Gdzie czterech się bije… tam Lopez skorzysta?

O tym, jak niewiele potrzeba biednemu do szczęścia świadczy prosty przykład. Pamiętacie może, w jakich okolicznościach narodził się patetyczny termin „polska szkoła bramkarska”? Nasz rzekomy problem bogactwa na tej pozycji zaczął się blisko dekadę temu, gdy nasi bramkarze zaczęli hurtowo podpisywać kontrakty z czołowymi klubami. „Jesteśmy potęgą” – ogłaszały buńczucznie nasze media, zapominając, że za wyjątkiem Artura Boruca, były to umowy na grzanie ławki rezerwowych.

Czytaj również: Stare, dobre wino. Real Madryt

Jeśli więc polska reprezentacja miała wówczas problem bogactwa na pozycji golkipera, to w jaki sposób określić sytuację, z którą musi się zmierzyć Vincente del Bosque na pół roku przed mundialem w Brazylii? Porównanie nieco na wyrost? Oczywiście, ale dobre, aby nieco ostudzić głowy i pomyśleć następnym razem dwukrotnie zanim ogłosimy się piłkarskim gigantem w jakimkolwiek aspekcie.

Przejdźmy jednak do prawdziwego kłopotu bogactwa futbolowego Goliata. W słonecznej Hiszpanii obsada bramki już dawno nie budziła tylu emocji, ile przez ostatnie miesiące. Począwszy od mistrzostw świata rozgrywanych na boiskach Korei i Japonii, poprzez turnieje w Portugalii, Niemczech, Austrii i Szwajcarii, RPA, aż do turnieju w Polsce i na Ukrainie niepodważalną pozycję w wyjściowym składzie La Furia Roja miał Iker Casillas, który został w tym czasie czołowym bramkarzem świata i rekordzistą pod względem występów w reprezentacji. Problemy świętego Ikera rozpoczęły się 24 stycznia 2013 roku, gdy złamał palec u lewej ręki w pucharowym meczu z Valencią. W trybie awaryjnym do Realu sprowadzony został były zmiennik w królewskim zespole, Diego Lopez, który nie oddał już miejsca w składzie Los Blancos, zawdzięczając to z jednej strony znakomitej formie, a z drugiej – korzystając na konflikcie pomiędzy Jose Mourinho a Casillasem.

Rotacja na stanowisku trenera w Madrycie tylko nieznacznie zmieniła pozycję bramkarzy w klubie – numerem jeden pozostał Lopez, El Santo natomiast musi zadowolić się występami wyłącznie w Pucharze Króla i Lidze Mistrzów. Osłabiona pozycja w klubie nie zniechęciła jednak Vincente del Bosque do postawienia na Casillasa w Pucharze Konfederacji oraz do dalszego powoływania rezerwowego na mecze reprezentacji.

Za postawieniem na Ikera w wyjściowym składzie La Roja w Brazylii przemawia niesamowite doświadczenie, którego pozostali bramkarze mogą mu co najwyżej pozazdrościć – dość powiedzieć, że jego dotychczasowi zmiennicy na mistrzostwach Europy oraz świata rozegrali łącznie trzy razy mniej meczów. Kolejnym atutem Casillasa jest jego niezawodność w kluczowych momentach – można z dużą dozą prawdopodobieństwa zakładać, że gdyby w finale poprzednich mistrzostw świata nie wygrał dwóch sytuacji jeden na jednego z Arjenem Robbenem, to złote medale zawisłyby na szyjach zawodników reprezentacji Oranje.

Jako głównego kontrkandydata Świętego do miejsca w pierwszej „11” Hiszpanii wymienia się Victora Valdesa, którego notowania w ostatnich kilku sezonach znacząco wzrosły – niektórzy upatrują w nim nawet najlepszego bramkarza na świecie, co jednak przyjmuję z przymrużeniem oka lub uznaję za chwilowe zaćmienie umysłu, ponieważ nie przypominam sobie, aby Valdes był najlepszy na swojej pozycji choćby przez dzień. Nie da się ukryć, że broni bardzo dobrze, jednak zbyt często zdarzają mu się klopsy w ważnych spotkaniach – żeby nie szukać daleko, wystarczy przypomnieć sobie ostatnie El Clasico.

W kontekście reprezentacji wymienia się także osoby Jose Reiny i Davida de Gei. Pierwszy z nich dobrze spisuje się w Serie A, a także zwykł regularnie wysiadywać ławkę rezerwowych na dużych turniejach, dzięki czemu w jego gablocie znajdują się trzy złote medale zdobyte przez La Roja w ostatnim czasie. Drugi natomiast nie rozegrał w pierwszej reprezentacji ani jednego spotkania, niemniej jednak dobra postawa w barwach Manchesteru United sprawia, że coraz więcej fanów domaga się dania mu szansy. Niezależnie od tego, w jak znakomitej formie byłby Reina lub de Gea, w ich wypadku walka toczy się co najwyżej o samo powołanie do 23-osobowej kadry na mistrzostwa świata – zdaniem wielu największym dylematem Sfinksa jest ponowne zaufanie Ikerowi lub postawienie na regularnie grającego Valdesa.

Całą czwórkę pogodzić może jednak… źródło problemu, czyli Diego Lopez. Jego sytuacja jest zdecydowanie najdziwniejsza spośród wszystkich przedstawionych. Znakomite występy pod wodzą Mourinho traktowano jako stan tymczasowy – kiedy Portugalczyk odszedł z zespołu spodziewano się powrotu do wyjściowego składu Casillasa. Ku powszechnemu zaskoczeniu, Carlo Ancelotti także zdecydował się posadzić Świętego na ławce. Lopez, pomimo tego, że spisuje się znakomicie w bramce Realu ciągle nie został też w pełni zaakceptowany przez część kibiców, którzy domagają się, aby występował Iker, który wszak wyrobił sobie status żywej legendy madryckiego klubu. Nazwisko Lopeza nie jest także na poważnie wymieniane w kontekście reprezentacji, co jest co najmniej zadziwiające.

Jeśli bowiem przyjmiemy, że Iker Casillas był przed urazem niekwestionowanym numerem jeden zarówno w najlepszym klubie XX wieku, jak i w reprezentacji, to skoro znalazł się ktoś, kto potrafił wygryźć go ze składu, powinien on zająć należne mu najwyższe miejsce w obu tych hierarchiach. Trudno przypuszczać, aby Mourinho i Ancelotti mogli się mylić. Jeśli ktoś nadal ma wątpliwości, co do słuszności powołania Lopeza na mundial, trzeba zadać sobie dwa pytania. Po pierwsze – czy gdyby Tomasz Adamek znokautował Kliczkę, to czy ktoś nadal uważałby, że to Ukrainiec jest czempionem? I drugie – jak inaczej nazwać wynik rywalizacji między Lopezem a Casillasem, jeśli nie nokautem?

BARTŁOMIEJ KRAWCZYK

Pin It