Primera Division. To nie jest liga dla Polaków

hiszpania01 We Francji swego czasu hasał Jeleń, angielskie boiska zostały podbite przez Wojtka Szczęsnego, Kamil Glik jest kapitanem Torino, a o dokonaniach dortmundzkiego trio nie trzeba nikomu przypominać. Z dumą opowiadamy sobie, jak to wspaniale nasi rodacy radzą sobie w najlepszych ligach świata, ale gdy temat schodzi na ligę hiszpańską, optymizm gaśnie. Czy Primera Division to liga nie dla Polaków?

Hiszpańskie zespoły stawiają na swoich zawodników, ewentualnie ściągają tych bardzo zaawansowanych graczy, ale trudno powiedzieć, by była to liga dla Polaków zawsze zamknięta – przecież wszyscy pamiętają tam o Koseckim czy Urbanie. Obecnie trudno znaleźć w polskiej lidze piłkarza, który przez cały sezon grałby tak, iż przecieralibyśmy oczy ze zdumienia. Nasi gracze nie są dla nich interesujący – są za słabi i za drodzy dla tamtejszych klubów.

Piotr Laboga dla FootBaru

W bieżącym sezonie w klubach Primera Division występuje dwóch Polaków. Choć „występuje” to raczej zbyt górnolotne określenie (podobnie jak dla niektórych fragment o polskości obu zawodników). Damien Perquis w drużynie Betisu Sevilla choć obecny jest już drugi sezon, to zdołał rozegrać zaledwie 17 meczów. Przyczyn nie trzeba długo szukać – kontuzja uda, kolka nerwowa, uraz kostki, złamanie szczęki oraz rozdarcie włókien mięśnia dwugłowego uda skutecznie storpedowały plany obrońcy o podbiciu Hiszpanii. ( TUTAJ czytaj o wielkim pechu Perquisa).

Betis w ogóle ma niesamowity problem z plagą kontuzji. W normalnej hierarchii, czyli uwzględniając wszystkich zdrowych i w normalnej formie, reprezentant Polski rywalizowałby o miejsce w składzie z Antonio Amayą, ponieważ pewne miejsce przysługiwałoby Paulao. Perquis nie jest oczywiście najlepszym obrońcą, jaki kiedykolwiek grał w Betisie, nie jest to też zawodnik z najwyższej półki, ale gdyby nie prześladujące go kontuzje, powinien występować regularnie.

Piotr Laboga dla FootBaru

W gorszej sytuacji znajduje się Bartłomiej Pawłowski w Maladze. Młodzieżowy reprezentant kraju mecze swojej drużyny ogląda przeważnie z trybun, w najlepszym wypadku z ławki. Były zawodnik Widzewa okazję do wykazania się dostał 6 razy, strzelił jednego gola (ale za to jakiego!), jednak na dłuższą metę nie może znaleźć uznania w oczach Berndta Schustera. Można pomyśleć, że niemiecki szkoleniowiec specjalnie dał mu okazję gry przeciwko Barcelonie, mówiąc potem „zagrał, dupy nie urwało, może wracać na ławkę”. Tylko skąd to negatywne nastawienie do naszego zawodnika? Zdaniem hiszpańskich dziennikarzy, sprowadzenie Polaka nie było pomysłem trenera, do tego doszły cyrki związane z transferem a braki taktyczne mogły być przysłowiowym gwoździem do trumny. A przecież po przedsezonowych sparingach prasa widziała w nim wielką nadzieję Malagi. Czy możemy mówić o nim jako o”ofierze Schustera”? ( TUTAJ czytaj o tym, jak Pawłowski miał podbić Primera Division).

Bartłomiejowi Pawłowskiemu zaszkodziły wyjazdy na zgrupowania reprezentacji młodzieżowej. Zawsze, gdy wydawało się, że jego forma rośnie i zaraz wskoczy do składu, wyjeżdżał na obóz, przez co gdy wracał wypadał z rytmu treningowego. Najlepsze dla niego byłoby wypożyczenie do Segunda Division, ligi portugalskiej albo belgijskiej, ale w żadnym razie nie powinien wracać do polskiej ligi. Na jednym treningu w Hiszpanii nauczy się więcej niż na 10-15 zajęciach w naszym kraju. Ściągnięto go, bo ma potencjał i miał się uczyć. To czy zostanie, zależy w dużej mierze od trenera i sytuacji finansowej klubu z Andaluzji.

Piotr Laboga dla FootBaru

CZECHY - POLSKA

Jako że Malaga złapała ostatnio formę, nie spodziewałbym się zmian dobrze funkcjonujących ofensywnych zawodników. Mimo wszystko, nasz zawodnik nie stoi w Hiszpanii na straconej pozycji. Trudno tak naprawdę określić jego formę, ale póki co nie skreślałbym Bartłomieja Pawłowskiego.

