Potrzeba bohatera. Fulham na skraju przepaści

magath-hopes-to-take-chance-Image

Najgorsza defensywa ligi. Ciągła rotacja trenerów. Nieudolne zarządzanie. Szeroka, acz słaba jakościowo kadra. Nad stolicą Anglii, szczególnie jej zachodnią częścią, nagromadziły się ciemne chmury, których ciągle przegonić nie może wiatr z Niemiec. Nawet, jeśli nazywa się Felix Magath.

HDP-RGOL-640x120

To byłby niespodziewany chichot logiki, gdyby w tym sezonie z ligi spadły dwa najgorzej prowadzone kluby – Fulham i Cardiff, z cudakiem Vincentem Khanem na czele. Szkoda, ponieważ The Lillywhites przez ponad dekadę wpasowali się w krajobraz Premier League, a ze stadionem, pięknym w swej brzydocie Craven Cottage, przypominają nam, że w Anglii istniał kiedyś futbol obdarty z ogromnych pieniędzy rzucanych przez różnej maści szejków i biznesmenów z Bożej Łaski.

240 sekund

To było wyniszczających 120 minut. Anglicy, bardziej niż dwie godziny, zapamiętają jednak cztery minuty. Czas, jaki dzielił Fulham od rzutów karnych, które, niczym loteria, mogły dać Fulham sensacyjne zwycięstwo. Zwycięstwo nad Atletico Madryt. Z Diego Forlanem i Sergio Aguero w ataku. Za nimi Jose Antonio Reyesem na skrzydle. Z dyrygującym obroną nastoletnim Davidem Ge Geą. Sen o konkursie jedenastek przerwał niezawodny Forlan, w ostatnim tego wieczoru zrywie Rojiblancos, wykorzystując błąd defensywy londyńczyków. Gdy Niccola Rizzolli gwizdnął po raz ostatni, murawa w Hamburgu utonęła w łzach. Łzach szczęścia zwycięzców i łzach goryczy pokonanych. Fani byli wyrozumiali. Roy Hodgson i spółka zafundowali kibicom piękny rajd, w którym Fulham zostawiło w tyle futbolowe marki o nazwie Szachtar, Wolfsburg, HSV czy wreszcie – po remontadzie godnej najlepszych – Juventus. Trzyletnia metamorfoza, z czerwonej latarni Premier League do wicemistrza Ligi Europejskiej, dała Hodgsonowi akces do szatni Liverpoolu, z której błyskawicznie otrzymał jednak wilczy bilet. Anglik spadł jednak na cztery łapy, opiekując się dzisiaj reprezentacją Synów Albionu.

Fulham natomiast, w czwartą rocznicę hamburskiego finału, zamiast rozkładać na czynniki pierwsze umiejętności Alessandro del Piero, Williana, Edina Dżeko czy Ruuda van Nisterlooya, być może będzie musiało wziąć na tapetę atrybuty Theo Robinsona, Adama Hamilla oraz Lewisa Grabbana. W krótkim czasie The Cottagers, z ekipy rozpalającej wyobraźnię na HSH Nordbank Arena, przeobraziła się w niezgraną bandę gaszącą światło w Premier League. Fulham dziś zamyka tabelę, mając do tego dwa mecze więcej niż sąsiadujący w biedzie Sunderland. Co w zachodnim Londynie jest powodem takiej degrengolady?

