Czterdzieści lat minęło jak jeden dzień – historia „SuperPippo” Inzaghiego

Kilka dni temu – a konkretniej cztery, swoje czterdzieste urodziny obchodził Filippo Inzaghi. Piłkarz, mimo występów w Juventusie a wcześniej m. i n. Atalancie, kojarzony przede wszystkim z Milanem, z którym związany jest już od dwunastu lat – niegdyś jako zawodnik supersnajper, a dziś w roli trenera Primavery. Nie będzie więc chyba lepszego momentu, by przypomnieć sobie historię, karierę, bramki i… kontuzje „Superpippo”.

***

„On się chyba urodził na spalonym” – tak o Inzaghim powiedział kiedyś sir Alex Ferguson i te słowa znakomicie charakteryzują grę tego napastnika. Czyhający na linii ofsajdu, niezbyt szybki, mało zwrotny, ze słabym dryblingiem, a mimo to wybitny strzelec. Rasowy kiler, lis pola karnego, gość z gatunku tych, o których mawia się, że piłka sama go szuka w szesnastce. Inzaghi strzelił w swojej karierze mnóstwo goli, ale na dobrą sprawę, miałbym problem, żeby wybrać TOP10 czy choćby TOP5 najpiękniejszych. Zdecydowana większość bowiem jest bliźniaczo podobnych, opiera się na sprycie i czymś, co w żargonie piłkarskim nazywa się „instynktem strzeleckim”.

Inzaghi swoją karierę rozpoczynał w 1991 roku we włoskiej Piacenzie, ale prawdziwe granie zaczęło się dla niego dopiero rok później w barwach Leffe. „Pippo” rokrocznie zmieniał kluby przenosząc się do Hellas Werona, z powrotem Piacenzy, Parmy, by w 1996r. trafić do Atalanty, z którą został po raz pierwszy i ostatni królem strzelców Serie A z dorobkiem 24 bramek.

Wyśmienity sezon w Bergamo zaowocował opiewającym na ok. 10 mln € transferem do Juventusu. W Turynie, „Superpippo” spisywał się świetnie, co roku strzelając ponad 10 bramek w Serie A, do których dokładał połowę tej liczby w europejskich pucharach. Inzaghi reprezentował barwy „Juve” przez cztery sezony, w ciągu których zdołał zdobyć scudetto i Superpuchar Włoch oraz wystąpić w przegranym 0:1 finale Ligi Mistrzów z Realem. W tym czasie Włoch pojechał też z reprezentacją na Euro 2000, gdzie drużyna Dino Zoffa wywalczyła srebrny medal, a Filippo ustrzelił w turnieju dwa gole.

Sezon 2001/02 „Pippo” rozpoczął już w Milanie, który za swój nowy nabytek zapłacił, bagatela, 37 milionów euro. W ataku czekał już na niego Andriy Shevchenko, z którym – jak się później okazało, Inzaghi tworzył zabójczy duet. Obaj byli zupełnie innymi typami napastników i dzięki temu właśnie, doskonale potrafili się uzupełniać. I choć pierwszy sezon Inzaghiego w Mediolanie rosso-nerim udał się średnio, to kolejne dwa były już zdecydowanie bardziej udane.

W 2002 roku do Milanu trafili Rivaldo i Jon Dahl Tomasson, którzy mieli wzmocnić rywalizację w ataku. Ówczesny mistrz świata nie potrafił jednak na dłużej zadomowić się w składzie, w którym błyszczał duet włosko-ukraiński. Zwłaszcza Inzaghi imponował w tym okresie skutecznością, przez rok zdobywając łącznie 28 bramek. Niestety, w tym sezonie (ani żadnym innym) nie udało mu się wywalczyć korony króla strzelców w Lidze Mistrzów, ale swoimi dziesięcioma golami bardzo przybliżył rosso-nerich do triumfu w najważniejszych rozgrywkach na Starym Kontynencie. Bohaterem – wespół z Tomassonem okazał się zwłaszcza w meczu z Ajaxem, w którym po jego akcji w ostatniej minucie Duńczyk skierował piłkę do bramki z najbliższej odległości dają Milanowi awans. Po zwycięskim finale z Juventusem zapowiedział, że zetnie włosy i słowa dotrzymał.

Kolejny rok – mimo wywalczenia przez Milan mistrzostwa Włoch, był dla Inzaghiego nieudany, przede wszystkim przez kontuzje. Przez cały sezon zdołał strzelić jedynie 5 bramek, pozostając w cieniu króla strzelców Serie A Shevchenki, a także Tomassona i Kaki. Jednak w sezonie 2004/05 było jeszcze gorzej. W obliczu powielających się kontuzji Inzaghi na boisku spędził łącznie niespełna 600 minut i zdobył tylko jedną bramkę. Partnerem Shevchenki w ataku oprócz Tomassona był Hernan Crespo, który imponował skutecznością zwłaszcza w Lidze Mistrzów, w której Milan zdołał dojść do finału.

