Pokolenie rozmienione na drobne

Artur Marciniak Rok 2007 był kolejnym, w którym uwierzyliśmy, że w przeciągu kilku najbliższych lat możemy stać się piłkarską potęgą. Niestety kluczowe jest tu słowo „możemy”. Według słownika wyraz ten oznacza „mieć odpowiednie warunki, by czegoś dokonać”. W tym przypadku pasuje on idealnie do tego, co stało się z tamtym pokoleniem.

Czytaj również: Spalony kotlet. Marcin Smoliński

Pierwszy raz polski kibic usłyszał o nich 30 czerwca 2007 roku. Wtedy to, nieznana nikomu reprezentacja Polski U-20, w dalekim Montrealu pokonała 1:0 reprezentację Brazylii. Podopieczni Michała Globisza dokonali tym trudniejszej sztuki, że grali przez prawie 60 minut w osłabieniu po drugiej żółtej, a w konsekwencji czerwonej kartce dla Krzysztofa Króla. Mecz ten sędziował nie kto inny jak… Howard Webb. W drużynie Canarinhos grali wtedy m.in.: Luizao, David Luiz, Marcelo, Luiz Adriano, Jo czy Pato. Bohaterem spotkania został jednak Grzegorz Krychowiak, który zdobył pięknego gola z rzutu wolnego. Miał wtedy 17 lat i był najmłodszy w zespole.

Drugi mecz nieco ochłodził nasze wybujałe plany i marzenia. Polacy przegrali 1:6 z kadrą USA. Jedyną bramkę strzelił Dawid Janczyk. Był to pierwszy błysk brylantu, którym polski napastnik został okrzykniętym po turnieju.

Mecz z Koreą Południową, którego stawką było dla Polaków wyjście z grupy, miał dramatyczny przebieg. Kilkukrotnie ratował nas bramkarz Bartosz Białkowski. Ostatecznie spotkanie zakończyło się wynikiem 1:1. Remis ten dał naszej młodzieży wyjście z grupy. Ogromna, pomeczowa radość nie trwała długo. W 1/8 finału czekali na nas Argentyńczycy.

Mecz z Albicelestes rozpoczął się fantastycznie. W 33. minucie wyszliśmy na prowadzenie za sprawą naszej gwiazdy – Dawida Janczyka, który zdobył tym samym trzecią bramkę w turnieju. Piłkarzom, jak i wszystkim oglądającym to spotkanie, stanął przed oczami mecz otwarcia z Brazylią. Możliwe, że nasi kadrowicze myślami byli już w następnej fazie turnieju, co okazało się wielkim błędem. Po straconej bramce, Argentyńczycy jeszcze bardziej zaczęli „cisnąć”, a Polacy ograniczyli się jedynie do wybijania piłki na oślep. Gra na czas od 33. minuty, jak można się było domyślić, nie przyniosła zamierzonego efektu. Po golu Angela Di Marii i dwóch trafieniach Sergio Agüero przegraliśmy spotkanie o być albo nie być na mundialu. W tym meczu czerwoną kartką ukarany został Janczyk, który nie wytrzymał psychicznie końcówki meczu. W 86. minucie na boisku w drużynie z Ameryki Południowej pojawił się przyszły legionista Alejandro Cabral.

pierwsze W ten sposób rozpoczęło i – jak się później okazało – zakończyło swoje sukcesy kolejne pokolenie zdolnych polskich piłkarzy. Taki wniosek można wysnuć po ponad sześciu latach od tamtej przygody. Dzisiaj pierwsze reprezentacje krajów, z którymi wtedy się mierzyliśmy, szykują się do mundialu w Brazylii, a o ich sile decydują zawodnicy, którzy strzelali gole Bartoszowi Białkowskiemu.

A co dzieje się teraz z naszymi piłkarzami?

Tylko Wojciech Szczęsny, Przemysław Tytoń, Kamil Glik i Grzegorz Krychowiak nie zmarnowali swojego talentu. Grają obecnie w przyzwoitych europejskich ekipach i są regularnie powoływani do pierwszej reprezentacji (no może poza rezerwowym golkiperem PSV Eindhoven). Z tej czwórki tylko popularny „Krycha” był u Michała Globisza podstawowym zawodnikiem. Pozostali na młodzieżowych MŚ grzali ławę. Glik był w 2007 roku zawodnikiem rezerw Realu Madryt. Zabrakło mu jednak trochę cierpliwości, bo mimo że był jeszcze bardzo młody i miał czas na debiut w „Królewskich”, opuścił Madryt i przyszedł do Piasta Gliwice. Szkoda, bo kto wie, czy nie dostałby szansy debiutu. Swoją karierą pokierował jednak tak, że teraz jest kapitanem solidnego zespołu Serie A. Szczęsny, jeszcze przed mistrzostwami uczył się bramkarskiego fachu w Arsenalu Londyn. Tytoń natomiast po mistrzostwach związał się z Rodą Kerkrade. Oni również podjęli słuszne decyzje dotyczące swoich karier.

Marcin Dorna: Liczy się cierpliwość

W teamie Globisza byli również zawodnicy, którzy mieli potencjał zajść o wiele dalej niż są obecnie, a nawet dalej niż zaszła wspomniana czwórka. Największym talentem był bez wątpienia Dawid Janczyk, o którym mówiło się, że jest lepszym piłkarzem niż Alexandre Pato, a nawet Sergio Agüero. Jeszcze w trakcie turnieju, o Dawida walczyły wielkie europejskie marki. Ostatecznie zawodnik Legii Warszawa został sprzedany do CSKA Moskwa za 4,2 miliona euro. Nie był to najwidoczniej najlepszy wybór, bo nie zagrzał długo miejsca w moskiewskiej drużynie i był wypożyczany do KSC Lokeren, Germinalu Beerschot, Korony Kielce i PFK Oleksandria. Od 2012 roku nie kopie już w żadnym klubie. Podobno pojawiły się alkohol i nadwaga.

janczyk Kolejnym przykładem upadku świetnie zapowiadającego się piłkarza, który pokonał Brazylię jest Ben Starosta. Wyrwaliśmy go młodzieżowym reprezentacjom Anglii, w których początkowo występował. Dzisiaj jest podstawowym zawodnikiem… filipińskiego Global FC. Wątpliwe, aby naród angielski płakał za obrońcą z polskimi korzeniami…

To piłkarze o największym potencjale, którzy swój talent rozmienili na drobne. Było jeszcze kilku graczy, którzy mieli prostą drogę na szczyt. Krzysztof Król (podobnie jak Glik, grał w rezerwach Realu, a obecnie występuje w Piaście Gliwice), Jarosław Fojut, Tomasz Cywka czy Bartosz Białkowski, którzy występowali na Wyspach i mieli szanse stać się gwiazdami Premier League, w chwili obecnej są na peryferiach poważnej piłki.

Ci piłkarze powinni być przykładem dla wszystkich młodych adeptów futbolu. Należy pokazywać sylwetki takich zawodników i na ich przykładach uczyć, że nawet jeśli jesteś już blisko szczytu, nadal musisz walczyć o swoje i ciężko pracować, bo bardzo łatwo i bardzo boleśnie możesz się z niego stoczyć.

EMIL CICHOŃSKI

Pin It