Ryba psuje się od głowy, nawet jeśli łepetyna jest nowa, świeża, młodsza i, przede wszystkim, bogatsza. Mohamed Al-Fayed, prekursor pompowania obcego kapitału w lidze angielskiej, po 16 latach finansowanie Fulham, jedynym w historii zdobytym trofeum i tyloma samymi wybudowanymi pomnikami Michaela Jacksona, postanowił jesień życia spędzić z dala od Craven Cottage Jego udziały odkupił Shahid Khan, najbogatszy żyjąc Pakistańczyk. Miliarder, potentat motoryzacyjny. Posiadacz drużyny futbolu amerykańskiego, Jacksonville Jaguars, a także dumny hodowca boratopodobnego wąsa. Od zeszłego lata również właściciel londyńskiego klubu. Człowiek o pogodnym usposobieniu, lecz zdecydowanych działaniach. Aż do przesady. W czasie półrocznych rządów zdążył on bowiem na swym dworze opłacać trzech menedżerów. Chociaż to senior rodu jest głową Fulham, to ruszą nią, przybierając rolę szyi, Tony Khan, syn 61-latka. To on ponoć ma najwięcej do powiedzenia w sprawach czysto sportowych, włącznie z zatrudnieniem trenerów. Powód takiego podziału ról jest prosty – Shahid Khan nie ma bladego pojęcia o futbolu. Chyba, że mówimy o futbolu amerykańskim.

Kibice już tęsknią za roztropnym, długofalowo planującym Fayed. Mecenasem czteroletniego planu, który zaprowadził podrzędny klubik z trzeciej klasy rozgrywkowej na salony Premier League. Nowemu właścicielowi obrywa się nawet od Marka Schwarzera, człowieka instytucji w zachodnim Londynie, widzący genezę całego zła właśnie w nieudolnych działaniach azjatyckiego tandemu.

Kliknij TUTAJ, żeby przenieść się na wycieczkę do Londyn i czytać reportaż o Fulham.

Kampanię pod wodzą nowego prezesa zaczął jeszcze relikt poprzedniej władzy,  Martin Jol. Sześć porażek z rzędu na przełomie października i listopada dały Khanowi wystarczający pretekst do tego, by ostatni miesiąc 2013 roku zacząć u steru z Rene Meulensteenem. Były współpracownik Sir Alexa Fergusona był już w klubie od kilku tygodni, jako pomoc i głos doradczy menedżera. Pytanie, czy pomagał trenerowi czy samemu sobie. Jakkolwiek czyste bądź nie były intencje Holendra, to właśnie on przejął obowiązki pierwszego szkoleniowca. Na całych 76 dni. Uznano, że ów trener nie wyciągnie drużyny z dołka, ponieważ ma… zbyt podobny warsztat do poprzednika. Niderlandzki artyzm postanowiono zastąpić więc germańską solidnością. I litrami wylanego na treningach potu. Feligh Magath w styczniu podjął się prawdopodobnie najtrudniejszego sprawdzianu w karierze. Zatrzymać nieodwracalne. W chwilę zamienić klęskę na sukces. Stworzyć wehikuł czasu, który odtworzyły cud z sezonu 2007/2008.

Wówczas niemal całe rozgrywki Fulham egzystowało w strefie spadkowej, co spowodowało błyskawiczną dymisję Lawriego Sancheza, zastąpionego przez Hodgsona. Gdy nadszedł kwiecień, Cottagers mieli przed sobą mecze z Reading, Liverpoolem, Manchesterem City, Birmingham i Portsmouth. Przegrana z The Reds i strata dwóch goli z The Citizens powodowały, że ekipa Hodgsona była nie jedną, ale wręcz dwiema nogami w Championship. Wtedy jednak stał się cud, znany na Craven Cottage jako The Great Escape, czyli wielka ucieczka, w nawiązaniu do słynnego filmu ze Stevem McQueenem. Stołeczni pierw odrobili dublet bramek z City, potem zaś pokonali dwóch ostatnich rywali. Decydującego o ligowym bycie gola zdobył Danny Murphy, czym zapewnił sobie nieśmiertelność w sercach kibiców. Dzisiaj Anglik jest na emeryturze i z pozycji eksperta uważa, że jego były zespół potrzebuje bohaterów. Kilka liderów, jakimi niegdyś byli on, Eric Nevland czy Jimmy Bullard. Pytanie, czy ktoś w obecnej kadrze czerwonej latarni Premier League może wziąć zespół na barki i wyciągnąć go z ruchomych piasków, czyli miejsc 18-20.

