Okocimski Brzesko do pierwszej ligi wdarł się przebojem przegrywając w drugiej lidze tylko jedno spotkanie. Zaplecze ekstraklasy to jednak za wysokie progi dla klubu z Małopolski. W ubiegłym sezonie „Piwosze” wygrali na własnym boisku tylko raz. Przed spadkiem uratowała ich jednak Polonia Warszawa, która z hukiem zleciała z nieba, do piłkarskiego piekła.
Obecna kampania także nie należy do udanych. To bardziej obraz szkicowany węglem przez podrzędnego artystę niż pełne kolorów dzieło Pablo Picasso.
Najgorsze jest to, że obraz coraz bardziej rozmywa się w strugach deszczu…
Lis w kurniku
Upadek klubu rozpoczął się w 2010 roku. Wszystko wydawało się być snem lub marnym kryminałem. Mieszkańcom dalej trudno uwierzyć w to, co się stało. Każdy chce o tym zapomnieć…
Włodarze Okocimskiego wpuścili do swojego kurnika lisa. Choć ten był przebrany za kurę, to jednak rudy ogon cały czas pozostawał na widoku, nikt jednak nie zdawał sobie sprawy z tego, co miało nadejść.
Z początku wszystko wyglądało normalnie. 26-letni, w tym czasie, chłopak zaczyna interesować się losami drużyny młodzieżowej, w której grali głównie dwunastolatkowie, rocznik ’98. W końcu zostaje kierownikiem drużyny, choć nie opłacanym przez klub.
Jakub M. poświęca zarówno swój czas, bo godzinami przypatruje się treningom i meczom dzieciaków, a także pieniądze, za które kupuje chłopakom wodę na spotkania ligowe, pizzę, czy słodycze po wygranych meczach. Wszystko to jednak można wytłumaczyć chęcią pomocy klubowi i stworzenia chłopcom godnych warunków do treningu, a także realizacją niespełnionego marzenia bycia trenerem.
Spędzanie wielu godzin z dzieciakami poza boiskiem, zamiast spotykania się ze znajomymi w swoim wieku, to już jednak inna bajka. Wyjazdy na basen i spotkania u niego w domu nie mogły być w pełni normalnym zachowaniem. Nikt jednak problemu nie robił, bo przecież „to dobry chłopak, chce pomóc dzieciakom”.
No i pomógł. Została trauma na całe życie…
Pewnego dnia okazało się, że M. trafił do więzienia. Początkowo na trzy miesiące. Nikt nie wiedział, o co chodzi, ale w końcu jego rodzice wygadali się. Dzieciaki na co dzień, przez kilkanaście miesięcy, obcowały z pedofilem. Całą prawdę znają tylko poszkodowane rodziny i sam winny. Rodzice i władze klubu na prośbę o skomentowanie sprawy solidarnie kiwają tylko przecząco głową. Jedno jest pewne, M. z więzienia nie wyjdzie przez następnych dziesięć lat.
Gdyby komuś wydawało się, że zaufanie rodziców i dzieci do Okocimskiego jest po sprawie z 2010 roku tylko lekko nadszarpnięte, to na całkowite zerwanie go, nie trzeba było długo czekać. Kolejny cios, może nie tak silny, ale po ostatniej sytuacji odczuwalny kilka razy bardziej, nadszedł dwa lata później.
Najdłużej wówczas pracujący z młodzieżą trener OKS-u, a przy tym pedagog w pobliskiej szkole, Jan Chrabąszcz został usunięty ze stanowiska po tym, jak na jednym z turniejów, przez jednego z „nadgorliwych rodziców” został przyłapany na piciu alkoholu. Oczywiście nie był to jego pierwszy raz i większość osób z klubu o libacjach wiedziała doskonale. Rzecz jasna, oprócz rodziców…
Jedna z osób na co dzień pracujących w klubie, anonimowo przyznaje: „Picie alkoholu na turniejach było normą. Na zawody w roli opiekunów jeździły zwykle trzy osoby – dwie piły, a jedna opiekowała się grupą. Takie, niestety, były w tamtym czasie standardy. Teraz już do tego nie dochodzi”.
Wróg zza miedzy
Obecnie szkolenie młodzieży w Brzesku to fikcja. Najstarsze grupy młodzieżowe praktycznie nie istnieją. Wszystko uwite jest jednak tak, by nikt formalnie nie mógł się do niczego doczepić. Choć każdy wie, że lada moment całość może rozpaść się, jak domek z kart.
Po wszystkich aferach w klubie rodzice dzieciaków zdecydowali, że to dla nich za dużo i większość z nich powierzyła szkolenie swoich pociech Brzeskiemu Towarzystwu Sportowemu, które – paradoksalnie – zostało utworzone i jest prowadzone przez… osoby, które były pierwszoplanowymi aktorami tychże afer.
