Leszek Ojrzyński: Lepiej jeść małymi łyżkami…

IMG_8694_e5eb5071d0f3829872d581bfd76192b5

Facet od pracy w trudnych warunkach. Gdzie nie pójdzie, tam pojawiają się problemy z pieniędzmi. Mimo tego docenia, co ma. Cieszy się, że ma równe boisko i wystarczającą ilość piłek, bo w niższych klasach rozgrywkowych nawet tego brakowało. Nie, żeby mu to było na rękę, ale… sam mówi, że o wiele łatwiej zmotywować piłkarza biednego, niż tego z wysokim kontraktem.

Kiedyś powiedział pan, że jedną z wartości jakie najbardziej ceni jest szczerość.
Wydaje mi się, że to niezwykle ważne, żeby być wobec innych fair i mówić im prawdę.

Zawsze mówi pan prawdę?
Staram się. Chyba, że chcę wyprowadzić przeciwnika w pole, wtedy zdarza mi się ją zataić.

Czyli możemy zadawać trudne pytania i liczyć na szczerą odpowiedź?
Jeżeli będę mógł, to odpowiem. Resztę przemilczę. Nie o wszystkim można mówić.

O czym na przykład?
Wydaje mi się, że takie rzeczy jak: tajemnice szatni, handlowe, organizacyjne, kontraktowe, czy kary dla zawodników – nie powinny wychodzić poza klub. Jesteśmy otwarci na media i kibiców, ale pewne sprawy nie powinny trafiać do publicznej wiadomości.

Swoim piłkarzom mówi pan zawsze prawdę?
Oni też nie o wszystkim muszą wiedzieć. Budowanie relacji z zawodnikami, to skomplikowany proces i trener sam musi wyczuć co mówić zawodnikom, a czego już nie. Chociaż od razu muszę zaznaczyć, że jeżeli chodzi o sprawy sportowe, to zawsze, każdy piłkarz, może do mnie przyjść i zapytać dlaczego nie gra i ja wtedy na pewno mu odpowiem. Gdybym tego nie robił, to doprowadziłbym tylko do niepotrzebnych nieporozumień, a tego nie chcę.

A swoje uwagi co do wyglądu zawodników, też pan przekazuje?
To jest  wewnętrzna sprawa szatni.

Ale kiedyś pan wyszedł z tym do mediów.
Nie, nigdy nie opowiadałem takich rzeczy.

To teraz cytat : Początek mojej pracy w Koronie. Wchodzę do szatni. Patrzę, a tam jeden z zawodników przegląda się w lustrze, układa sobie fryzurę. Delikatnie, no dobra – może nie aż tak bardzo delikatnie, zwracam mu uwagę: „Co ty chłopie robisz do cholery? Model jesteś, czy piłkarz? Na nogi patrz, nie na twarz!”. I chłopak do tej pory lustra unika.
Nigdy nic takiego nie powiedziałem. To jakieś przekłamanie było. Skąd to macie?

Z pana bloga na cksport.pl.
A to ten, który był pisany podczas Euro?

Tak.
Pamiętam, że ktoś do mnie dzwonił i spisywał moje przemyślenia, ale akurat w tym wypadku musiał dopisał kilka słów od siebie, bo ja nic takiego nie mówiłem. Tam też chyba pojawiła się jakaś historia, że jakiś piłkarz sobie zęby szczotkował, tak?

Sobolewski.
Nie, nie było nic takiego.

Ale chyba takie anegdoty nie biorą się z niczego.
Może kilka razy zwróciłem komuś uwagę, że się żeluje przed lustrem, a my zaraz zaczynamy mecz, ale bez przesady. Zresztą, nawet gdyby taka sytuacja miała miejsce, to nie mówiłbym o tym publicznie. To są właśnie te sprawy, które nie powinny wychodzić poza szatnię i załatwiamy je we własnym gronie.

Często pan ma takie przygody z dziennikarzami?
Może nie często, ale zdarza się. Taki Maciej Cender z Przeglądu Sportowego, rzadko ze mną rozmawia, ale moje wypowiedzi w jego tekstach pojawiają się bardzo często.

Abstrahując już od tej historii, przykłada pan w ogóle wagę do tego jak wyglądają zawodnicy?
Jak ktoś jest zaniedbany, czy niewyspany, to tak. Zawsze zwracam też uwagę na obuwie, czy jest wyczyszczone, ale to są takie podstawowe rzeczy, których trzeba pilnować. Jeżeli jesteś niechlujny w życiu, to na boisku też taki będziesz, dlatego są przewidziane nawet kary za pewne zaniedbania.

