Miał umierać za Pogoń, miał być wielki. Pozostał Mały

W styczniu, gdy Patryk Małecki w nieprzyjemnych okolicznościach odchodził z Wisły do Pogoni, deklarował, że za swój nowy klub to on „będzie umierał”. Nic dziwnego, za 50 tysięcy miesięcznie to i ja mógłbym sobie przychodzić na treningi do Dariusza Wdowczyka i od biedy zagrać w Ekstraklasie, a pożytku ze mnie byłoby tyle, co z Małeckiego. Tyle że „Mały” w Polsce wciąż – nie wiedzieć czemu – uchodzi za dobrego piłkarza, od którego w Szczecinie wymagało się minimum przyzwoitości. Niestety, Patryk po raz kolejny udowadnia, że grę w piłkę to on zakończył jakieś trzy lata temu.

s.

Z Pogo nią Małecki podpisał kontrakt trzeciego stycznia tego roku i w swoim stylu narobił wówczas wokół siebie szumu. To znaczy, tego kogo miał zwyzywać, to zwyzywał, a temu komu trzeba, podlizał się już na wejściu. Dostało się oczywiście Wiśle i Franciszkowi Smudzie, który mimo że „Małemu” dawał szansę gry w każdym meczu jesienią, dostał ostro po głowie. Zaś Pogoń, z zupełnie obcego Małeckiemu klubowi, nagle stała się dla niego drugą ojczyzną. Szast, prast, uwolnienie się z Wisły, podwyżka w Szczecinie i zanim Małecki zdążył poznać wszystkich w klubie, w prasie już wygadywał o swoim przywiązaniu do „Portowców”.  (Buractwo i chamstwo – TUTAJ czytaj o ostracyzmie nad trenerem Pogoni).

Jak jed nak jego słowa mają się do rzeczywistości? Rzecz jasna krucho, bo Małecki od kilku lat udowadnia, że Ekstraklasa przerasta go poziomem, z tym że w końcu wykrzesał z siebie dość odwagi, by powiedzieć o tym w mediach. W międzyczasie zdążył jednak pokazać się ze strony, z której wszyscy już go znają. W czasie meczu z Wisłą wykonał słynny gest Kozakiewicza , który zapewne był skierowany do Jacka Bednarza, prezesa „Białej Gwiazdy”, mającego od dawna na pieńku z kibicami. Solidarność solidarnością, ale piłkarzowi, a już tym bardziej piłkarzowi drużyny przeciwnej, nie wypada w ten sposób manifestować swojego niezadowolenia. Małecki jednak już nie raz udowodnił, że wszelkie konwenanse są mu obce, więc cała ta sytuacja jakoś specjalnie nie dziwi. Tym bardziej, że jeszcze w marcu „Mały” udzielił Super Expressowi takiej wypowiedzi:

Mam ciężki charakter i wiem, że większość ludzi mnie nie lubi albo wręcz nienawidzi. Ale mam to gdzieś i robię swoje. Nikt i nic mnie nie zmieni, widocznie tak samo uważa trener Wdowczyk. Powiedział mi, że nie chce, żebym spokorniał i zmienił się w baletnicę, bo i tak się nie zmienię.

Przechodzimy do konkretów. Wiosną Małecki zagrał w jedenastu z trzynastu meczów Pogoni, w dziesięciu z nich wychodząc w podstawowym składzie. Mimo ogromnej liczby minut i – jak mniemam – równie wielkiego zaufania, jakie dostał od trenera Wdowczyka, „Mały” wiosną gra na biegu wstecznym. W swoich jedenastu występach i 848 minutach, Małecki nie wyróżnił się absolutnie niczym, nie zaliczając rzecz jasna choćby jednej asysty, o golu już nie wspominając. Nawet w wygranym 5:1 meczu z Lechem, „Mały” nie pokazał nic, za co można by go pochwalić. Podczas, gdy jego koledzy strzelali czy zagrywali piłki na nos, Patryk był bezbarwny i równie dobrze mógłby wystąpić w barwach „Kolejorza”. Nikt nie widziałby różnicy. Nic dziwnego, że słabą formę Małeckiego w końcu zauważył Dariusz Wdowczyk, który wreszcie odstawił sabotażystę na ławkę robiąc miejsce niezwykle obiecującemu Kunowi.

Całe szczęście, że nasz główny bohater przynajmniej zdaje sobie sprawę ze swojej piłkarskiej indolencji. Tydzień temu, po porażce z Lechią były skrzydłowy reprezentacji Polski przyznał, że prezentuje poziom fatalny. Tutaj naturalnie w pełni się z Małeckim zgadzamy, ale od razu nasuwa nam się pytanie – czy nie lepiej było siedzieć cicho w styczniu, zamiast kłapać dziobem na prawo i lewo? Po co było to gadanie o umieraniu za Pogoń, skoro po pół roku Małeckiego śmiało można zakwalifikować do grupy największych transferowych niewypałów w Polsce Anno Domini 2014? Po co było najeżdżanie na złego Smudę, który „Małemu” dawał szansę gry w każdym meczu, tylko ten zwyczajnie był za słaby? A no po co, nie od dziś przecież wiadomo, że mądry Polak po szkodzie. ( TUTAJ czytaj o zawodniku, który miał być wielką gwiazdą Ekstraklasy, a zawodzi totalnie).

Kolejny więc raz okazuje się, że aby być kontrowersyjnym piłkarzem, trzeba prezentować również pewien poziom na boisku. Włosi mają Balotellego, który nie ma w sobie nic z odpowiedzialności i ładuje bramki z 40 metrów, Szwedzi mają cynicznego Ibrahomivicia, którego kompilacja z pięknymi golami trwałaby pewnie dłużej niż „Titanic”, a my mamy Małeckiego, który umiera za Pogoń w każdym meczu i na każdym treningu, i który od pół roku nie pokazuje na boisku absolutnie nic wartego uwagi.

Jeszcze niedawno w „SE” „Mały” mówił, że się nie zmieni i nie spokornieje, ale jego ostatnia wypowiedź po meczu z Lechią raczej nie emanowała pewnością siebie. Jeszcze trochę, jeszcze kilka słabszych występów i być może Małecki będzie nas przepraszał, że w ogóle podpisał kontrakt z Pogonią. Żarty żartami, ale fajnie by było, gdyby Patryk odpowiedział na powszechną krytykę w ostatnich kolejkach Ekstraklasy. Ale tym razem już kopiąc piłkę, a nie wygadując w mediach szereg jałowych wypowiedzi. Niestety, jest to mniej więcej tak samo prawdopodobne, jak kontuzja któregoś z powołanych na Mundial napastników Portugalii i wyjazd na turniej Marco Paixao.

WIKTOR DYNDA

Fot. Norbert Barczyk/Pressfocus

s.

Pin It