Ten wspaniały Ryan Giggs

W sobotę Ryan Giggs znów przywdzieje szaty Alexa Fergusona, podczas pierwszego z finałowych trzech aktów jego sztuki pt. menedżer Manchesteru United. Wielu fanów chciałoby jednak, żeby ta etiuda miała swoją kontynuację.

HDP-RGOL-640x120

Dobrze znany aktor w nowej roli zaczął wspaniale. Na tle poprzednika- zdenerwowanego, jąkającego się naturszczyka – odziany w elegancki garnitur artysta perfekcyjnie rozpoczął własne przedstawienie. Przedstawienie nieco improwizowane, ponieważ ciągle nie wiadomo, jak długo będzie ono trwało.

To byłaby piękna historia. Piłkarz, który przez całą dorosłą karierę klubową miał tylko jednego trenera. Chłopiec, który pod skrzydłami Mentora zmienia się w mężczyznę, by potem stać się legendą. Legenda, która – po krótkich rządach pewnego samozwańca – zostaje sukcesorem ów Mentora.

To byłaby piękna historia. Klasa ’92, nie mająca nie wygrać niczego, zdobywając potem wszystko, odbudowuje zgliszcza projektu Davida Moyesa. Ryan Giggs, Paul Scholes, Nicky Butt i Phil Neville przywracający blask „Czerwonym Diabłom” byliby materiałem na kolejną wspaniałą kartę w dziejach Old Trafford.

To byłaby piękna historia . 4:0 z Norwich jako początek nowej ery. Kolejnego pasma triumfów, chwilowo przerwanego przez błędną decyzję Fergusona. I w środku on, Ryan Giggs. Wspaniały gracz, z inklinacjami na nie gorszego trenera.

To byłaby piękna historia. Piękne historie, chociaż zdarzają się w sporcie, nie są jednak powszechne. Kibice United, doświadczeni bolesnym sezonem, dostrzegli w jednym zwycięstwie światło towarzyszące im przez kilkanaście lat. Blask chwały. Nagle Klopp jest niepotrzebny. Simeone zbędny. Ancelotti niedostępny. Van Gaal ryzykowny. 90 minutami dobrej gry i 23 latami wierności czerwonym barwom, Giggs kupił miłość ludu. Ludu łatwego, bo głodnego triumfów United. Ludu łatwego, bo kierującego się emocjami. Ludu łatwego, bo chwilowo pozbawionego racjonalnego myślenia.

Naturalnie, czterobramkowa masakra Kanarków to dobry start. Być może nawet wymarzony. Należy jednak pamiętać, że ograć 4:0 Norwich potrafił nawet wyśmiewany Moyes, który w identycznych rozmiarach odprawił Newcastle, a w jeszcze wyższych Bayer Leverkusen. Robienie z Walijczyka nowego Guardioli czy kolejnego wcielenia Kenny’ego Dalglisha, mimo zauważalnych podobieństw, jest nie tyle ryzykowne, co wręcz śmieszne. Pamiętajmy też, że nawet genialny Pep nie był pierwszym wyborem kierownictwa Barcelony. ( TUTAJ CZYTAJ o ogromnych problemach trenera Bayernu!)

Oczywiście niewykluczone, że za kilka lat Giggs znajdzie się na trenerskim panteonie. Nie wiadomo. Niewiedza – słowo klucz. Największą zaletą 41-latka jest właśnie fakt, że nikt nie ma pojęcia o jego umiejętnościach menedżerskich. U progiggsowskich kibiców trwa dorabianie idei i modelowanie faktów do teorii o skrzydłowym jako najlepszym kandydacie na pełnoprawnego trenera. Jednak w porównaniu do pierdołowatego Moyesa, nawet Michał Probierz jawiłby się na Matt Busby’s Way jako zbawiciel. Nadzieja na kilkuletnią umowę szkoleniowemu wcieleniu Walijskiego Czarodzieja jest symbolem nostalgii kibiców i pragnieniu powrotu zwycięskich standardów z reżimu Fergusona. Czasów reprezentowanych przez osobę jego najwierniejszego boiskowego adiutanta – Ryana Giggsa.

