Artysta kontra nosiwoda. O charakterze w futbolu

EUR2000-FRA-ITA-CUP-DESCHAMPS 2

„Cantona. Buntownik, który został królem”. Genialnie napisana biografia Erica Cantony to w dużej mierze laurka, pomieszana gdzieniegdzie z drobną krytyką, szybko jednak nakładaną mnogością wątpliwości, ambiwalencji oraz niedomówień. Poza głównym nurtem książki, czyli postacią słynnego napastnika, nasuwa się jeszcze jedna myśl. Jak wiele Francuz stracił przez swój trudny charakter.

HDP-RGOL-640x120

Erica Cantona na stałe zapisał się w historii piłki. Kolejne pokolenia, oprócz jego goli, będą wiedziały o jego micie. Aurze. Magii, jaką ponoć roztaczał. Wizerunkowi, który w trakcie pobytu na Old Trafford ewoluował do miana ikony. Francuz, gdyby nie image buntownika, zostałby w pamięci jako piłkarz genialny, acz w swej genialności jeden z wielu. Cała skomplikowana konstrukcja, jaką był i jest marsylczyk – wrażliwy malarz amator pomieszany z boiskowym chamem, lider z Old Trafford scalony z londyńskim karateką, życiowy egoista w jednym ciele z boiskowym altruistą – zapewnił sobie nieśmiertelność. I to pomimo trzech futbolowych śmierci, na które nakładały się między innymi kilka czasowych, a wreszcie ostateczny rozbrat od piłki oraz powiedzenie „non” kadrze narodowej. Drużynie mającej już nowych liderów, wyklarowanych w trakcie ośmiomiesięcznej kary dla Cantony za słynny atak na kibica, Matthew Simmonsa, w 1995 roku. Kapitańska opaska powędrowała do Didiera Deschampsa. Gracza przez Erica znienawidzonego, pogardzanego. Gracza, który osiągnął wszystko to, o czym marzył napastnik Manchesteru United.

Czytaj także: Legenda austriackiego futbolu, Ernst Ocwirk

Gdyby nie charakter, nie byłoby Cantony jakie znamy i kochamy. To fakt. Jednak ciemniejsze strony jego natury, zawierające brak cierpliwości, gwałtowność, szybkie nasycenie, niedostatek długofalowej determinacji zrobiły swoje. Brak makiawelicznych zdolności w kontaktach z przełożonymi, szczególnie Aime Jacquetem, w znacznym stopniu ograniczyło karierę Francuza. Nie potrafiąc zdzierżyć Bernarda Tapie, ominął go inauguracyjny triumf w Lidze Mistrzów ukochanego Olympique Marsylia. Moralna kapitulacja po porażce w 1997 roku z Borussią Dortmund, u progu wielkiego finału wspomnianych rozgrywek, zabrała szansę uczestniczenia w barcelońskim cudzie United. I wreszcie, niezdolność pójścia na kompromis, polegającego na przesunięciu jego pozycji o kilkanaście metrów w przód, pozbawiła Cantony i jego szyi złotych krążków mundialu 1998 oraz późniejszych mistrzostw Europy. Wszystko przez brak choćby namiastki elastyczności w słynnej, tajemniczej rozmowie z selekcjonerem przed siedemnastu laty.

To wszystko przeżył, to wszystko zdobył, to wszystko ma na półce znienawidzony nosiwoda. Parweniusz, który z nieznanych Ericowi powodów został wepchnięty między jemu podobnych herosów. Według Cantony, jeden z wielu. Zawodnik „powszechny” stał się jednak unikalny, gdyż dołączył do elitarnego grona podwójnych czempionów – świata i Europy, wcześniej triumfując w Lidze Mistrzów. Wszędzie jako kapitan. Didier Deschamps nie miał nawet promila kreatywności Erica. Nie strzelał tak pięknych bramek. Notował śmieszne liczby asyst. Reprezentował przyziemną stronę futbolu – walkę, upór, determinację. Atrybuty może i Cantonie znane, lecz niedostatecznie wykorzystane. Dzięki nim pogardzany przez Króla Erica nosiwoda wycisnął ze swojej kariery absolutne maksimum. Ciężką pracą zyskiwał szacunek, a dzięki szacunkowi miejsca w kolejnych drużynach – Nantes, Olympique, Juventusowi, wreszcie reprezentacji Francji. Wytrwałość została nagrodzona. Cantona wszystkie sukcesy, jakie przez własny upór stracił, oglądał przed telewizorem. Był wtedy piłkarskim emerytem, chociaż od Deschampsa jest starszy tylko o 24 miesiące. Gdyby napastnik United wykrzesał z siebie odrobinę chęci, to zapewne on, mając skromne 34 wiosny za sobą, stałby na płycie De Kuip z pucharem Henri Delaunaya. Człowiek od czarnej roboty stałby zaś gdzieś z tyłu, niemrawo próbując załapać się na oficjalne zdjęcia.

Cantona sam przedwcześnie zgasił swój płomień, na chwilę przed największymi sukcesami jego ukochanych drużyn. Manchester United przerzucił hegemonię z Wysp na całą Europę, a Francja pomściła nie do końca spełnioną generację Platiniego. Obie ekipy namawiały go do współpracy. Toczyły wizję podbojów, wlewały do ucha słodką truciznę sukcesów. Eric uważał to za ułudę. Miraże. Sam w końcu przeżył mnóstwo porażek. A może chciał tylko tak uważać, szukając zasłony dla własnego psychicznego wypalenia. Wypalenie. Tego pojęcia nie znał Deschamps. Gracz przeżywający, zresztą u boku Cantony, upokorzenia Euro ’92 i groteskowego braku awansu na mundial w USA. W przeciwieństwie do snajpera, defensywny pomocnik nie poddał się. Przetrwał chude lata i zaufał Jacquetowi. Rewolucja selekcjonera wywindowała pozycję Deschampsa i całego francuskiego futbolu. Z dobrowolną rezygnacją namaszczonego przez media i sztab szkoleniowy lidera.

Historia obu postaci udowadnia, jak ważny w piłce (i ogólnie w sporcie) jest charakter. Często lekceważony, spychany do roli zaledwie dodatku przy talencie, umiejętnościom czy sile fizycznej. Losy Deschampsa pokazują jednak, że czasem nawet dodatek może stać się potężnym handicapem. Cantona został futbolowym królem, lecz obładowany tylko insygniami narodowymi. Obecny selekcjoner zaś startował jako rzemieślnik, ale finiszował jako piłkarski arystokrata, z osiągnięciami o jakich się Królowi Ericowi nie śniło.

Mając perspektywy na bycie Cesarzem, Eric Cantona został jedynie monarchą własnego podwórka.

Partnerem artykułu jest fanpage „Wszystko o najlepszej lidze świata – Premier League”

TOMASZ GADAJ

HDP-RGOL-640x120

Pin It