Łukasz Zwoliński: Mogę rywalizować z Robakiem

Łukasz_Zwoliński Górnik Łęczna jest rewelacją I ligi, a o nim można powiedzieć, że jest… rewelacją rewelacji. Łukasz Zwoliński, najlepszy strzelec nieoczekiwanych liderów zaplecza ekstraklasy i młodzieżowy reprezentant Polski, opowiedział FootBarowi o swojej ewentualnej walce o skład z Marcinem Robakiem,  o tym w jaki sposób radził sobie podczas trudnego okresu gry w Arce, o udziale w programie Nike The Chance, a także o wielu innych sprawach. Zapraszamy do lektury!

Można powiedzieć, że masz za sobą rundę życia?
No na pewno jestem bardzo zadowolony, ale przede wszystkim z pierwszego miejsca w tabeli, a na swoją osobę patrzę dopiero w drugiej kolejności. Jasne, fajnie, że strzeliłem siedem bramek, jednak najważniejsze jest mistrzostwo jesieni dla Górnika.

Wahałeś się, czy przyjąć ofertę Górnika?
Podjąłem tę decyzję, ponieważ miałem do wyboru albo grę w rezerwach Pogoni w trzeciej lidze, albo występy w Górniku na zapleczu ekstraklasy. Wiadomo, drugi koniec Polski, daleko od domu, ale możliwość walki o wyższe cele przeważyła. Oczywiście zdawałem sobie sprawę z tego, że jest to jakieś ryzyko, ale jak widać opłaciło się.

Jak wraz z Julienem Tadrowskim i Mateuszem Wilkiem usłyszałeś, że macie jechać na testy do Górnika, to nie pomyślałeś sobie „to jakieś zesłanie”? „Rzucają mnie na koniec świata”? Szczecin od Łęcznej dzieli kawał drogi.
Faktycznie jest kawałek, bo dziesięć godzin jazdy pociągiem, ale nie patrzyliśmy na ten wyjazd w takich kategoriach. Ja akurat do Juliena i Mateusza dojechałem później, dzięki temu było nam raźniej. We trzech udało nam się nie myśleć o odległości, a skupić na jak najlepszej postawie na boisku. Wiadomo, jak jest obok ciebie kolega, łatwiej jest pokazać pełnię umiejętności.

Masz kontakt ze sztabem szkoleniowym Pogoni?
Często dzwoni do mnie trener Maciej Stolarczyk i pyta, co u mnie oraz u Juliena. Na pewno nie jest tak, że się mną nie interesują, bo co chwila dostaje sygnały, że jestem obserwowany. Mam też kontakt z trenerem rezerw, Maciejem Mateńką, który śmieje się, że będzie do mnie dzwonił jak nie będę zdobywać bramek. Na szczęście kilka razy piłka wpadła do siatki, więc mam spokój (śmiech). A tak poważnie, jak już trener Mateńko telefonuje, to mnie nie chwali, tylko mobilizuje do jeszcze większej pracy.

W takim razie już wiesz, czy wiosnę spędzisz w Górniku, czy jednak ściągną Cię z powrotem do Szczecina?
Na ten temat mam tylko informacje ze szczecińskich gazet. Rzekomo trener Dariusz Wdowczyk zapytany, czy Zwoliński wraca na rundę rewanżową do Pogoni, odparł, że ma zostać w Łęcznej i tam się ogrywać. Nic więcej w tej kwestii nie wiem, bo bezpośrednio z klubu nie dostałem żadnych sygnałów. W tej chwili jestem w Łęcznej i skupiam się, by grać jak najlepiej w Górniku.

Tak czy inaczej, wydaje się, że ekstraklasa Cię nie ominie. W którym klubie wolałbyś występować w TME – w Górniku, w którym jesteś jednym z liderów, czy w Pogoni, gdzie o miejsce w składzie musiałbyś walczyć z Marcinem Robakiem?
Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Wiadomo, jestem wychowankiem Pogoni, czyli drużyny z miasta mojego urodzenia, gdzie na mecze przychodziło mnóstwo moich znajomych. Zawsze chciałem grać dla „Dumy Pomorza” jak najdłużej i jak najlepiej, ale z drugiej strony teraz jestem w Łęcznej. Tutaj czuję się bardzo dobrze, mamy świetną atmosferę w szatni, fajnych kibiców, dobre wyniki. Po prostu nie potrafiłbym dokonać wyboru między Pogonią a Górnikiem.

