Tomasz Kiełbowicz: Nie chciałem skończyć na trybunach

kielbowicz

Druga połowa, czyli cykl, w którym będziemy rozmawiali z piłkarzami, którzy swoją przygodę z piłką w charakterze piłkarza już zakończyli. Pierwszym, który zgodził się z nami porozmawiać jest Tomasz Kiełbowicz, były piłkarz Legii Warszawa, w której spędził aż 12 lat. Porozmawialiśmy z nim o stołecznym klubie, piłkarskiej szatni, boiskowych prowokatorach i jego przyszłości. Zapraszamy do lektury.

- Przyzwyczaiłeś się już do piłkarskiej emerytury, czy cały czas budzisz się rano i pakujesz na trening?

- Powoli zaczynam się przyzwyczajać, ale było ciężko. Po tylu latach grania człowiek jest przyzwyczajony, że wstaje rano i idzie na trening. Taki automat.

- Nie brakuje Ci treningów, szatni?

- No trochę za tym tęsknię. Życie toczy się dalej i muszę się oswoić z tym, że już nie wrócę na boisko. Zresztą wydaje mi się, że ten proces przyzwyczajania się do emerytury przebiega w moim przypadku dość łagodnie.

- W podobnym stylu karierę zakończył niedawno Marcin Żewłakow. On argumentował swoją decyzję tym, że gra w piłkę przestała mu sprawiać przyjemność. U Ciebie było podobnie?

- Nie, ja nie odczuwałem takiego – nazwijmy to – wypalenia. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że moja rola w zespole jest coraz bardziej marginalna i raczej sytuacja się nie zmieni. Na mojej pozycji grają Kuba Wawrzyniak i sprowadzony niedawno Tomek Brzyski, więc szanse na grę miałem naprawdę minimalne. Nie chciałem przesiedzieć całej rundy na ławce, albo, co gorsza, na trybunach, więc po rozmowie ze sztabem szkoleniowym podjąłem decyzję o powieszeniu butów na kołku.

Miałem co prawda ofertę z innego ekstraklasowego klubu, ale wiedziałem, ze Legia jest tym klubem, w którym chcę zakończyć karierę, więc temat szybko upadł.

- Co to był za klub?

- Nie chcę teraz zdradzać szczegółów.

- Dlaczego? Przecież nic się już nie zmieni. Zakończyłeś karierę, nikt się chyba nie obrazi.

- Pewnie nikt by pretensji nie miał, ale naprawdę nie chcę o tym mówić. Zakończyłem karierę, nie ma co do tego wracać. Temat jest zamknięty.

- Wspomniałeś przed chwilą, że rozmawiałeś o swojej przyszłości z trenerem Urbanem. Powiedział Ci wprost, że nie masz szans na grę?

- Nie, nie było czegoś takiego. Decyzja o zakończeniu przygody z piłką była w stu procentach moja. Nikt nie próbował jej na mnie wymusić. Zdawałem sobie doskonale sprawę z tego, że nie mam szans na grę i tyle. Owszem rozmawiałem z trenerem Urbanem, ale to nie wyglądało tak, że on podszedł do mnie i powiedział: Słuchaj Tomek, nie masz szans na grę w rundzie wiosennej, lepiej skończ karierę. Nie, tak nie było. To była raczej merytoryczna, spokojna rozmowa. Wzięliśmy pod uwagę wszystkie za i przeciw, i tyle

Przychodzi kiedyś taki moment, kiedy trzeba powiedzieć „dość”. Ja uznałem, że już nie ma sensu tego ciągnąć dłużej. Poza tym mam to szczęście, że ostatni mecz w jakim wystąpiłem, zapamiętam do końca życia. Wygraliśmy z Ruchem 3:0, a do tego podczas spotkania urodził mi się syn, więc naprawdę są to miłe wspomnienia.

- Nie kusiła perspektywa wypełnienia kontraktu? A nuż gdzieś tam byś się załapał do składu, a nawet jeśli nie, to przynajmniej pensja na konto by wpływała, praktycznie za nic.

- W poprzedniej rundzie zagrałem parę minut w jednym meczu i tyle. Teraz do zespołu dołączył jeszcze Brzyski, jest kilku młodych chłopaków z Akademii, którzy coraz mocniej pukają do drzwi pierwszej drużyny, uznałem więc, że trzeba im zrobić miejsce. Nie było szans, żebym grał.

- A kasa?

- W ogóle nie myślałem tymi kategoriami.

