Ta ostatnia niedziela…

Smutek, nostalgia, żal, rozgoryczenie. To nie wszystkie emocje, które targały nami po ostatnim gwizdku sezonu 2013/2014.  To prawda, że liga nie rozpieszczała  nas przesadnie przez 37 kolejek, ale gdy nadchodzi czas rozstań, to wszystkie niesnaski idą na bok. Po to się kłóciliśmy przez wiele miesięcy, by dzisiaj móc się pogodzić…

ligatyperowdowygrania Jeszcze zatęsknimy za wiecznie krytykowaną rodzimą ekstraklasą. Sami się teraz z tego śmiejemy, bo przecież w oddali już widać, jak małymi kroczkami zbliżają się do nas mistrzostwa świata.

Delikatnie rzecz ujmując, dzisiejsze cztery spotkania nie były najlepszą wizytówką naszej ligi. Kompletnemu laikowi oglądającemu sobotnie i niedzielne mecze, może się wydawać, że w tabeli zaszedł błąd. Ktoś zamienił grupy!

Niestety. To nie pomyłka. Sorry, taką mamy czołówkę ekstraklasy. Wczoraj liga nam się wystrzelała, na dzisiaj zostały pojedyncze strzały, niedziela stała pod znakiem niewypału, chociaż na trybunach race paliły się jak lampki na choince.

Na boiskach typowo niedzielni zawodnicy. Piotr Ćwielong z pewnością jest dumny. Pogoda ewidentnie nie dopisywała. Mecze pełne pozorów. Niby działo się sporo, ale jakby pogrzebać w pamięci, powycinać te najlepsze sytuacje, to wiele roboty by nie było. Program do montażu nie byłby rozgrzany do czerwoności. Zawodnicy narzucili takie tempo, jakby chcieli krzyknąć do władz ekstraklasy „Jesteśmy zmęczeni, nie chcemy tej reformy!”.

A teraz czas na konkrety, chociaż tych wiele nie doświadczyliśmy. Podobno i ponoć bramki nie są żadnym wyznacznikiem atrakcyjności meczu, drużyny czy ligi. Tutaj jednak byśmy się nie zgodzili. Porównując wczorajsze i dzisiejsze mecze, chyba nie mamy wątpliwości, który dzień przyniósł nie tylko więcej bramek (20-7!), ale również emocji.

Bo chyba większość się z nami zgodzi, że dzisiejszych meczów nie zapamiętamy na lata. Pozostaną po nich tylko wyniki. Reszta niech będzie milczeniem…

Coś jednak na tych meczach dziać się musiało. Gdybyśmy musieli jednym słowem opisać dzisiejsze boiskowe wydarzenia, to najlepiej zakończenie sezonu oddałoby pojęcie „błędy”. Zarówno te sędziowskie, jak i stricte piłkarskie.

Szczególnie nie popisał się po raz kolejny nasz sympatyczny gość z Japonii, który błędnie odgwizdał rzut karny dla warszawskiej Legii. Naszym zdaniem ręka ułożona była naturalnie, chyba że według Japończyka zawodnik „Kolejorza” powinien sobie te ręce przywiązać za plecami.

Nie będziemy na siłę brać pod lupę każdego meczu. Musielibyśmy się bardzo mocno wysilić, żeby w każdym coś zobaczyć. Jednak trzeba oddać, że zdecydowanie najwięcej działo się w Zabrzu, chociaż do przerwy bramek nie doświadczyliśmy, a po przerwie jedynie za sprawą rzutów karnych niezawodnego Vranjesa.

Warte odnotowania jest również trafienie Bereszyńskiego. Z dwóch powodów. Prawy obrońca Legii jest wychowankiem Lecha Poznań, a po drugie ostatnio wiele się mówiło na temat marnych liczb w ofensywie tego 21-latka. Marne – mówicie. No to proszę bardzo. Coś jeszcze? Tak, Panie Bartku, wreszcie awansu do Ligi Mistrzów.

A tymczasem dziękujemy, że byliście z nami przez miniony sezon. Było nam miło, a teraz zapraszamy Was na coś szczególnego – mistrzostwa świata w Brazylii. Obiecujemy, nie nawalimy!

KRZYSZTOF NALEPA

Fot. Norbert Barczyk\Pressfocus

s.

Pin It