To zapytam inaczej – czujesz się na tyle dobry, by wygrać rywalizację z Marcinem Robakiem?
Powiem nieskromnie, że nie czuję się wiele gorszy, bo znam swoją wartość. W Arce patrzono na mnie, jak na chłopaka, który przez 200 minut nie zdołał zdobyć ani jednej bramki, ale jesień pokazała, że potrafię strzelać gole. Dlatego powiem otwarcie – śmiało mógłbym rywalizować z Marcinem o miano napastnika numer jeden.

Wywołałeś temat Arki. Chyba nie najlepiej wspominasz pobyt w Gdyni?
Uważam, że to nie był stracony czas. Dużo się tam nauczyłem. Przede wszystkim pierwszy raz mieszkałem poza domem, co pociągnęło za sobą wiele obowiązków, których wcześniej nie miałem. Takich prozaicznych, banalnych. Myślę, że podczas gry w Arce sporo zyskałem właśnie w tej materii. Po prostu nauczyłem się życia.

Znałeś wcześniej trenera Pawła Sikorę? Stosunkowo długo pracował w szczecińskim SALOS-ie, więc mogliście spotkać się przy okazji ligi juniorów.
Osobiście nie znałem trenera Sikory. Wiedziałem tylko, że przychodził obserwować mecze rezerw. Poza tym w okresie zimowym byliśmy z Pogonią na turnieju halowym w Świdwinie, gdzie przyjechała też Arka. Wtedy po raz pierwszy z nim rozmawiałem. Dowiedziałem się, że przyglądał się mojej grze od dłuższego czasu i widzi mnie w swojej drużynie.

To co poszło nie tak?
Nie wiem. Przyjechałem do Gdyni i na początku grałem, a następnie nagle, przez dziesięć meczów, trener się do mnie nie odzywał. Nic mi nie powiedział, nie wyjaśnił. Po prostu zostałem odstawiony. Nie chcę do tego wracać. Było minęło.

Miałeś momenty zwątpienia?
Nie, bo na szczęście udało się kilka razy trafić do siatki w rezerwach. To była szansa jakiegoś podtrzymania formy. W pierwszej rundzie w Pogoni zdobyłem bodajże pięć bramek, potem w Arce cztery, więc kilka goli strzeliłem. Dzięki temu nie było myśli, że się nie nadaję, zapomniałem jak się gra w piłkę czy coś w tym rodzaju. Jasne, to były trafienia tylko w trzeciej lidze, a nie pierwszej, ale dzięki nim się nie załamałem. Myślałem sobie, że mam jeszcze czas, sporo zdążę się nauczyć i w związku z tym dużo przede mną.

Wróćmy jeszcze do Twojej gry w Pogoni. Miałeś, albo może nadal masz, żal do trenera Marcina Sasala lub Ryszarda Tarasiewicza, że nie dali Ci tak naprawdę prawdziwej szansy, chociaż w rezerwach co mecz strzelałeś po kilka bramek?
Trenerowi Sasalowi i tak dużo zawdzięczam, bo to on mnie wyciągnął z juniorów. To on dał mi możliwość zaistnienia w dorosłym futbolu. Na pewno okres przygotowawczy w Turcji rozbudził mój apetyt, ponieważ wtedy czułem się bardzo dobrze. Nie ukrywam, że liczyłem na szansę, a ta w końcu nie przyszła. Dopiero pod koniec sezonu, kiedy Pogoni już nie szło, zagrałem dwa mecze i tyle. Szkoda, bo liczyłem na więcej.

W tamtym czasie wziąłeś udział w Nike The Chance. Możesz opowiedzieć jak tam trafiłeś?
To było już wówczas, gdy nie jeździłem na mecze pierwszej ligi. Dowiedziałem się, że do Szczecina przyjeżdża Nike właśnie z tym programem i zapytałem trenera rezerw, czy mogę wziąć w tym udział. On zgodził się, o ile nie będzie to kolidowało z treningami. Akurat tak się złożyło, że zajęcia mieliśmy rano, a sprawdziany Nike odbywały się po południu, więc tam poszedłem. To były testy wytrzymałościowo-techniczne. Najpierw był beep test*, a później różne zabawy z piłką, np. strzelanie w plansze. Następnie wyniki były sumowane i wybierano dziesięciu najlepszych w Polsce pod względem wytrzymałości i techniki.