- Wielu by się skusiło na łatwy zarobek.

- Pewnie tak, ale Legia to mój klub, spędziłem tu 12 lat jako piłkarz, teraz zaczynam pracę w nowej roli, więc spokojnie. Na życie mi wystarczy.

- 12 lat – kawał czasu. Właściwie, to przeżyłeś tutaj wszystkich. Chyba tylko pan Lucjan Brychczy jest w klubie dłużej niż Ty. Zmieniło się właściwie wszystko: piłkarze, stadion, trenerzy, prezesi…

- Rzeczywiście szmat czasu. Cieszę się, że udało mi się tyle wytrwać w Legii, bo nie wszystkim się ta sztuka udaje. Przewinęło się przez szatnię wielu piłkarzy, którzy potrafili lepiej kopać piłkę niż ja, ale nie wytrzymali presji i musieli odejść wcześniej.

Co do tych zmian, to rzeczywiście, jak tak teraz o tym pomyślę, to nie ma chyba rzeczy, która od tego 2001 roku by się nie zmieniła. Pamiętam, że jak trafiłem na Łazienkowską, to przebieraliśmy się w barakach. Organizacja też pozostawiała trochę do życzenia… A teraz? Piękny stadion, eleganckie szatnie, mamy wszystko podstawione pod nos. Nic tylko grać w piłkę.

- Jeżeli chodzi o sprawy zarządzania klubem, to media są zachwycone prezesem Leśnodorskim. Rzeczywiście teraz, patrząc z perspektywy dwunastu lat, jest w Warszawie najlepiej pod tym względem?

- Tak, myślę, że tak. Wydaje mi się, że Legia od dłuższego czasu szła w dobrym kierunku i teraz naprawdę piłkarze nie mają na co narzekać. Pamiętam, że gdy zdobywaliśmy mistrzostwo w sezonie 2001/02, to brakowało właściwie wszystkiego.

- Wszystkiego oprócz piłkarzy. Boruc, Kowalewski, Jóźwiak, Łapiński, Zieliński, Karwan, Magiera, Piekarski, Vuković, Czereszewski, Svitlica, Kucharski, przez moment Kowalczyk… mieliście paczkę.

- Sami reprezentanci Polski, wspomagani przez niezłych grajków zza granicy. No mieliśmy niezłą pakę, to fakt. Chociaż z tego co pamiętam, to na początku sezonu 01/02 pojawiały się głosy, że to jedna z gorszych jedenastek w historii klubu i niektórzy widzieli w nas kandydatów do spadku (śmiech). Przegraliśmy pierwsze dwa pierwsze mecze i spadła na nas fala krytyki, ale pokazaliśmy charakter i mimo wszystkich przeciwności losu, słabej organizacji itd. walczyliśmy do końca i zdobyliśmy mistrzostwo kraju.

- Teraz Legia też ma spore szanse na mistrzostwo Polski. Tamta Legia była mocniejsza od tej obecnej?

- Ciężko jest to porównywać. Nazwiska z wspomnianego przez Was sezonu rzeczywiście mogą robić wrażenie, ale teraz przy Łazienkowskiej też nie grają ogórki. Jest Żewłakow, Ljuboja, Radović, Wawrzyniak, Saganowski czy z drugiej strony utalentowana młodzież – Kosecki, Furman, Łukasik. To też są nazwiska, które coś w polskiej piłce znaczą.

- Ale to chyba jednak nie jest najlepsza kadrowo Legia jaką widział Tomasz Kiełbowicz?

- Nie chcę tutaj mówić, jak większość byłych piłkarzy, że jak ja grałem w piłkę, to było najlepiej. Wiadomo, że wszystko się zmienia.

- Atmosfera w szatni też się zmieniła? Ostatnio Piotr Włodarczyk w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” powiedział, że panów pokolenie było ostatnim, które potrafiło połączyć granie w piłkę z dobrą zabawą.

- Czasy, w których często gdzieś wychodziliśmy całą drużyną już minęły. Nie ma się co oszukiwać. Owszem zdarzało nam się w przeciągu kilku ostatnich lat gdzieś razem wyjść, ale zdecydowanie rzadziej niż kiedyś.

- Dlaczego tak? Nie lubiliście się?

- Nie, to nie to. Nie było żadnych spięć, po prostu teraz podejście zawodników jest bardziej profesjonalne. Kiedy ja zaczynałem swoją przygodę z poważnym futbolem, gdzieś na początku lat 90-tych ubiegłego stulecia, to zachowanie niektórych piłkarzy było – delikatnie mówiąc – dalekie od profesjonalizmu.

