Reprezentacja Francji – przeciętniacy bez elegancji

Francja

Wielu z nas pamięta reprezentację Francji z Zidanem, Deschampsem, Lizarazu, Henrym, Thuramem czy Vieirą. Drużynę wyśmienitą, niepokonaną, będącą wzorem dla tysięcy młodzieńczych istnień. Gdzieś z odmętów dzieciństwa przypominam sobie swój ówczesny respekt do dowolnego piłkarza reprezentacji Trójkolorowych. Czupurnego, nieokiełznanego i aroganckiego piłkarza o olbrzymich umiejętnościach. Drapieżnego jak kogut bojowy. Czy coś zostało z tej drapieżności? Raczej nie. Dziś reprezentacja Francji to prędzej nieopierzone kurczaki. Przychodzi na myśl inna metafora – koguty bez jaj.

Z reprezentacją Francji jest też trochę jak z cassoulet. To wywodzący się z Tuluzy typ rustykalnej wiejskiej potrawy z fasoli i mięsa. Słynie z tego, że istnieją setki wariantów jej przyrządzenia, dziesiątki dodatków i sposobów podania. Problem tkwi w tym, że tuluzanin, po raz pierwszy spróbowawszy cassoulet ugotowanego przed matkę, babkę czy przez kucharza w najbliższej oberży, nigdy nie będzie chciał spróbować innego. A jeśli już spróbuje, to nigdy nie będzie smakowało mu tak jak to, które jadł po raz pierwszy. Wiecznie będzie je porównywał z tym domowym, tym najlepszym.

Dlaczego pisząc tekst o piłkarskiej reprezentacji, obieram kulinarną konwencję? Bynajmniej nie dlatego, że Francja ma jedną z najlepszych kuchni na świecie. Choć pewnie ma. Robię tak, ponieważ gra reprezentacji Francji dziś, piętnaście lat po zdobyciu mistrzostwa świata, nie smakuje tak samo, jak kiedyś. Gra Trójkolorowych to nie ten sam cassoulet, który jedliśmy u babci. I pewnie jeszcze długo nam nie zasmakuje. Dlaczego? Brakuje składników, błyskotliwego szefa kuchni, czy może naturalną koleją rzeczy jest po prostu zapleśnienie i zepsucie tej onegdaj wspaniałej potrawy? Przeanalizujmy w skrócie całą ścieżkę rozkładu reprezentacji Francji.  Od 1998 roku do dnia dzisiejszego, bo temat (uwzględniając lata wcześniejsze) można wyczerpać dopiero po napisaniu opasłej kroniki.

Mistrzowie wszechświata
Złote dwa lata reprezentacji Francji to przede wszystkim czas mistrzostw świata w 1998 (Francja była ich gospodarzem) oraz mistrzostw Europy (Belgia i Holandia, 2000). W obu turniejach Koguty triumfowały. W czasie mistrzostw 1998 armią Aime Jacqueta dowodził generał drugiej linii – Didier Deschamps, a pomagali mu Christian Karembeu, Alain Boghossian czy Emmanuel Petit. W ofensywie operowali Youri Djorkaeff oraz Zinedine Zidane, którego talent eksplodował właśnie w czasie francuskiego mundialu. Wtedy też ujawniły się talenty takie jak David Trezeguet, Patrick Vieira czy Thierry Henry (najlepszy strzelec drużyny w czasie mistrzostw). Nie można zapominać o defensywie, która uchodziła za jedną z najlepszych na świecie; dzięki linii Thuram – Blanc – Desailly – Lizarazu Fabien Barthez wyciągał piłkę z siatki tylko dwa razy w ciągu turnieju. Ukoronowaniem fantastycznego turnieju w wykonaniu Francuzów było zwycięstwo w finale 3:0 nad Brazylią.

Europejski czempionat przyniósł zmianę na stanowisku selekcjonera – Jacqueta zastąpił jego dotychczasowy asystent Roger Lemerre. Nie obyło się także bez drobnych korekt w formacji: Jacquet grał trójką defensywnych pomocników, zaś Lemerre korzystał z dwóch ‚pivotów’, podczas gdy rolę rozgrywającego pełnił Zinedine Zidane. Z funkcji tej wywiązał się wyśmienicie, co zaowocowało nagrodą dla najlepszego zawodnika mistrzostw. Francuzi zwyciężyli 2:1 w finale z Włochami i mogli cieszyć się tytułem mistrzów wszechświata – a więc tym, czym szczyci się w chwili obecnej Vicente del Bosque i jego reprezentacja Hiszpanii. Jednak..

