Wtorek z Ligą Mistrzów. Nie taki był scenariusz

ligamistrzow

Nie stanowiło problemu wskazanie faworytów dzisiejszych ćwierćfinałów. Na Barcelonę i Bayern postawiono w ostatnich godzinach mnóstwo pieniędzy i… po ostatnich gwizdkach sędziów, kupony trzeba było porwać. Bukmacherzy otwierają szampany, a przed rewanżami wiemy, że nic nie wiemy.

HDP-RGOL-640x120

FC Barcelona – Atletico Madryt 1:1 (0:0)

0:1 – Diego 56′
1:1 – Neymar 71′

Tak jak przewidywaliśmy (TUTAJ) , zawodnicy Barcelony i Atletico nie uraczyli nas gradem bramek. Ba, nawet sytuacji bramkowych początkowo było jak na lekarstwo. Od pierwszych minut spotkania było za to dużo emocji, taktyki i niekiedy ostrej walki. A to raz Atletico zakładało kapitalny pressing, z którym Katalończycy sobie nie radzili, a to Blaugrana zaczynała wymieniać setki podań. Cały czas brakowało jednak tego magicznego „czegoś”, co nie przeszkadzało komentatorom nSportu doznawać na antenie wielokrotnych orgazmów. Strach było pomyśleć, jak zareagują, gdy padną jakieś bramki.

Przekonaliśmy się o tym na początku drugiej części gry, gdy z zaskakującej pozycji kapitalny, fenomenalny (listę epitetów można wymieniać w nieskończoność) strzał oddał Diego. Zdjęta pajęczyna w bramce Pinto i prowadzenie Atletico.

Chcielibyśmy napisać, że po strzeleniu bramki Atletico ograniczyło się do kontrataków, ale się nie da – Rojiblancos nie istnieli w ofensywie, wyraźnie nie układała im się gra bez Diego Costy, który jeszcze w pierwszej połowie opuścił boisko z powodu kontuzji. Korzystny wynik ze stolicy Katalonii piłkarze Atletico wywieźli tylko dzięki dobrej postawie linii defensywnej dowodzonej  przez Thibauta Curtoisa, który między słupkami fruwał z lekkością Kamila Stocha. Wyrównująca bramka Neymara to bardzo łagodny wymiar kary za całkowite oddanie inicjatywy.

Podopieczni Diego Simeone zabrali ze sobą do Madrytu bardzo korzystny wynik i nawet pomimo zdecydowanej dominacji Barcelony w drugiej połowie, nie stoją przed rewanżem na straconej pozycji. W Kastylii powoli mrożą szampany, natomiast w Katalonii wszechobecna jest frustracja.

BARTŁOMIEJ KRAWCZYK

* * *

Manchester United – Bayern Monachium 1:1 (0:0)

1:0 - Vidic 58′
1:1 – Schweinsteiger 66′

Pep Guardiola grzmiał po ostatnim meczu ligowym Bayernu, że jeżeli jego podopieczni tak samo zagrają z Manchesterem, to na Old Trafford nie mają czego szukać, a miliony czytających te słowa kibiców zrywało boki ze śmiechu. Szans na korzystny wynik nie dawał drużynie Moyesa nikt, na czele z bukmacherami księgującymi głównie zakłady na overowe wyniki, a dziennikarze na całym świecie zaczęli szukać osoby, która mogłaby pamiętać kiedy po raz ostatni kurs na zwycięstwo United na swoim stadionie dochodził do 7:1.

Pierwsze 45 minut mogło uśpić najwierniejszych fanów obu drużyn. 78% posiadania piłki przez Bayern przełożyło się na jego trzy strzały na bramkę, w tym jeden celny. Manchester czekał przyczajony i niewiele brakowało, aby się doczekał. Proces myślowy, jaki zachodził w głowie Danny’ego Welbecka, kiedy wychodził sam na sam z Neuerem, musiałby nam chyba rozrysować Jacek Gmoch – Anglik mógł zrobić wszystko, przede wszystkim skorzystać z prostej rady, jakiej udzielał zawsze swoim piłkarzom Janusz Wójcik, czyli uderzyć na bramkę jak najmocniej potrafi.

Na szczęście dla meczu i wszystkich go oglądających, Nemanja Vidić przypomniał sobie, że kiedyś był królem nie tylko własnego pola karnego. Prawdę mówiąc, żal było tak grającego Bayernu nie skarcić. Drużyna z Monachium przypominała najgorszą wersję prowadzonej przez Guardiolę Barcelony. Czyli bezproduktywnie kopała piłkę w środku pola, nie potrafiąc przełożyć tego na jakiekolwiek zagrożenie dla bramki De Gei. Ostatecznie do wyrównania doprowadził Schweinsteiger, co stawia Bayern w uprzywilejowanej sytuacji przed rewanżem. Nie na to jednak liczyli kibice Bawarczyków, przyzwyczajonych do rozstrzygania sprawy w pierwszych 90 minutach pucharowego dwumeczu.

Wielkie brawa należą się oczywiście Manchesterowi United, który ma za sobą jeden z najlepszych meczów w sezonie. Para Vidić – Ferdinand grała tak, jakby panowie byli o co najmniej pięć lat młodsi, a z przodu szarpał Welbeck, który tylko do siebie może mieć pretensje, że wraz z kolegami nie schodził dziś z boiska zwycięski. „Czerwone Diabły” pokazały jednak, że nie taki ten Bayern straszny i dały swoim kibicom nadzieje, że do Monachium pojadą nie tylko po godne pożegnanie z Ligą Mistrzów przed prawdopodobnie dłuższą przerwą.

MATEUSZ KOWALSKI

HDP-RGOL-640x120

Pin It