Nowe szaty walijskiego księcia

Był Kenny Dalglish, był Greame Souness, był Ruud Gullit. Całkiem niedawno, epizodycznie, również Gennaro Gattuso. Teraz, do zacnego towarzystwa grających trenerów dołączył Ryan Giggs.

Spełniają się marcowe proroctwa Fergusona. Pod koniec kalendarzowej zimy szkocki trener zakomunikował, że chciałby na Old Trafford, wzorem Bayernu Monachium, stworzyć rodzinę. Rodzinę złożoną z byłych piłkarzy Manchesteru United, po zakończeniu kariery piastujących różne funkcje w klubie. Zapowiedzi nie były czcze. Phil Neville już niebawem powinien dołączyć do sztabu Davida Moyesa. Prawdziwym stachanowcem okazał się za to Ryan Giggs. Walijczyk, przynajmniej przez rok, piastować będzie dwie funkcje.

Tradycja grających trenerów, podobnie jak sam futbol, rozwinęła się na Wyspach Brytyjskich. Gdy powszechny był jeszcze zwyczaj mianowania przez ustępujących menedżerów swoich następców, odchodzący szkoleniowcy często wybierali któregoś ze swoich aktualnych podopiecznych. Nie byle kto mógł jednak dostąpić zaszczytu pełnienia podwójnej roli. Musiała to być jednostka ciesząca się dużym szacunkiem w szatni, a przy tym posiadająca przynajmniej minimalne zdolności taktyczne, niezbędne do prowadzenia zespołu jako obserwator uczestniczący. Uczestniczący z perspektywy gracza.

Apogeum centralizacji władzy trenerskiej i zawodniczej przypadł na lata 80′ i 90′ XX wieku. Spowodował to Kenny Dalglish. Pełniąc podwójną rolę w Liverpoolu, Szkot trzy razy wygrał rozgrywki ligowe i dwukrotnie sięgnął po Puchar Anglii. Należy jednak dodać, że „The Reds” byli wówczas tak silni, że o laury efektywnie mógłby powalczyć nawet Tomasz Kulawik. Dla jasności – „King Kenny” bynajmniej słabym trenerem nie jest, co udowodnił kilka lat później zdobywając majstra z Blackburn.

Grający menedżerowie poczęli zatem pojawiać się jak grzyby po deszczu: Osvaldo Ardiles, Glenn Hoddle, Graham Rix. Bodaj najsłynniejszy okres piłkarzy-trenerów miał miejsce w Chelsea. Najsłynniejszy i zarazem najdłuższy. Trwający siedem sezonów, obejmujący aż trzech menedżerów. Piękną kartę zapisał Gianluca Vialli, grający szkoleniowiec przez nieco ponad dwa lata. Zdobył pięć tytułów, w tym Puchar Zdobywców Pucharów. To była inna Chelsea. Chelsea co prawda długo przed erą Abramowicza, lecz posiadającą w składzie wielu utytułowanych graczy, jak chociażby Ginfranco Zola, Dan Petrescu, czy Didier Deschamps.

Moda na grających trenerów upadła wraz nadejściem XXI wieku. Co było przyczyną? System ten, poza nielicznymi wyjątkami, okazał się nieefektywny, szczególnie w słabszych finansowo zespołach. Przy podwójnej funkcji zawodnika, rośnie także prawdopodobieństwo faworyzowania swoich kolegów. A nawet, co leży w naturze ludzkiej, samego siebie. Dodatkowo, z boiska, w środku wszystkich emocji meczowych, ciężko właściwie, na chłodno, ocenić sytuację i rozgryźć taktykę przeciwnika. Po 2001 roku epizodycznie przewinęło się wielu piłkarzy-menedżerów. Głównie jednak w niższych ligach, gdzie trenerzy z brzuszkiem mogą sobie jeszcze rekreacyjnie pokopać. Dziś władzę autorytarną w swoich klubach, przynajmniej na Wyspach, dzierżą tylko Gareth Ainsworth w Wycombe oraz słynny Edgar Davids w Barnet. Nazwy drużyn, tak jak ligi w jakich grają, mało kojarzone – odpowiednio League Two i Conference National.

Giggsowi w żadnym razie wada w postaci władzy absolutnej nie grozi. Na ławce trenerskiej bowiem pierwsze skrzypce gra David Moyes, natomiast na boisku o sile zespołu od kilku lat już decydują młodsi koledzy Walijczyka. Zastanawia tylko powód tak szybkiego zatrudnienia 40-latka w roli asystenta. Prawdziwy powód. Wariant optymistyczny zakłada to, że po prostu nowy menedżer chciał mieć w sztabie współpracownika sprawującego rządy dusz w przyzwyczajonej do Fergusona szatni. Skrzydłowy również na dniach otrzyma licencję UEFA Pro, więc praca u boku Moyesa może być dla Giggsa znakomitym poligonem doświadczalnym. Gorzej dla Szkota, jeśli kandydaturę wychowanka United zasugerowali działacze, z Fergusonem na czele, by ten kontrolował bądź raportował o poczynaniach niedoświadczonego przecież w wielkiej piłce menedżera. Jak Edward Lorens za czasów Janusza Wójcika. Wszakże na horyzoncie czekają co najmniej dwaj potężni, uzbrojeni, szalejący na rynku transferowym oponenci: odmienione powrotem Mourinho Chelsea oraz Manchester City z siłą spokoju Manuela Pellegriniego. A gdzieś tam za rogiem czai się przeżywający rewolucję Liverpool, wzmocniony Higuainem Arsenal, czy ciągle mający w szeregach Garetha Bale’a Tottenham. Największe serwisy sportowe świata, z ESPN na czele, w przewidywaniach na kolejny sezon wyrzucają „Czerwone Diabły” z pierwszej czwórki Premier League. Może więc, tak dla zdrowego rozsądku, mała kontrola pracy Davida Moyesa?

Nie wierzę jednak w to, że Giggs mógłby być tym złym. Tym kretem. Ale jeszcze kilka lat temu miałem Walijczyka za ideał w każdym calu. Dałbym sobie wówczas rękę uciąć, że nie jest w stanie zdradzić żony z kobietą własnego brata. Błąd. I teraz, jak mawiał Fred z „Chłopaki nie płaczą, nie miałbym ręki.

Pin It