…coś w końcu pękło
No bo ile można święcić triumfy? Czasem w futbolu dwa lata to wieczność. Po odejściu z kadry Didiera Deschampsa na zakończenie mistrzostw Europy, Francja pozostała bez lidera drugiej linii. Coby nie przedłużać i zanudzać czymś, co i tak można wyczytać z historii futbolu, przejdźmy do meritum. Na mistrzostwach świata w Korei i Japonii gra Francji zaczęła dawać powody do obaw. Nie udało się wyjść z grupy, z której nie wyjść po prostu nie wypadało (Dania, Senegal, Urugwaj). Dwa lata później, na mistrzostwach Europy w Portugalii francuskie Koguty w ćwierćfinale musiały uznać wyższość Grecji. Odrębną sprawą pozostaje mundial w Niemczech, kiedy Francuzi dotarli aż do finału i polegli w rzutach karnych z Włochami. Można spekulować, ile było w tym przypadkowości, a ile dobrej dyspozycji – pewne jest, że wciąż nie była to kadra porównywalna z mistrzami wszechświata z przełomu wieków. Dalej? Euro 2008 i Mistrzostwa Świata 2010  – tutaj wstyd było choćby napomykać, że w tej samej drużynie grali niegdyś Didier Deschamps, Zinedine Zidane czy Patrick Vieira. Okres ten przyniósł przede wszystkim wzajemne animozje, kłótnie, niedomówienia, pretensje i waśnie. Dopiero później, po klęsce na afrykańskim mundialu, kiedy nie udało się Francuzom wyjść z grupy w co najmniej beznadziejnym stylu, Domenech podał się do dymisji. Zastąpił go Laurent Blanc, który na stanowisku selekcjonerskim wytrzymał aż do Euro 2012, zakończonego na etapie ćwierćfinału.

Deschamps – właściwy człowiek na właściwym miejscu?
Dość historii. Pora na to, co dzieje się tu i teraz. Jak dziś wygląda reprezentacja Francji? Selekcjonerem kadry jest Didier Deschamps. Zamysł świetny, bo to przecież legenda reprezentacji, wybitny przywódca i dyrygent. Tylko czy z jego poprzednikiem nie było podobnie? Oczywiście, ma na koncie więcej sukcesów w roli trenera niż Blanc. Doszedł nawet do finału Ligi Mistrzów z AS Monaco i zdobył mistrzostwo z Olympiquem Marsylia. Wydaje się, że Deschamps to trener, który ma stanowić nie bank świeżych pomysłów taktycznych, a swoisty autorytet i wsparcie dla piłkarzy – po burzliwym okresie coraz to bardziej słabnącej popularności Trójkolorowych taki przywódca to niemal uzdrowiciel.

Le Parisien przeprowadził badanie na temat popularności reprezentacji Francji w kraju. Wynika z niego, że tylko 34% ankietowanych wierzy w awans na brazylijski mundial, a 82% ma złą opinię na temat niegdyś złotej przecież ekipy. Według 85% z przepytywanych obywateli piłkarze są samolubni, przepłacani czy po prostu nie budzą sympatii. Tylko niewielki odsetek uważa ich za utalentowanych czy przywiązanych do barw narodowych. Utalentowanych.. No właśnie.  Tyle razy w ciągu ostatnich kilku lat mówiło się o następcach Zidane’a. Media anonsowały światu kolejnych złotych chłopców mogących zastąpić legendarnego Zizou. Yoann Gourcouff, Sofiane Feghouli, Hatem Ben Arfa, Karim Benzema, Marvin Martin, Dimitri Payet, Remy Cabella, Samir Nasri.. Wymieniać dalej? Chyba nie ma sensu, choć kilka kolejnych nazwisk by się znalazło. Jednak żaden z nich nigdy nawet nie zbliżył się do poziomu Zidane’a. I pewnie nieprędko – jeśli w ogóle – się do niego zbliży. Z tej listy można stworzyć team, który triumfowałby w Football Managerze. Ale rzeczywistości nie kreują ludzie ze Sports Interactive. Francuską rzeczywistość kreują zdegustowani bezproduktywnością, nadmiernym indywidualizmem niektórych piłkarzy czy brakiem zaangażowania kibice. Wizję rozkładającej się reprezentacji nieco oddaliło zwycięstwo w towarzyskim spotkaniu z Australią 6:0. Strzelali Giroud (dwie), Debuchy, Cabaye, Ribery i Benzema. Ten ostatni trafił po niemal półtorarocznej posusze reprezentacyjnej. Nie ma co spodziewać się jednak regularnych strzeleckich kanonad od napastnika, który snuje się po boisku jak leniwy kot i traci piłkę po dwóch zetknięciach z nią.

W czym problem?
Nie chciałbym przedłużać ani zanudzać. Francja była w świadomości świata piłkarskim mocarstwem, zanim jeszcze Bill Gates pisał pierwszy system operacyjny w garażu. Dziś Trójkolorowi to mocno przeciętna ekipa, która ustępuje ambitnym, młodym drużynom in statu nascendi ( patrz: BELGIA ) . Problem chudych lat Francji jest problemem niezwykle złożonym. Decyduje brak lidera-rozgrywającego, ukierunkowanego stylu gry i kręgosłupa składu. Pewnej osi, na której mógłby opierać się Deschamps. A także kiepska forma napastników, przesadna samolubność niektórych graczy. Może problemem jest też to, że żadna reprezentacja nie może grać wiecznie w takim samym tempie i stale oczekuje się od niej więcej, niż ją na to stać. Bolączką w dzisiejszym futbolu jest presja wygrywania opierająca się na bogatej przeszłości i ubogiej teraźniejszości. Im jaśniej lśni gablota z trofeami, tym mocniej tłum domaga się jej powiększenia i tym głośniej wyklina cię, kiedy po raz kolejny się nie udaje…

MARIUSZ JAROŃ

Pin It