Futbolowi idioci są wszędzie. W Niemczech też…

Wczoraj gruchnęła wiadomość, że Robert Lewandowski jest oskarżony przez kibica BVB o pobicie. Piłkarz rzecz jasna od razu temu zaprzeczył, klub na szczęście trzyma jego stronę, ale problem leży gdzie indziej. Idiotów w świecie piłki, niestety, wciąż nie brakuje.

O całej sytuacji mogliście już wczoraj trochę poczytać. „Lewy” miał jechać samochodem w okolicach swojego domu, gdy zaczepiła go grupa nastolatków wyzywających go i pokazujących obraźliwe gesty. Zdaniem tych młodocianych matołów - nazywajmy rzeczy po imieniu – Polak miał wysiąść z auta i uderzyć jednego z nich pięścią. Media przedstawiają tę sytuację nieco inaczej, bo w ich zdecydowanie bardziej wiarygodnej wersji napastnik położył rękę na ramieniu chłopaka i spytał: „Dlaczego to robisz?”

Cała sprawa pewnie szybko zakończy się na korzyść Lewandowskiego, ale irytujący jest sam fakt zaistniałej sytuacji. Polak, najemnik, który przyszedł do Borussii z Lecha Poznań, który nigdy nie zapewniał o swojej miłości do BVB, który często powtarzał, że po występach w Dortmundzie chciałby przejść jeszcze poziom wyżej, zostaje traktowany jak śmieć po tym, jak zaliczył największy sportowy awans w swojej karierze. I to traktowany tak przez kibiców, którzy od trzech lat oklaskują jego bramki strzelane w żółto-czarnych barwach. Żyjemy w XXI wieku, ale świat wciąż pełen jest troglodytów, niepotrafiących pogodzić się z tym, że piłkarz to zawód, jak każdy inny. Piłkarze, podobnie jak ludzie pracujący w innych branżach, co jakiś czas zmieniają miejsce zatrudnienia, a przywiązanie do barw deklarują dziś tylko nieliczni.

Być może kluczową kwestią w całej tej sprawie jest wiek oskarżycieli, bo na szczęście spora część normalnych kibiców BVB stoi po stronie Lewandowskiego. Trzeba mieć nadzieję, że młodzi idioci z wiekiem okrzepną i nabiorą ogłady, najlepiej podczas prac publicznych, które powinny im zostać za tę żałosną dziecinadę wlepione.

Niestety, w Polsce wciąż jest podobnie. Pamiętacie co działo się rok temu podczas transferu Bartosza Bereszyńskiego do Legii? Jego numer telefonu został wrzucony do internetu, facet dostawał smsy z pogróżkami i miał zakaz pojawiania się w Poznaniu. Wszystko dlatego, że zdecydował się popchnąć swoją karierę do przodu, że odszedł z Lecha, w którym był któryś w kolejce do gry, do Legii, gdzie stał się odkryciem rundy wiosennej. A Paweł Stolarski? Dlaczego zamiast kierunku na Warszawę obrał ten na Gdańsk? To jego słowa:

Do Legii nie poszedłem, bo jednak jestem wiślakiem i wiem, jaką wywołałbym burzę wokół mojej osoby, kibiców i rodziców (…) Gróźb nie było, ale… No, nie były to miłe wiadomości. Pisali je ludzie, którzy nie znali mojej sytuacji. Ale widocznie komuś to sprawia satysfakcję, że napisze coś niemiłego.

Powstaje więc pytanie: czy nie wybrał Legii, bo czuje się wiślakiem i byłoby to nie fair wobec samego siebie, czy dlatego, że bał się konsekwencji ze strony kibiców? Dla młodego piłkarza najważniejsza jest przede wszystkim gra. W porządku, korzenie też są istotne, ale co mu po przywiązaniu do klubu, w którym jest rezerwowym? Ktoś tu chyba nie odróżnia młodego juniora z potencjałem potrzebującego ogrania, a doświadczonego kapitana, przez wiele lat występującego w jednej drużynie.

Bereszyński – zdrajca, czy profesjonalista?

Bycie kibicem-fanatykiem jest w porządku, ale pod warunkiem, że jest się nim z rozsądkiem. Nie można zapominać, że piłkarze to w zdecydowanej większości najemnicy, którzy w pierwszej kolejności myślą o sobie, myślą o tym, by pracować głównie na swoje nazwisko, by wyrabiać mu konkretną markę. Nie można się przesadnie wczuwać i traktować ich jak bożków, a w momencie ich odejścia obrzucać błotem. W przeciwnym razie można zatracić kontakt z rzeczywistością i stać się częścią mało elitarnego grona. Grona futbolowych idiotów.

WIKTOR DYNDA

fot. facebook.com/LewandowskiFanPage

Pin It