Dzieci kontra mężczyźni

Kimś takim miał być zapewne Konstantinos Mitroglou, grecki bombardier czy raczej rewolwerowiec, „Pistolero”, ze względu na charakterystyczną cieszynkę po zdobyciu gola. Ateński półbóg okazał się jednak w Londynie zwykłym człowiekiem. Magiczna kotara herosa opadła po zaledwie dwóch miesiącach jej noszenia. Napastnik, mający załatać dziurę po ucieczce na Lazurowe Wybrzeże Dymitara Berbatova n, dotąd zdołał rozegrać zaledwie dwa spotkania. Felix Magath jako przyczynę tego stanu rzeczy podał niedostateczne przygotowanie fizyczne, co u Niemca często ma znaczeniu większe niż piłkarskie rzemiosło. Pod batutą Qualixa przyplątała się również u 26-latka kontuzja kolana. Czy z powodów katorżniczych treningów nowego menedżera? Wielce prawdopodobne.

TUTAJ czytaj o Mitroglou i szansach jego reprezentacji na powodzenie na Mundialu!

Kto więc miałby zbawić Fulham? Uczestnicy hamburskiego finału, a pozostało ich ledwie trzech, są już starzy i sfatygowani. Duff częściej niż na lewej flance, szaleje na ławce rezerwowych. Brede Hangeland nie stanowi dawnego postrachu napastników, przypominając raczej mało zwrotny czołg niż skałę nie do przesunięcia. Clint Dempsey o Londyn zahaczył na chwilę, w przerwie między odcinaniem kuponów za oceanem. Lewis Holtby, rozpieszczany przez lata zaawansowanymi technicznie graczami Schalke oraz Tottenhamu, nie ma z kim i dla kogo konstruować ataków. Promykiem nadziei pozostaje Sidwell, rozgrywający najlepszy sezon od dawnych czasów w Reading, lecz jego pozycja często nijak nadaje się do napędzania ofensywy.

III Rzesza w schyłkowej czasie wojny wpychała karabiny starcom i dzieciom. Starców na murawie raczej nie uświadczymy, lecz młodzików już tak. Magath, wiedząc że jego poprzednicy doszczętnie przetrzebili pierwszą kadrę, posiłków zaczął szukać w akademii. Ostatnimi czasy, z niezłym skutkiem, piłkarski chrzest ognia przeszli 18-letni Moussa Dembele, 20-letni Cauley Woodrow oraz 17-latek z Kingston, Patrick Roberts. Treningowa i kadrowa rewolucja nie dały póki co owoców. Magath wygrał jak dotąd jedno spotkanie, a Fulham dalej okupuje mało chwalebne miejsce w tabeli.

Promyczkiem zwiastującym lepsze jutro mógł być ostatni mecz z Evertonem. A raczej jego 45 minut. Londyńczycy nie zasługiwali na porażkę, lecz brakowało im spokoju oraz ogłady przy wykańczaniu akcji. Jakby odczuwali ciążącą na nich presję, zwiększającą się przy dogodnych okazjach. Rywali komplementował Roberto Martinez, opiekun The Toffees. I nie była zwyczajna kurtuazja. W grze Fulham widać było postęp. Dawno nie widzianą jakość. Najbardziej pierwotną z motywacji – wolę przetrwania. Jednak za poprawność nie daje się jednak punktów – jedyną walutę, która gwarantuje utrzymanie. A tych oczek, dla podtrzymania życia w Premier League, potrzeba w Londynie jeszcze dwanaście.

TUTAJ czytaj dlaczego Premier League jest tak słaba, jak nigdy!

Późno bo późno, ale zanotowano w Fulham pierwsze oznaki normalności. Wszystko wskazuje na to, że Magath, bez względu na swojej batalii, pozostanie na stanowisku. Jestem dziwnie spokojny, iż po letnich przygotowaniach Qualixa i jego transferach, ewentualny rozbrat z najwyższą klasą rozgrywką będzie dla Cottagers jedynie epizodem. A Shahid Khan może zrozumie powiedzenie o jednym kroku w tył i dwóch w przód.

TOMASZ GADAJ

fot. thepfa.com

Pin It