Za Giggsem stoi również terminarz. Norwich odhaczone. Pozostaje Sunderland, Hull i Southampton. Rywale niezbyt wymagający i – nie licząc rozpaczliwie walczących o byt Czarnych Kotów – nie grający już o nic. Podobnie jak samo United, gdzie swoją pozycję może poprawić jedynie tymczasowy menedżer. Pytanie, czy Czerwone Diabły na stałe potrzebują trenera-kumpla, czy może autokraty na wzór Fergusona. Albo Luisa Van Gaala.

Bo to, że Giggs będzie przede wszystkim dobrze żył z szatnią, jest więcej niż pewne. W debiucie trener postawił na starą gwardię. Wystawił odchodzącego Vidicia, niepewnego przyszłości Ferdinanda, a także parodystów Cleverleya i Welbecka w miejsce kosztującego 55 milionów funtów duetu Mata – Fellaini. Coś, co za Moyesa uznane byłoby za samobójstwo, u Walijczyka okazało się trenerskim nosem. Kwestia wizerunku. Dodatkowo, szkoleniowiec nie pali się do raczej niezbędnej rewolucji kadrowej.

Historia pokazuje, że trener-kumpel może osiągnąć wiele, lecz triumf osiągnięty na takich fundamentach ma krótki termin ważności. Sympatyczny Roberto Di Matteo, zastępujący mniej sympatycznego i toksycznego Andre Villasa-Boasa, na samej atmosferze i dzięki łutowi szczęścia doszedł do zwycięstwa w Lidze Mistrzów oraz triumfu w Pucharze Anglii. Gdy zaczęły się pierwsze schody, zawodnicy pytająco spoglądali w kierunku ulubieńca. Czekali, aż ukochany trener wynajdzie solucję na problemy zespołu. Odpowiedział im tylko nerwowy uśmieszek. Włocha zwolniono, gdy w kolejnym sezonie pracy, rozpoczętego laniem od Atletico Madryt, Chelsea odpadła po fazie grupowej Champions League, a w kraju zajrzało widmo wypadnięcia z pierwszej czwórki tabeli dzięki serii czterech meczów bez wygranej.

Z każdym wzrostem pozycji Giggsa maleje dźwignia handlowa Luisa Van Gaala. Holender, główny kandydat do przejęcia United, w pierwszej chwili, wobec desperacji „Czerwonych Diabłów” i braku innych realnych kandydatur, 63-latkowi zbudowano by pałac, gdyby tylko przekonało go to do rychłego parafowania umowy. Kiedy jednak tymczasowy szkoleniowiec zewsząd zbiera peany na swój temat, choćby od tuzów pokroju Zinedine’a Zidane’a, Van Gaal powoli traci dominującą pozycję w pertraktacjach. Teraz podobno jednym z warunków United jest obligatoryjne uwzględnienie Giggsa w i tak już licznym sztabie Holendra. Były trener Bayernu ma bowiem długoletnich pomagierów w osobach Patricka Kluiverta, Fransa Hoeka, Josa Van Djika i Maxa Reekersa. Nic zatem dziwnego, że Holender – jeszcze posiadając w ręku lepsze karty – naciska na jak najszybszą finalizację rozmów. Ed Woodward, dyrektor wykonawczy klubu, ma za to w dłoni Jokera. Niewiadomą. Ryana Giggsa, który równie dobrze może okazać się tak samo trenerskim asem, jak i szkoleniową dwójką.

Jeśli nie stanie się nic nieprzewidzianego, Luis Van Gaal niebawem zostanie ogłoszony nowym menedżerem United. Będzie to wyjście najlepsze dla wszystkich. Dla samego Holendra, na jesieni kariery marzącego o podbiciu Anglii. Dla klubu, gdyż zwiąże się on z przeciwieństwem Moyesa – obytego w futbolowej pierwszej lidze trenera, z wielkimi sukcesami w CV. Wreszcie dla samego Giggsa, któremu kilka lat bycia czeladnikiem u takiego mistrza przyniesie wyłącznie profity.

Teraz jednak uczeń przygotowuje się do egzaminu z zawodu. Pierwszy test zaliczony na 5. Na wynik drugiego zaczekamy do sobotniego popołudnia.

TOMASZ GADAJ

Fot. Mensquare.com

Pin It