Jednak „Pippo” nie poddał się i jako 32-latek wrócił do poważnego grania. W sezonie, który w obliczu kary za korupcję Milan zakończył na ósmej pozycji w lidze, Filippo zdołał strzelić 12 goli w Serie A i 4 w Lidze Mistrzów, w której imponował zwłaszcza wiosną, aplikując m. in. dwie bramki Olympique Lyon. Co prawda niewiele lepszymi statystykami mogli pochwalić się i Shevchenko i Kaka i sprowadzony Gilardino, ale mieli też oni na swoim koncie niemal dwukrotnie większą rozegraną liczbę minut.

W 2007 roku, Inzaghi mimo kolejnych problemów ze zdrowiem i malejącej ilości rozgrywanych meczów dokonał czynu, który na stałe zapisał się w kartach historii. Trzymany niemal cały sezon na ławce, wszedł do składu w miejsce Alberto Gilardino na finał Ligi Mistrzów z Liverpoolem i ustrzelił w nim dwie, typowe wręcz dla siebie bramki. Najpierw piłka odbiła się od niego po strzale Pirlo, później wykorzystał idealne podanie Kaki i mijając Reinę skierował piłkę do pustej bramki. I choć przez większość część sezonu Inzaghi pozostawał w cieniu kolegów, to w tym najważniejszym momencie nie zawiódł. W końcu stał się bohaterem z prawdziwego zdarzenia, przez ten krótki moment znów był na ustach dziennikarzy z całego świata.

Lata leciały, ale Inzaghi wcale nie zamierzał odpuszczać walki o skład. W 2008 roku z Milanem pożegnał się Gilardino, podobnie jak Ronaldo, który przez dwa lata kariery w Mediolanie nie zrobił. A Inzaghi przez dwa lata zdołał strzelić ponad 30 bramek, co jak na 35-latka było wynikiem wyśmienitym. Gorzej co prawda szło jego drużynie, która w sezonie 2008/09 rywalizowała nawet nie w Lidze Mistrzów, a w Pucharze UEFA.

Kolejne sezony w wykonaniu Inzaghiego, to już niestety głównie kontuzje z pojedynczymi przebłyskami, jak np. w listopadzie 2010 roku, gdy po wejściu na boisko w meczu z Realem zdołał zdobyć dopiettę. Ale już dziesięć dni później przyszła kontuzja więzadeł kolanowych, która zawsze wiąże się z bardzo długą przerwą w grze. „Pippo” przedłużył jednak kontrakt z Milanem o kolejny, ostatni już rok. W swym finalnym sezonie na boisku spędził łącznie jedynie 70 minut, ale zdołał pożegnać się z mediolańską publicznością w iście pięknym stylu. W meczu z Novarą Inzaghi pojawił się na boisku w 67. minucie i chwilę później zdobył swojego ostatniego gola w barwach rosso-nerich, a komentujący to spotkanie dla MilanChannel Tiziano Crudelli popłakał się na wizji. Z bramki, „SuperPippo” cieszył się jak to miał w zwyczaju przez całą karierę – szeroko rozkładając ręce, biegnąc do kibiców i krzycząc coś w ich kierunku.

Inzaghi nigdy nie był za to wiodącą postacią w reprezentacji. Zawsze pozostawał w cieniu del Piero, Vieriego czy Tottiego, ale mimo to zdołał w kadrze zaliczyć 57 występów, w których strzelił 25 goli. Z drużyną narodową zdobył mistrzostwo świata w 2006 roku, srebro ME 2000, a występował także na mundialach w latach 1998 i 2002. Karierę reprezentacyjną Inzaghi zakończył po mistrzostwach Europy w 2008 roku.

CZYTAJ TAKŻE: PORANNA KAWA

Do tej pory „Pippo” wciąż pozostaje kawalerem, choć ostatnio spotykał się z Claudią Romani. W przeszłości długo związany był z Allesią Venturą, a decyzji o rozstaniu z nią chyba żałuje, bo skomentował ją jakiś czas temu słowami „Byłem głupi, Allesia to wspaniała kobieta”.

Filippo Inzaghi w przeciągu całej, trapionej kontuzjami kariery strzelił we wszystkich rozgrywkach ponad 300 bramek. W klasyfikacji europejskich pucharów zajmuje drugie miejsce z dorobkiem 70 goli, ustępując tylko Raulowi. Zdołał zdobywać bramki we wszystkich możliwych rozgrywkach, zarówno na podwórku krajowym, europejskim, jak i światowym. Jako piłkarz, wygrał niemal wszystko, co było do wygrania. Od tego sezonu legendarny „Pippo” jest trenerem młodej drużyny Milanu. Jego zadaniem będzie przede wszystkim wywalczenie mistrzostwa Primavera. A co później? Sam zainteresowany chciałby prowadzić pierwszy zespół. I tego pozostaje mu życzyć. A polskie kluby niech patrzą i uczą się, jak powinno traktować się swoje legendy.

WIKTOR DYNDA

Pin It