- Nie brakowało tych wspólnych wyjść?

- W szatni jest 25 osób. 25 różnych charakterów. Nie każdy zespół, czy to dziś, czy dziesięć lat wstecz kultywuje tradycje wspólnych wyjść. Nawet jeśli takiego nie ma, to nie znaczy, że atmosfera z automatu siada.

Ja wspominam tamten okres z olbrzymim sentymentem, bo mieliśmy fajny skład, który poza boiskiem też się świetnie dogadywał. Byliśmy ze sobą mocno zżyci, a przez to świetnie zgrani.

- Może teraz po prostu zawodnicy się boją, że ktoś ich zauważy z piwem po meczu i od razu zrobi się afera. Teraz każdy może zrobić zdjęcie telefonem i wrzucić je na Twittera czy Facebooka.

- Na pewno tak. Sam kilka razy miałem taką sytuację, że siedziałem gdzieś w restauracji, czy w barze ze znajomymi przy lampce wina, ktoś to zobaczył i później od razu zarzucał mi, że zachowuję się nieprofesjonalnie. Bzdura. Wszystko jest dla ludzi, tylko trzeba wiedzieć, kiedy można się napić piwa, czy wyjść na dyskotekę.

- Legia za długo czeka na mistrzostwo?

- Zdecydowanie. Zawsze jesteśmy wymieniani w gronie faworytów do tytułu, a w ostatnim dziesięcioleciu tylko dwa razy stanęliśmy na najwyższym stopniu podium. To stanowczo za mało.

Wydaje mi się, że największą bolączką Legii jest to, że gubi punkty z drużynami teoretycznie słabszymi. Ja kilka razy podczas swojego pobytu tutaj przegrałem mistrzostwo, bo nie potrafiliśmy zdobyć kompletu punktów w meczach z zespołami, które pałętały się gdzieś tam w okolicach strefy spadkowej…

- Na przykład w poprzednim sezonie.

- Dokładnie.

- Czyli zabrakło charakteru? Jak porównać dzisiejszy skład z tym z 2002 roku, to teraz w Legii są sami grzeczni chłopcy.

- Nie, bez przesady. Jak grasz w pierwszym składzie Legii, to znaczy, że dajesz sobie radę z presją.

- Młodzi też nie pękają?

- Nie wymiękają. Łukasik, Kosecki, Furman, Żyro, to zawodnicy o naprawdę sporych umiejętnościach. Znają swoją wartość. Z przytupem weszli do pierwszego składu Legii, teraz pukają do drzwi reprezentacji. To najlepiej świadczy o tym, że z tą presją, która wiąże się z grą przy Łazienkowskiej, radzą sobie bardzo dobrze.

- No to co było powodem klęski w poprzednim sezonie?

- Nie wiem, nie potrafię tego wytłumaczyć. Było minęło. Mam nadzieję, że w tym sezonie Legia wróci na tron. Potencjał jaki ma ta drużyna jest ogromny i wierzę, że uda się wreszcie wygrać ligę.

- Wróćmy na chwilę, do tematu młodych piłkarzy. Oprócz tych, którym się udało przebić w Legii, było też wielu zawodników, których uważano za wielkie nadzieje polskiej piłki, ale gdzieś po drodze się pogubili. Janczyk, Burkhardt, Smoliński, Korzym, to tylko kilka pierwszych nazwisk z brzegu.

- Wielu takich było. Ale to nie dotyczyło tylko młodych, bo i mnóstwo doświadczonych graczy nie wytrzymało presji gry w Legii. Byli gwiazdami w mniejszych klubach, a tu nie potrafili się przebić. Żeby tutaj grać trzeba być silnym psychicznie. Tu remis przyjmowany jest jako porażka.

I dla mnie powodem do dumy jest, że potrafiłem się przez tyle lat w tej drużynie utrzymać, bo przecież przewinęło się przez szatnię kilku chłopaków, którzy umiejętności mieli niesamowite, ale nie wytrzymali presji. Mnie się udało.

- Tym piłkarzom, których wymieniliśmy wcześniej, zabrakło tej silnej psychiki?

- Wydaje mi się, że niektórym brakowało szczęścia.

- W przypadku Janczyka czy Burkhardta, to ten brak szczęścia nazywał się chyba życie nocne Warszawy.

