Everton lepszy w niebieskim pojedynku

W ostatnim meczu sobotniej serii spotkań Everton niespodziewanie pokonał u siebie faworyzowaną Chelsea.

***

Hiszpańska fantazja kontra portugalski porządek. Techniczny, ale nieskuteczny Everton kontra efektywna do bólu Chelsea. The Blues kontra niebiescy The Toffees. Podopieczni Roberto Martineza dotąd nie imponowali, mimo niezłego stylu, skutecznością. Na szczęście były menedżer Wigan okazał się konsekwentny. Nie porzucił odważnej gry na rzecz pewniejszego zazwyczaj autobusu. Z oczywistą korzyścią dla widzów. Everton nie wyszedł na miękkich nogach, tylko odważnie starał się narzucić swoje warunki silniejszemu rywalowi. Tak więc: krótkie podania z klepki, wymienność pozycji, bardzo ofensywnie usposobieni boczni obrońcy. Oby tak dalej.

Po stronie Chelsea powrót Samuela Eto’o. Powrót do Jose Mourinho, natomiast debiut w barwach The Blues. Kameruńczyk, niczym za najlepszych czasów w Interze, dwoił się i troił, byleby ukłuć w premierowym występie na Wyspach Brytyjskich. Nie udało się. Ani głową, ani nogą. Nawet asysty brak, choć po podaniu 32-latka groźnie uderzał w 35 minucie Ramires. Najdogodniejszą okazję debiutant miał jednak parę chwil wcześniej. Tim Howard zabawił się w Marcina Cabaja i podał piłkę wprost pod nogi Andre Schuerrle. Niemiec podał do Eto’o, ale przed wepchnięcie futbolówki do opuszczonej bramki przeszkodził Gareth Barry. Nieźle, jak na pierwszy występ dla Evertonu. Żeby nie było -  The Tofees też potrafili zagrozić Cechowi. Sytuacje najczęściej generował świeżo upieczony reprezentant Anglii – hiperaktywny, brawurowy, wszędzie szukający gry Ross Barkley. Absencja Lukaku – spowodowana umową z Chelsea – dała szansę Nikicy Jelvikowi. Chorwat wykorzystał bezsensowny zapis w kontrakcie Belga. Już w ósmej minucie z bliska uderzył głową na bramkę czeskiego golkipera. Również głową podał 37 minut później, gdy Steven Naismith niespodziewanie otworzył wynik spotkania.

Strata gola do szatni nie podziałała na The Blues jak płachta na byka. Everton dalej robił swoje, a Chelsea z każdą kolejną, przybliżającą ją do porażki minutą oddawała się chaosowi. Raził nieskutecznością Schuerrle, mało efektywny wiatr robił Hazard. Zdesperowany Mourinho od 60. minuty coraz bardziej grał va banque. Na murawie pojawili się Frank Lampard, Oscar oraz Fernando Torres. Ten ostatni zastąpił Ashleya Cole’a, co oznaczało przejście ekipy ze Stamford Bridge na ustawienie z trójką defensorów. Dało to małą poprawę jakości, gdyż Everton cofnął się do głębokiej obrony. Chociaż przez moment był namiastką Cabaja, to Howard poza tym incydentem bronił fenomenalnie, między innymi tylko samego Eto’o zatrzymując aż czterokrotnie. Zredukowanie przez Mourinho liczby obrońców otwierało Evertonowi drogę do kontr. I tu smutna dla londyńskich fanów konkluzja – w ostatnich 10 minutach to The Toffees byli bliżsi podwyższenia wyniku, niż Chelsea wyrównania. Szczególnie Leighton Baines, który z wolnego obił poprzeczkę bramki Cecha. Zamiast tego, bezradni Lampard i spółka uskuteczniali festiwal głupich, chamskich fauli. Luiz powinien dziękować stwórcy, że nie wyleciał za czerwoną kartkę.

W sporcie nie zawsze wygrywa bad guy. Tym razem był happy end. Zwyciężył lepszy.

Everton – Chelsea 1:0

Steven Naismith 45′

Pozostałe wyniki sobotnich meczów:

Manchester United – Crystal Palace 2:0
Aston Villa -  Newcastle 1 : 2
Fulham -  WBA 1 : 1
Hull – Cardiff 1 : 1
Stoke – Man City 0 : 0
Sunderland – Arsenal 1 : 3
Tottenham – Norwich 2:0

TOMASZ GADAJ

Pin It