieghorsta i Oscara Garcię. Gdyby Duńczyk bez mrugnięcia okiem nie protestował, zepchnięto by  go do roli podnóżka. Figuranta bez własnych ludzi za sobą. Z człowiekiem prezesa, Monkiem, na prawicy.

Nie wiadomo co działo się za murami Liberty Stadium. Gdybym miał jednak zgadywać, co zdecydowało o dymisji, postawiłbym właśnie na protest Laudrupa przeciwko czystce w jego sztabie. Swoje przypuszczenia bazuję na wydarzeniach z Majorki, gdzie trzy lata temu inny mało rozgarnięty klubowy sternik, Lorenzo Serra Ferrer, wyrzucił asystenta Duńczyka, wspomnianego już Larsena. Były gracz Realu w ramach solidarności zadarł dumnie nos i jeszcze tego samego dnia spakował się, beznamiętnie opuszczając malownicze Wyspy Kanaryjskie.

Laudrup to w futbolu instytucja. Utytułowany, genialny były piłkarz. Niezły, obiecujący szkoleniowiec. Żaden szanujący się trener nie może pozwolić, by kilku urzędasów z miejsca wypchnęła jego asystentów. Szczególnie, gdy rzecz dotyczy klubiku, dla którego niedawno wywalczyło się pierwsze trofeum w ponad stuletniej historii.

Zastąpienie 51-latka Alanem Curtisem i, przede wszystkim, Garry’m Monkiem to kompletna głupota. Nie dlatego, że Anglik ma ledwie 35 lat. Nie dlatego, że wciąż jest czynnym piłkarzem. Nawet nie dlatego, że brak mu elementarnego doświadczenia w trenerskim fachu. Dlatego, że Monk, na murawie już bezużyteczny, w podzielonej szatni Swansea jest liderem jednej z dwóch zwalczających się frakcji.

Dwa tygodnie temu Liberty Stadium odwiedzili nietypowi goście. Policja. Któryś z pracowników klubu zaalarmował stróżów prawa ze strachu przed bójką, w jaką wdali się Chico Flores i Garry Monk. W Walii szeptano, że Hiszpan miał nawet w ferworze starcia wymachiwać cegłówką. Ostatecznie incydent zmieciono pod dywan, lecz w świat poszedł jasny sygnał. Otaczająca Swansea atmosfera sielanki pękła. Potwierdziły się plotki. Łabędzie dzisiaj nie są zgranym stadem, tylko dwiema nie żyjącymi w pokojowej symbiozie grupami. Brytyjscy gracze ponoć mają pretensje do Hiszpanów, których aż ośmiu opłaca klub. Latynosi mają się nie starać, więcej uwagi poświęcając symulowaniu niż stwarzaniu okazji bramkowej. Dodatkowo, przyjezdni mieli być przez Laudrupa niesłusznie faworyzowani. Szybko zapomniano, że to stranieri , a nie tubylcy, byli motorem napędowym w drodze po Puchar Ligi oraz w awansie do fazy pucharowej Ligi Europy.

Teraz, zamiast szukającego porozumienia Laudrupa, władzę przejął jeden z buntowników, szczerze nielubiany przez sporą część kadry. Z pewnością da to same pozytywne efekty.

Tak, Laudrup miał fatalną serię, notując ledwie jedną wygraną w minionych 10 meczach. Tak, do południowej Walii zaglądnęło widmo spadku. Tak, obecny sezon nie spełniał pokładanych w Łabędziach nadziei. Jednak rychłe strącenie Duńczyka z lektyki, na jakiej jeszcze pół roku temu niósł go Jenkins, jest niezrozumiałe. Mówimy o trenerze, który zdobył dla tego klubu jedyne poważne trofeum w historii, dodatkowo wzmacniając budżet niezłą gotówką za osiągnięty wiosenny byt w europejskich pucharach. Zespół 51-latka drążyły również kontuzje, a walka na dwóch frontach okazała się ponad siły jednego z dwóch walijskich rodzynków Premier League. Popełniano błędy. Czy jednak aż takie, by szybko wyrzucić do kosza dorobek wykraczający chyba ponad potencjał Swansea? Łabędzie miały unikatowy styl. Swoją tożsamość. Coś, czego nie ma wiele drużyn w Premier League. Wyspiarska odmiana tiki-taki, oparta na szybkich, krótkich podaniach i ruchliwości całego zespołu. Na Liberty Stadium powstał ciekawy system, który jednak stał się nieefektywny, gdy niedostępni z powodu kontuzji stali się jego kluczowi gracze. Ale nawet jeśli Walijczycy przegrywali, ich gra sprawiała postronnym obserwatorom nie lada przyjemność.

Michael Laudrup wykazał się rzadko spotykaną lojalnością. By kontynuować pracę na południowobrytyjskim zadupiu, latem odrzucił lukratywne propozycje z Monaco oraz PSG. Lojalność, może jako relikt przeszłości, nie podziałała jednak w drugą stronę.

Swansea dotąd znane było tylko z tego, że urodziła się tam Catherina Zeta-Jones. Teraz można dodać z czystym sumieniem dodać – pracował tam Michael Laudrup.

CZYTAJ TAKŻE: TOP25 młodych trenerów

Duńczyk sobie poradzi. Jego nazwisko jest wysoko na trenerskiej giełdzie i nim zacznie się kalendarzowe lato, były piłkarz FC Barcelony pewnie znajdzie sobie poważniejsze miejsce pracy. A niepoważnie zarządzaną drużynę objął tymczasem niepoważny szkoleniowiec.

Efekt będzie ciekawy. Szczególnie dla emocji w walce o utrzymanie się w Premier League.

TOMASZ GADAJ

HDP-RGOL-640x120

Pin It