Na szczycie bez zmian. Arsenal rozklepał Liverpool

Dziwna ta sobota. Boruc wpuścił szmatę, United Moyesa zagrało jak na mistrza Anglii przystało, a mecz na szczycie odbywa się bez słów „Manchester” i „Chelsea”. Beż żadnych strat dla widowiska. Spotkały się dziś zespoły, które są obecnie nie tylko najskuteczniejsze, ale i najpiękniej grające w Premier League.

Szkoda tylko, że opiekun Liverpoolu nie postawił, mając Luisa Suareza, Daniela Sturridge i w odwodzie zdrowego już Phillipe’a Coutinho, na otwartą wymianę ciosów. Rodgers na Emirates Stadium zasłonił się gardą złożoną z pięciu nominalnych obrońców. Oczywiście, wcześniej dwaj boczni defensorzy również spełniali rolę także skrzydłowych, jednak dziś Aly Cissokho rzadko przekraczał linię środkową, a 20-letni Jon Flanagan niby się włączał, ale robił to zazwyczaj bardzo nieporadnie.

Naprzeciw pięciu obrońców Rodgersa Wenger wystawił kwintet…środkowych pomocników. Brak typowych skrzydłowych nie był widoczny, gdyż Kanonierzy zdominowali centrum murawy i tam rozgrywali ogromną większość akcji. Czasem do przesady. Momentami wydawało się, że Arsenal na siłę chce skopiować fenomenalną bramkę z Norwich.

Liverpool miał w tym sezonie ustaloną kolejność działania. Atakuje, kąsi, czasem nokautuje w pierwszej połowie, by później bronić wyniku. The Reds w ten wieczór sprawiali wrażenie, jakby od początku robili to drugie. Głęboki odwrót powodował, że powstała wielka dziura między linią ataku i obrony. Widać tam było tylko gospodarzy. Ekipa z Anfield Road potrafiła skutecznie neutralizować ataki gospodarzy przez zaledwie 18 minut. Gerrard odpuścił krycie Santiego Cazorli, a ten głową trafił co prawda w słupek, lecz poprawił, tym razem skutecznie, nogą. Chociaż londyńczycy dominowali, to nieco pomógł im sędzia. Bacary Sagna sfaulował Suareza. Urugwajczyk szybko wznowił grę, przez co Sturridge i Henderson mieli doskonałą okazję do wyrównania. Arbiter przerwał jednak akcję, gdyż chciał dać żółtą kartkę francuskiemu defensorowi. Mała rekompensata dla wicelidera tabeli: rzut wolny w miejsce niemal pewnego gola.

Rodgers widział co się święci, więc do boju od początku drugiej połowy delegował Coutinho. Nie był to jednak jeszcze ten sam piłkarz z początku sezonu. Przebojowy, szybki, napędzający samotnego wówczas w ataku Sturridge’a. Nie teraz. Gołym okiem widoczne było skutki niedawnego powrotu do treningów. Świeżo wyleczony Brazylijczyk nijak mógł powstrzymać stołeczną, dobrze naoliwioną maszynerię.

Pojawienie się ofensywnego gracza stanowiło początek pospolitego ruszenia Liverpoolu. Chaotycznych, przypadkowych, szarpanych ataków. Po przetrwaniu tego okresu, głos znów mieli Kanonierzy. Giroud nie strzelił „setki”, ale trafił za w 59 minucie Aaron Ramsey. Trafił ślicznym uderzeniem pod poprzeczkę bezradnego Simona Mignolet. The Reds mieli trzy dobre okazje na gola kontaktowe. Suarez trafił pierw w zewnętrzną część słupka, potem obok, natomiast w podbramkowej sytuacji Coutinho świetnie zablokował Szczęsny. Polak należał do najlepszych na boisku i wobec koszmarnego błędu Boruca kto wie, czy to nie on wybiegnie w pierwszym składzie na mecz reprezentacji ze Słowacją.
Arsenal zwyciężył w pełni zasłużenie. Kontrolował i dominował nad nieco nieporadnym, przestraszonym, z wyalienowym napadem, Liverpoolem.

Najkrócej mówiąc – klepali, klepali, aż rozklepali

Arsenal – Liverpool 2:0 (1:0)

1:0 – Cazorla 18′

2:0 – Ramsey 59′

***

Pozostałe sobotnie mecze:

Newcastle United – Chelsea 2:0
Fulham – Manchester United 1:3
Hull City – Sunderland 1:0
Manchester City – Norwich City 7:0
Stoke City – Southampton 1:1
West Bromwich Albion – Crystal Palace 2:0
West Ham United – Aston Villa 0:0

TOMASZ GADAJ

fot. Getty Images

Pin It