Teraz w Okocimskim, w porównaniu do poprzedniego roku, pozostała tylko garstka zawodników ze starszych roczników, które stanowiły o sile zespołu i dawały choć cień szansy na ujrzenie za kilka lat światełka w tunelu, które pozwoliłoby wyrwać się z marazmu i znowu bazować w pierwszej drużynie na wychowankach. Reszta, mając na uwadze lepsze warunki do trenowania, wybrała BTS, który finansowany przez miasto, podatników oraz prywatnych sponsorów zapewnić może wszystko to, czego w Okocimskim nie było.
Stare, kilkunastoletnie stroje, dziurawe getry, przejazd na mecze rozklekotanym busikiem, kupowanie wody za własne pieniądze – tak było w OKS-ie. Większość budżetu przeznaczana była i jest nadal na pierwszą drużynę, co oczywiście zrozumiałe, ale nie dla dzieci, które zazdrościły bogatszym drużynom.
Włodarze Okocimskiego Brzesko nie robili kompletnie nic, by choć trochę poprawić warunki do rozwoju młodym adeptom futbolu i dać im jakikolwiek powód do pozostania w klubie. O wszystko musieli zadbać rodzice. Zapomniano nawet o najważniejszej sprawie, bez której nikt nawet na minutę nie powinien wyjść na boisko – ubezpieczeniu…
Tak jest, trampkarze, którzy trenowali w pierwszoligowym klubie, przez cały sezon 2012/13 grali bez ważnego ubezpieczenia. Całe szczęście, że nikt nie odniósł kontuzji, ale sprawa powinna znaleźć swój koniec w sądzie.
Najśmieszniejsze jest to, że menadżer klubu, Tomasz Szarliński, dowiedział się o sprawie dopiero po sezonie. Gratulacje!
Najciemniej pod latarnią
Najlepszym przykładem na to, jak bardzo Okocimski upada, jest zaproszenie do treningów z pierwszym zespołem Kamila Sochy z rocznika ’98.
Wszystko wygląda fajnie. Młody chłopak spełnia marzenia i styka się z futbolem na dość wysokim poziomie. 17 bramek w dziewięciu meczach i cztery asysty w poprzednim sezonie także działają na wyobraźnie, ale… No właśnie… Chłopak może i jest silny fizycznie, jak na swój wiek, ale w światło bramki, trafia średnio raz na pięć sytuacji. Nie mówiąc już o umieszczeniu piłki w siatce.
Skąd więc taka skuteczność? Ubiegły sezon w wykonaniu trampkarzy z Brzeska był niesamowity. 28 spotkań, wszystkie wygrane, tylko 16 bramek straconych i aż 211 zdobytych. Co w rezultacie dało pewny awans do ligi małopolskiej, czyli na najwyższy szczebel rozgrywkowy dla tej grupy wiekowej.
Porównując Kamila (wysuniętego napastnika) z najlepszym strzelcem, zarówno drużyny, jak i całej ligi (ofensywny pomocnik), który zdobył 77 bramek w 25 meczach i zaliczył 30 asyst, jego dorobek wygląda co najmniej słabo.
Problem leży jednak nie w Kamilu, lecz w sytuacji, która ma miejsce w klubie. Większość zawodników z najlepszego rocznika, czyli właśnie piętnastolatków, w poszukiwaniu lepszych warunków do treningu, postanowiło przejść do BTS-u.
W pierwszej lidze, do tej pory, klub reprezentował tylko jeden wychowanek, Mateusz Wawryka, który występuje na pozycji prawego obrońcy. Choć brakuje pieniędzy, z uporem maniaka stawia się na przyjezdnych. Byłoby to do zrozumienia w sytuacji, w której wychowankowie byliby bardzo kiepscy. Ale tak nie jest. W ciągu ostatnich pięciu-sześciu lat, Okocimskiego, na rzecz pobliskich klubików, opuściło kilkunastu zawodników, którzy mieli papiery na grę przynajmniej w pierwszej lidze. Teraz grę muszą oni łączyć z pracą, ale w końcu mają przyjemność z biegania za piłką.
Gdy trzy sezony temu nie było pieniędzy na pierwszą ligę, odpuszczono ją – każdy w Brzesku o tym wie. Awans zrobiono rok później, ale z graczami przyjezdnymi. Gdyby postawić na wychowanków, byłby i awans, i pieniądze, bo za pensje nie trzeba byłoby płacić tyle, ile płaci się obecnie.
Jeśli jednak włodarze klubu nie są w stanie obejrzeć choć jednego meczu w sezonie młodszych grup wiekowych, to nie mają prawa wiedzieć, jakie diamenty biegają na ich murawie. Zarząd dowiaduje się o talentach dopiero wtedy, gdy wyjadą one na testy do największych klubów w Polsce. Wówczas rozpoczyna się walka, o jak największe pieniądze za zawodnika.
Ale czego można spodziewać się po ludziach, którzy pozwalają dzieciakom grać bez ubezpieczenia i nawet jednej butelki wody w meczu ligowym?
KUBA CZYŻYCKI
fot. elkaesiacy.net