Wstyd, żenada, kompromitacja, hańba, frajerstwo…

Nic, tylko odwołać się do historycznej okładki „Faktu”. Tydzień temu Lech skompromitował się na Litwie, gdzie przegrał 1:0 z Żalgirisem. Piłkarze zaliczyli opieprz od kibiców, w Lubinie niby była mała poprawa, ale dziś chujnia na całego. Wicemistrz Polski błaźnił się przez niemal całe spotkanie. Wierząc, że trzy minuty walki wystarczą, grubo się przeliczył.

Niby Lech koczował na połowie rywala, wymieniał podania. Brakowało jednak przemyślanych ataków, groźnych strzałów. Trałka minutę ustawiający piłkę i ładujący w rywala lub koledzy bombardujący trybuny to najlepsze na co dziś było stać „Kolejorza”. Niemal 90 minut Lech nie istniał. Obudził się dopiero w samej końcówce. Najpierw Teodorczyk zdobył gola wyrównującego, a chwilę później na 2:1 dla Lecha strzelił obrońca Żalgirisu. Kolejnego prezentu jednak nie było i „Kolejorz” pożegnał się już z europejskimi pucharami. Furorę robi w nich mały litewski klub. Klub, którego nie stać na utrzymanie Jakuba Wilka. Klub składający się z różnego rodzaju piłkarzy, którym wielkiej kariery nie wróżono. Po raz kolejny potwierdza się stara prawda, że ambicją, walką można wiele.

Zub znów przejechał się na Rumaku. Żalgiris ambitnie bronił swojej bramki i wyprowadzał groźne ataki. Najlepiej zarabiający piłkarz Ekstraklasy, Manuel Arboleda był dziś kiwany jak trampkarz przez piłkarzy z Wilna, którzy o zarobkach Kolumbijczyka mogą tylko pomarzyć. Defensywa „Kolejorza” dorównywała poziomowi formacji ataku. I tu i tu nikt sobie z piłką nie radził. Myli jedynie wynik 2:1 na które poznaniacy kompletnie nie zasługiwali.

Żalgiris Wilno stał się właśnie pierwszym litewskim zespołem, który zagra w IV rundzie kwalifikacji europejskich pucharów. Lech tymczasem dopisuje nazwę tego klubu w księdze „Największych kompromitacji polskich drużyn w Europie”. Ten cały Żalgiris będzie chyba w czołówce.

dp

Pin It