- To chyba wersja mediów, bo ja będąc z nimi w drużynie niczego takiego nie zauważyłem. Jak dla mnie, to obaj zawsze trenowali na sto procent swoich możliwości.

- Zanim wylądowałeś przy Łazienkowskiej, to grałeś m.in. w Widzewie Łódź i Polonii Warszawa. Jak na kibica Legii, to obrałeś sobie dziwną drogę na Łazienkowską.

- No może trochę (śmiech). Ale gra w obu tych klubach bardzo mi pomogła w tym żeby w końcu trafić na Ł3. Poza tym moja kariera rozwijała się dość harmonijnie, spokojnie, szczebel po szczeblu, pokonywałem kolejne jej etapy, żeby w końcu znaleźć się w Legii.

- Ale meczu derbowego z Legią, kiedy jeszcze grałeś w barwach Polonii, chyba nie wspominasz najlepiej.

- Wynik dla „Czarnych Koszul” był fajny… (Polonia wygrała przy Łazienkowskiej 3:0 przyp.red.)

- Gorzej z tym, co działo się na trybunach. Dostałeś kamieniem w głowę. Nie bałeś się później transferu do Legii?

- Gdzieś z tyłu głowy taki małych strach się czaił, ale tylko do pierwszego meczu w barwach Legii. Już w spotkaniu sparingowym z Dolcanem Ząbki zostałem ciepło przyjęty przez kibiców, więc ta obawa szybko zniknęła.

- A jak graliście na Konwiktorskiej z Polonią, czy w Łodzi z Widzewem, to kibice nie robili osobistych wycieczek?

- Było kilka takich sytuacji, że fani „Czarnych Koszul” rzucili w moją stronę parę epitetów, ale nie przeszkadzało mi to zbytnio. Moją pracą było kopanie piłki i na tym się skupiałem, a nie na okrzykach z trybun. Natomiast na ulicy nikt mnie nigdy nie zaczepił. Wręcz przeciwnie, zazwyczaj spotykałem się z pozytywnym przyjęciem mojej osoby, nawet jeśli trafiłem na kibica Polonii, Widzewa czy Lecha.

- A propos meczów z Polonią. Pamiętasz ile dokładnie meczów zagrałeś w ekstraklasie?

(chwila zastanowienia) – 385?

- 383. Wiesz dlaczego pytamy?

- Nie.

- Pamiętasz dialog z Danielem Gołębiewskim, jak rozwiązał Ci buta?

- Pamiętam całą sytuację. Dla mnie to było śmieszne, rozbawiło mnie to. Wygrywaliśmy chyba 4:0 i Daniel próbował mnie wyprowadzić z równowagi, ale nie udało mu się to.

- Gołębiewski twierdzi, że lekko się zdenerwowałeś, tak przynajmniej opowiadał w PS.

- Co on tam nagadał?

- W skrócie przytoczył dialog między Wami.

- I jak to wyglądało według niego?

- Po rozwiązaniu buta dialog wg Gołębiewskiego wyglądał tak:

TK: Ile Ty rozegrałeś meczów w ekstraklasie? DG: Zero. A Ty ile? TK: Tu padła liczba. DG: A ile dobrych?

(Lekki uśmiech) – Cóż, niech Daniel zejdzie na ziemię i zajmie się grą w piłkę. Dla mnie cała sytuacja była śmieszna. Rozbawiło mnie jego zachowanie, bo prowadziliśmy 4:0, do końca meczu było chyba pięć minut, więc czym się miałem przejmować?

Są tacy zawodnicy, którzy próbują w jakiś sposób zdenerwować przeciwnika, wytrącić go z równowagi i Daniel do nich ewidentnie należy. Teraz sobie nawet przypomniałem sytuację, kiedy w poprzednim sezonie graliśmy na Łazienkowskiej z Koroną Kielce i Miro Radović dostał czerwoną kartkę, bo właśnie Gołębiewski go sprowokował.

- Co zrobił?

- Coś powiedział do Miro i ten się zdenerwował. Nie pamiętam dokładnie co, a nie chcę tutaj nic zmyślać. Wydaje mi się, że rolą piłkarza jest dobrze grać w piłkę, a nie skupiać się na takich chamskich zagrywkach. Akurat w moim przypadku, to co zrobił Gołębiewski było śmieszne, ale sytuacja z Radoviciem już taka wesoła nie była.

- Wielu jest takich prowokatorów w naszej ekstraklasie?