Krzysztof Przytuła dla FootBaru

Atrakcyjność? Przegrywamy na każdej płaszczyźnie

Od czasów, gdy na Półwyspie Iberyjskim biegał Wojciech Kowalczyk, o którym można powiedzieć, że jest ostatnim Polakiem, którzy jako tako zapisał się na kartach historii najlepszej hiszpańskiej ligi. Z mizernym skutkiem próbowali ją podbić Ebi Smolarek czy Dariusz Dudka. Nie będziemy pisać tutaj o Jerzym Dudku, ponieważ nawet sam zainteresowany nie wierzył w możliwość wywalczenia miejsca w pierwszym składzie Realu. Ot, fajny wpis do CV na ukoronowanie bogatej kariery i szpaler na Bernabeu. Miłe, aczkolwiek z poważnym futbolem nie miało to wiele wspólnego. Można też spierać się o to, który z Polaków w ostatnich odegrał w Primera Division rolę poważniejszą od pozycji drzewa w szkolnych przedstawieniach. Dla większości będzie to z pewnością wspomniany (34 mecze i ledwie 4 gole dla Racingu Santander w sezonie 2007/08), niemniej jednak nie można pominąć faktu, że rok później 26 spotkań w barwach Getafe rozegrał Eugen Polański. Jako jednak że w tamtym czasie zawodnik dość jednoznacznie opowiadał o swojej miłości i oddaniu wobec biało-czerwonych barw („ Mój cel jest jasny. Chciałbym kiedyś zagrać w reprezentacji Niemiec ”), trudno uwzględniać go w tym zestawieniu. Skoro jest tak źle, to zasadne wydaje się być pytanie dlaczego polskim zawodnikom kariery na najwyższym szczeblu w Hiszpanii ewidentnie w ostatnich latach nie wychodzą.

Nasi zawodnicy, którzy są przyzwyczajeni do krajowego podwórka, nagle znajdują się w sytuacji, w której muszą rywalizować z 5-6 młodymi zawodnikami – zazwyczaj wychowankami, bądź innymi sprowadzonymi do zespołu graczami, a wszyscy oni są na poziomie zbliżonym do najbardziej utalentowanych zawodników, którzy wyjeżdżają z Polski. Rywalizacja jest ogromna, a przecież kluby mogą w każdej chwili dokupić kolejnych graczy o porównywalnych lub nawet wyższych umiejętnościach za jakieś 2-3 miliony euro, co nie jest dla nich kolosalnym wydatkiem.

Co ważne, Mirek Trzeciak i Wojtek Kowalczyk byli zawodnikami bardzo zadziornymi. Ebiemu zabrakło charyzmy, a w Primera Division same umiejętności to za mało. Potrzebny jest jeszcze odpowiedni charakter.

Krzysztof Przytuła dla FootBaru

Inną kwestią jest niechęć(?) Hiszpanów do sprowadzania Polaków. Ile razy w ostatnim czasie słyszeliście choćby plotki o zainteresowaniu klubów La Liga naszymi rodakami, nie licząc telenoweli o przenosinach Roberta Lewandowskiego. Czy ta tendencja może się odwrócić?

Raczej nie. Nasza liga jest zdecydowanie za słaba a piłkarze nie mogą się wypromować w europejskich pucharach, ponieważ zwyczajnie nas tam nie ma. Do tego – dzieli nas zbyt duża odległość, by szukać wzmocnień na naszym rynku, tym bardziej, że dzięki fantastycznemu szkoleniu najzwyczajniej w świecie się to nie opłaca. Dodajmy do tego fakt, że mało tam trenerów z północy. Pracują tam albo miejscowi albo inni południowcy, co nie ułatwia sprawy, gdyż sonduje się raczej rynek portugalski, brazylijski, argentyński. Nie można zapomnieć, że polskie kluby często stawiają zaporowe ceny za swoich zawodników, a sami sportowcy żądają często nie wiadomo jakich warunków. Poza tym, nawet gdyby wziąć pod uwagę samą reprezentację Polski, nie da się wskazać zawodnika wystarczająco dobrego. Proszę zwrócić uwagę na to, jak prezentowali się tam w ostatnich latach nasi czołowi zawodnicy – Tomasz Frankowski, wówczas wyróżniający się zawodnik kadry nie dał sobie rady w Segunda Division, Ebi Smolarek przegrał rywalizację z zawodnikami pokroju Mohammeda Tchite, a Dariusz Dudka przepadł zupełnie. To nie jest dobra promocja naszego futbolu. Przegrywamy na każdym polu, dlatego brakuje tam naszych zawodników. Sytuację mógłby zmienić sukces odniesiony przez Cezarego Wilka lub Bartłomieja Pawłowskiego.

Piotr Laboga dla FootBaru

Kiepskie szkolenie, beznadziejne wyniki, horrendalne ceny. Trudno znaleźć lepsze, a zarazem prostsze uzasadnienie dla już nawet nie braku jakichkolwiek sukcesów, lecz nawet obecności piłkarzy grających okazjonalnie z orzełkiem na piersi w Primera Division – Hiszpanie najzwyczajniej w świecie wiedzą, co może im zaszkodzić. A co jak co, ale polska piłka w pigułce jest wysoce alergiczna.

BARTŁOMIEJ KRAWCZYK

fot. Łukasz Laskowski /PRESSFOCUS

Pin It