I liga: runda odrzuconych

Sasin, Bonin, Szmatiuk, Mraz, Zawistowski czy Szałachowski. To nazwiska piłkarzy, których jak się mogło powszechnie wydawać, w ekstraklasie nigdy już nie zobaczymy. W oczach wielu fachowców są to gracze już zbyt starzy, zbyt przeciętni, zbyt leniwi, albo zbyt rozrywkowi, by znów zrobiło się o nich głośno w pozytywnym sensie. Praktycznie wszyscy postawili już na nich krzyżyk i w poprzednich klubach nikt nie chce o nich słyszeć. I właściwie był tylko jeden fachowiec, który obdarzył ich niezłomną wiarą. To Jurij Szatałow. Trener Górnika Łęczna, opierając swój skład w dużej mierze na tych nazwiskach, stworzył zespół, który tej jesieni w pierwszej lidze okazał się najlepszy. Wiele wskazuje na to, że po latach posuchy, Lubelszczyzna znów będzie miała swego przedstawiciela wśród najlepszych polskich drużyn.

Szanse na to są spore, bo Górnika Łęczna w bieżącej kampanii charakteryzuje niepowtarzalny, bardzo rozsądny styl gry, zupełnie odmienny od tego, co prezentuje większość ekip w tej klasie rozgrywkowej. Górnicy grają bardzo rozważnie, co w lidze pełnej beztroskiej kopaniny zasługuje na miano ewenementu. Jak zauważył Leszek Bartnicki, komentator Orange Sport, tylko w meczach z udziałem łęcznian nie padło ani razu więcej niż trzy gole. Szatałow, zgodnie ze starą mądrością piłkarską, swój zespół zaczął budować od tyłu i to właśnie znakomita gra w obronie przyczyniła się do zajęcia pozycji lidera. W 18 meczach Górnik stracił tylko 12 goli i pod tym względem nie ma sobie równych w lidze. Ta statystyka byłaby zresztą dużo lepsza, gdyby nie fatalny początek sezonu, który po części wynikał z dużej rewolucji kadrowej, przeprowadzanej na ostatnią chwilę, a nawet tuż po inauguracji.

Przed spotkaniem z GKS Tychy (które odkąd zostało objęte przez Jana Żurka, również słynie z solidnej obrony i w dodatku ultra defensywnego podejścia) zgodnie przypuszczano, że kibiców czeka mecz z niewielką liczbą sytuacji podbramkowej. Były to błędne prognozy, bo łęcznianie, jak na lidera przystało, wykazali się pomysłowym atakiem pozycyjnym i wygrana 2-0 na zakończenie rundy była najniższym wymiarem kary jaki mógł spotkać gości z Tychów. Sam Paweł Zawistowski mógł ustrzelić do przerwy hat-tricka, ale poprzestał na jednym golu, za to przepięknym – z trzydziestu metrów trafił w samo okienko. Nawiasem mówiąc, nic dziwnego, że koledzy śmieją się z niego, że łatwiej mu trafić z daleka, niż bliska, bo z paru metrów pudłował już wielokrotnie.

Druga bramka należała do Łukasza Zwolińskiego, najlepszego strzelca w Łęcznej, ale tylko wypożyczonego z Pogoni Szczecin. Pierwotnie wypożyczenie miało trwać rok, ale przy takiej formie zawodnika, istnieje obawa, że szczecinianie zechcą j powrotu swego młodzieżowca już zimą. Biorąc pod uwagę jego świetną współpracę z Grzegorzem Boninem, aż dziw bierze, że gdy obaj byli graczami Pogoni, nie potrafili tam grać ze sobą tak dobrze, jak to ma miejsce obecnie w Łęcznej.

Pomagają liderowi

Za Górnikiem Łęczna czołówkę stanowią GKS Bełchatów, GKS Katowice i Arka Gdynia. Ta czwórka powinna między sobą rozegrać sprawę awansu, chyba że do rywalizacji włączą się jeszcze mocne kadrowo Olimpia Grudziądz i Miedź Legnica. W tej kolejce ze ścisłej czołówki tylko bełchatowianie zagrali na plus, przerywając na południu kraju dobrą serię Puszczy Niepołomice, choć nie obyło się przy tym bez kontrowersji, bo gospodarze kończyli mecz w ośmioosobowym składzie. Na własne życzenie z czołowej dwójki wypadł GKS Katowice, który raz za razem nacierał na bramkę Floty, ale dowiózł tylko remis. Jeden punkt pewnie pozytywnie wpłynął na samopoczucie trenera Baniaka, który losy spotkania śledził w szpitalu, ponieważ jest teraz na zwolnieniu lekarskim. Zastępował go awaryjnie asystent Jerzy Rot.

Najbardziej frajersko zagrała jednak Arka Gdynia, a w szczególności jej bramkarz, Michał Szromnik. To przez niego gdynianie tylko zremisowali u siebie ze Stomilem 3-3, przy czym trzeba zaznaczyć, że ostatnia bramka dla olsztynian w ogóle nie powinna paść i należy ją potraktować w kategoriach prezentu od młodego bramkarza Arki.  Rozumiemy, że w I lidze trzeba wystawiać obowiązkowo choćby jednego młodzieżowca, ale trener Sikora ma przecież świetnych pomocników urodzonych w 1993 roku – Mateusza Szwocha i Michała Rzuchowskiego. Po co więc na siłę stawia na Szromnika, który nie po raz pierwszy pokazał, że I liga to dla niego zbyt wysokie progi?

Całe szczęście, że przed Arką jeszcze zaległy mecz z Termaliką, który zostanie rozegrany w środę. W przypadku zwycięstwa gdynian, do miejsca premiowanego awansem tracić będą tylko jeden punkt. Pytanie tylko, czy z rywalem z Niecieczy pójdzie lekko, łatwo i przyjemnie. O dziwo, pod wodzą Krzysztofa Lipeckiego, który w roli strażaka podjął się poprowadzenia byłych kolegów w ostatnich meczach rundy, popularne Słonie pokonały na wyjeździe Energetyka ROW Rybnik. Były piłkarz Niecieczy, znany z tego, że jako jedyny na tak wysokim poziomie mógł się pochwalić naukowym tytułem doktora, być może znajdzie receptę na urwanie punktów w Gdyni. Jeżeli tylko w Arce nie dojdzie do zmian w składzie, to dr Lipeckiemu podpowiadamy: słaby bramkarz.

MICHAŁ MITRUT

Pin It