Z tego co wiem, wypadłeś świetnie.
No tak, zająłem pierwsze miejsce w Szczecinie. Później zadzwonił do mnie jakiś człowiek i mówił, że byłem w pierwszej dziesiątce kraju wśród „wytrzymałościowców” i bodajże jedenasty spośród „technicznych”, a w związku z tym on chce żebym zagrał u niego w drużynie podczas finału w Warszawie.

I co dalej?
Przedstawiłem temat w Pogoni i początkowo dostałem zgodę na wyjazd do Warszawy. To było już za trenera Tarasiewicza. Wtedy nie było mnie na ławce w siedmiu kolejnych meczach pierwszego zespołu i nagle znalazłem się kadrze na ostatnie spotkanie z Arką, które wypadało w tym samym czasie, co finał Nike The Chance.

Żałowałeś, że ten finał przeszedł Ci koło nosa? Bo koniec końców w Gdyni nie zagrałeś.
No nie zagrałem, ale przeżycie świętowania awansu do ekstraklasy było niesamowite. To było coś pięknego i na pewno były to wyjątkowe chwile w moim życiu. Czasami zdarzało mi się myśleć, co by było, gdybym do Warszawy pojechał. Na moje miejsce wskoczył kolega, który zajął trzecie miejsce i dostał się jeszcze dalej, więc można było coś tam osiągnąć. Trochę szkoda, bo wiem, że byli tam skauci z całej Europy, ale co zrobić.

Można powiedzieć, że odpaliłeś później od reszty rówieśników? Rozmawiałem z kilkoma kolegami, z którymi grałeś jako nastolatek i wszyscy mówili mniej więcej to samo – był niezły, ale nie spodziewalibyśmy się, że tak się wybije.
W sumie tak. W gimnazjum była kadra województwa zachodniopomorskiego, do której podstawowego składu się nie łapałem. Pamiętam, że kilku chłopaków dostawało powołania na zgrupowania młodzieżowych reprezentacji Polski, ja długo takiego nie otrzymałem. Dopiero w zeszłym roku po raz pierwszy upomniała się o mnie kadra U-19. Z tym że ja to wszystko traktowałem jako dodatkową mobilizację. Mieliśmy fajną paczkę w juniorach Pogoni, gdzie często zostawaliśmy po treningach i sobie dodatkowo ćwiczyliśmy, co dużo mi dało. Tak jak mówisz – ja odpaliłem trochę później, ale może to i lepiej.

Podobno zatrudniałeś osobistego trenera od przygotowania fizycznego?
Nie, to nie tak. To był pan, z którym biegałem po lasku Arkońskim, żeby lepiej przygotować się do sezonu motorycznie. Ja go nie opłacałem, tylko poprosiłem o pomoc w poprawieniu motoryki, bo czułem, że nad tym elementem muszę popracować szczególnie mocno. Chodzi mi tutaj o szybkość na pierwszych pięciu metrach, bo dynamika na tym odcinku jest dla napastnika bardzo ważna. Dzięki tym treningom poprawiłem technikę biegu i start do piłki. Przy okazji wzmocniłem się kondycyjnie, choć akurat z tym nigdy nie miałem problemów. Zawsze mieściłem się trójce najlepszych pod tym względem.

To na koniec tak pół żartem, pół serio – jak to jest z tą ksywą „Księżniczka”?
(śmiech) To bardziej żart kapitana Velijko Nikitovicia. Faktycznie chłopaki trochę się śmieją, że jak jest jakiś mecz czy trening, to lubię spojrzeć w lustro i poprawić fryzurę, ale „Księżniczka” na mnie nie wołają. Powtarzam, to tylko forma dowcipu, żeby się trochę pośmiać, rozluźnić atmosferę, i tak też do tego podchodzę.

Rozmawiał MATEUSZ JANIAK

Fot. Gornikleczna24.pl

* Test polega na bieganiu od punktu do punktu, które oddalone są od siebie o 20 metrów. Bieg jest zsynchronizowany z nagraniem z taśmy, tzn. startujemy zawsze po usłyszeniu sygnału. Na początku odstęp między sygnałami jest długi, a z czasem staje się coraz krótszy. Test kończy się, gdy nie można zsynchronizować biegu z nagraniem.

Pin It