W Niemczech bez zmian. Bayern, Borussia i długo, długo nic

1/8 finału Ligi Mistrzów w pewnym stopniu obnażyła braki Bundesligi. Bilans niemieckich drużyn w tej fazie rozgrywek jest co prawda lepszy niż choćby tych angielskich – dwa zwycięstwa i dwie porażki – ale pokazuje nam, że choćby nie wiadomo co działo się w lidze, za naszą zachodnią granicą dzielić i rządzić będą tylko dwie drużyny: Bayern Monachium i Borussia Dortmund.

HDP-RGOL-640x120 Jeśli ktoś średnio ogarnięty, przed pierwszymi tegorocznymi meczami Ligi Mistrzów zerknął na tabelę Bundesligi i na jej podstawie oceniał szanse niemieckich drużyn w starciach 1/8 finału, dostał bolesnego pstryczka w nos…

Mocni tylko na papierze

Liderem jest Bayern, który w starciu z Arsenalem, i to nawet na Emirates, był absolutnym faworytem. To nie podlegało żadnej dyskusji. Patrząc na układ par, naturalnie spore szanse powinno też dawać się Borussii, ale dortmundczycy w lidze tracili punkty, w dodatku grali z niezłą, rosyjską drużyną na ich terenie. Kurs na BVB wynosił co prawda zdecydowanie mniej niż na Zenit, bo 1,75 do 4,25, ale  w kuluarach mówiło się, że będący w dołku goście z Signal Iduna Park mogą rozczarować po raz kolejny. Gdzieś na drugim biegunie pozostał Bayer z Schalke, które w losowaniu trafiły dość pechowo, bo na faworytów całych rozgrywek. Ale drużyny z Niemiec  nie uchodziły za totalnych outsiderów, bo miały po swojej stronie pewne przesłanki, świadczące o tym, że mogą one sprawić pewną niespodziankę. Świadczy o tym fakt, że przed spotkaniem „Aptekarzy” z paryżanami, kursy rozkładały się dość podobnie bo 2,75 do 2,35, z kolei Real od zawsze miał problemy ze zwycięstwami na niemieckiej ziemi, co niewątpliwie było Schalke na rękę. Rzeczywistość okazała się jednak bardzo brutalna.

PSG i Real doszczętnie pokazały swoim przeciwnikom miejsce w europejskim szeregu. Być może na Bundesligę piłkarze z Leverkusen i Gelsenkirchen są mocni, może mają króla strzelców ligi, potrafią wygrać kilka kolejnych meczów z rzędu czy włączyć się do walki o wicemistrzostwo kraju, przedzielając panujących za naszą zachodnią granicą od kilku lat Bayern i Borussię. Jednak na Europę są jeszcze zbyt ciency w uszach. Brakuje im doświadczenia na tym najwyższym poziomie, znajdującym się kilka szczebli wyżej niż podczas ich cotygodniowej rywalizacji o punkty. Widzieliście jakie błędy popełniali wczoraj defensorzy Schalke i z jaką łatwością wykorzystywali je „Królewscy”? Chłodnej głowy zabrakło również m.in. Julianowi Draxlerowi, kiedy w dziecinnie prostej sytuacji powstrzymał go Iker Casillas. To nie tylko różnica umiejętności, ale i kwestia obycia „na salonach”.

Lekcja wychowawcza z Niemiec

Jak grać z głową na karku pokazała za to Borussia. Ta pechowa, nieszczęsna, przetrzebiona kontuzjami i grająca niemal tym samym składem kolejny sezon z rzędu, udowodniła ile na tym etapie rozgrywek znaczy – to dość banalne – doświadczenie i zwyczajna, boiskowa mądrość. Gdy zagubieni, niebędący w rytmie meczowym Rosjanie pierwszy raz dotknęli piłki, mieli już bowiem na koncie dwie bramki w plecy. Próbując odrabiać straty grali chaotycznie, często zbyt indywidualnie, nie tworzyli po prostu ‚team spirit’, o którym tyle się ostatnio mówi. A Borussia osłabiona nawet brakiem swoich kilku czołowych graczy, po laniu jakie zebrała w Hamburgu, potrafiła skutecznie wypunktować rywala, wrzucając piąty bieg, gdy ten tylko zbliżył się na jedną bramkę. Oczywiście kwestia poziomu tego rywala też jest bardzo istotna, wszak Zenit to nie Real, ale różnicę w kulturze gry porównywanych zespołów, widać gołym okiem.

W sezonie 2011/12, BVB, nieopierzona, wracająca do Ligi Mistrzów po dziewięcioletniej przerwie dostała w swojej grupie oklep od wszystkich i zajęła w niej ostatnie miejsce, nawet za Olympiakosem Pireus. Mimo że mogła wówczas pochwalić się znacznie silniejszym składem niż dziś taki Bayer czy Schalke. Dla tych ostatnich, sukcesem niech będzie więc ta 1/8 finału. Może dziś wyciągną ze swoich klęsek odpowiednie wnioski (cóż za wyświechtany tekst), a za rok wrócą do Europy bogatsi o tę jedną, kosztowną lekcję? Póki co są na dobrej drodze, bo w Bundeslidze zajmują miejsca premiowane grą w Lidze Mistrzów. Ale nawet jeśli na koniec sezonu Borussia zajmie trzecie, może i czwarte miejsce w tabeli, niczego to w Niemczech nie zmieni. To właśnie ona wciąż będzie tam siłą numer dwa, z ogromną przewagą nad resztą stawki. Jurgen Klopp chyba zdaje sobie sprawę z tego, że kolejność miejsc na podium nie ma większego znaczenia, bo wicemistrzostwo kraju jest dla niego celem drugorzędnym. Opiekun BVB najcięższe armaty wymierza za to w swoich rywali w Champions League, wieszając na nich (na armatach, nie rywalach) flagę z napisem: Jeszcze nie powiedzieliśmy ostatniego słowa. A Bundesliga? Kto by tam się nią przejmował. Przecież i tak najlepszy jest Bayern.

Partnerem artykułu jest fanpage „Piłka nożna”

WIKTOR DYNDA

HDP-RGOL-640x120

Pin It