- Ja się z tym często nie spotykałem. Wychodzę z założenia, że na boisku powinniśmy się wzajemnie szanować i skupić na grze, a nie jakiś gierkach.

- Zostawmy już prowokatorów. Ostatnio powiedziałeś w jednym z wywiadów, że poziom ligi przez te siedemnaście lat Twojej gry się podniósł. Jak tak patrzymy kto w ekstraklasie grał kiedyś, a kto gra teraz, to raczej trudno nam w to uwierzyć.

- Ktoś chyba źle mnie zacytował. Powiedziałem, że chciałbym, żeby się podniósł. Poziom naszej ligi możemy oceniać tak naprawdę przez pryzmat europejskich pucharów, a tam od dobrych kilku lat kolorowo nie jest. Ostatnią drużyną, która poważnie namieszała w Europie była chyba Wisła, kiedy ogrywała Parmę, Schalke i mało brakowało, a wyeliminowaliby też Lazio. Grali wtedy naprawdę dobrą piłkę. Takich sukcesów brakuje polskim kibicom.

- No i ta nieszczęsna Liga Mistrzów.

- Tego brakuje najbardziej. To już prawie dwadzieścia lat. Miejmy nadzieję, że ten rok będzie dla nas przełomowy pod tym względem, Legia zdobędzie mistrzostwo i później odegra znaczącą rolę w europejskich pucharach.

- Porozmawialiśmy trochę o przeszłości, to teraz na sam koniec jeszcze chwilkę o przyszłości. Z tego co wiemy będziesz pracował w Legii w roli scouta i trenera w Akademii.

- Jeszcze nie wiem czym dokładnie się będę zajmował. Wszystko wyjaśni się na dniach. Ja bardzo chciałbym pogodzić te dwie funkcje, bo wydaje mi się, że jest to możliwe, a przy okazji byłaby to doskonała okazja dla mnie, żebym się czegoś nauczył. To byłoby dla mnie naprawdę fajne wyzwanie.

- Właściwie Akademia ma wszystko, oprócz bazy treningowej. Tego brakuje.

- Bardzo brakuje. Nie ma się co oszukiwać, póki co Legia nie ma wystarczającego zaplecza, żeby mówić o własnej szkółce, która spełnia zachodnioeuropejskie standardy. Dysponujemy tylko jednym boiskiem ze sztuczną nawierzchnią, a drużyn jest kilkanaście. Efekty szkoleniowe już widać, więc chyba warto zainwestować i sprawić, żeby przyszli piłkarze trenowali w odpowiednich warunkach.

- A tak z drugiej strony, jak dzieciaki będą miały wszystko podstawione pod nos, to mogą być lekko rozkapryszone, bez charakteru. Kiedyś nie było Orlików i gdzieś na tych betonowych boiskach między blokami rodzili się wielcy piłkarze, jak Andrzej Iwan na przykład.

- Wydaje mi się, że to nie w tym rzecz. Jak ktoś chce grać profesjonalnie w piłkę, to musi być twardy i mieć mnóstwo silnej woli. Czy to grając na betonie, czy na klepisku, czy na Orliku, to musisz włożyć mnóstwo pracy w to, żeby kopać na odpowiednim poziomie. Ci najmocniejsi sami się wykreują i będą grać, reszta odpadnie. Charakter masz, albo go nie masz. Tego się nie da nauczyć.

- Zaczynasz od szkolenia dzieciaków, a później chciałbyś się zająć seniorską piłką?

- Przede wszystkim wiem, że dużo muszę się nauczyć. Nie chcę czegoś robić po łebkach, byle szybciej. Wolałbym raczej się spokojnie pokonywać kolejne szczeble trenerskiego fachu. Pośpiech jeszcze nikomu nie pomógł.

- Ale chyba tak długa kariera jest Twoim atutem.

- Na pewno tak. Pracowałem z tyloma szkoleniowcami, że naprawdę miałem się od kogo uczyć. Jakieś swoje przemyślenia na temat zawodu trenera mam. Póki co, wiem, że to ciężki kawałek chleba.

- I na koniec zapytamy jeszcze tylko, jak Legia nie zdobędzie w tym sezonie mistrzostwa, to będzie katastrofa?

- Na pewno będzie ogromny niedosyt, ale mam nadzieję, że do takiej sytuacji nie dojdzie, bo potencjał w tej drużynie jest ogromny i wierzę w to, że wygramy tę ligę.

Rozmawiali: ŁUKASZ GRABOWSKI i MATEUSZ JANIAK

Pin It