Trochę jak w wojsku.
Nie, aż tak źle nie jest (śmiech).

Żelu w szatni nie ma?
Żewłakow był z żelem.

I skończył karierę po krótkim pobycie w Kielcach…
No tak się złożyło (śmiech).

IMG_2326_8c01bb474e4ded3650f8d4a405d41871

To może inaczej. Jeśli jakiś zawodnik kreuje się na gwiazdę, to panu przeszkadza?
Jak ktoś kreuje się na gwiazdę, to nie trafia do Korony, tylko do Legii, albo do Lecha. To tam są największe pieniądze. Ale weźmy takiego Janotę, on przyszedł do Kielc z Feyenoordu Rotterdam, więc mógłby sobie pomyśleć, że jest gwiazdą, bo grał w Holandii. I na początku chyba tak myślał, ale szybko sprowadziliśmy go na ziemię i dostosował się do naszych wymagań. Wydaje mi się, że wyszło mu to na dobre.

Trzeba było go utemperować?
Trochę tak. Myślał, że skoro przyszedł z zachodu, to miejsce w pierwszym składzie mu się po prostu należy. A nie ma tak łatwo. Michał musiał zrozumieć kilka spraw. Na szczęście był pojętnym uczniem i w mig załapał, że tutaj trzeba ciężko pracować, żeby grać i nikt nie ma zamiaru się nad nim rozczulać, bo kiedyś był w kadrze Feyenoordu.

Czyli nie ma świętych krów?
Nie. Największą wartością jest drużyna, a nie pojedyncze gwiazdy.

Ale cierpliwość do niektórych ma pan większą. Taki Kamil Kuzera, ostatnio często zdarza mu się osłabiać pana zespół.
Ten rok rzeczywiście źle się dla niego zaczął. Ale na to złożyło się kilka czynników. Kamil, z powodów rodzinnych, wrócił wcześniej z obozu na Cyprze, później bardzo szybko chciał zacząć grać, może nawet za szybko, a do tego on zawsze chce dać z siebie wszystko i czasem stara się aż za bardzo, czego efekt widzieliśmy w Gdańsku, gdzie go troszkę poniosło. Gdybym patrzył tylko na te negatywne strony jego gry, to już dawno musiałbym go odsunąć od drużyny. Ale ja wiem, że Kamil to pozytywna jednostka i sporo może temu zespołowi dać.

No dobrze, ale z boku to wygląda tak, że on, w tej rundzie, wam bardziej przeszkadza niż pomaga.
Ja obserwuję wszystko od środka i wiem, że Kuzera jest tej drużynie potrzebny. Ale jeżeli przekroczy pewną granicę, to wtedy będę musiał go posadzić na ławce. Kamil o tym dobrze wie i mam nadzieję, że się uspokoi i będzie grał tak, jak chociażby w poprzednim sezonie.

W ogóle zauważyłem, że wszystkim łatwo przychodzi krytyka. Nawet jak robimy coś dobrze, to mało kto to dostrzega i próbuje szukać na siłę mankamentów. Nikt nie powie, że Korona w tej rundzie jeszcze nie przegrała na własnym boisku, ale każdy mówi o tym, że nie potrafimy wygrać na wyjazdach. Uważam, że krytyka jest potrzebna, ale należy zachować jakiś umiar i dostrzegać też pozytywy.

To wyszukiwanie problemów, to chyba nasza narodowa cecha.
Coś w tym jest. Szukamy na siłę minusów, które demobilizują, zamiast patrzeć na te lepsze rzeczy, które mogą dać dodatkowego kopa. I to nie jest problem dotyczący tylko piłki, ale wielu spraw.
Najlepszym dowodem na to, że lubimy sobie pomarudzić jest to, że ostatnio usłyszałem opinię, że nie dość, że na wyjazdach gramy źle, to jeszcze na własnym boisku też zawodzimy i zdobywamy za mało punktów.

Czyli jedna z najlepiej punktujących na własnym boisku drużyn gra u siebie źle, tak?
No na to wychodzi. Wszystko można napisać i wszystko można powiedzieć. To tak jak z tą opinią, że jesteśmy największymi brutalami w lidze. Jakimi my jesteśmy brutalami, skoro w takiej Jagiellonii grają tacy piłkarze jak Ukah i Pazdan, którzy mają w tym sezonie po 13 żółtych kartek. U mnie najwięcej ma Kuzera, bo 9. Ale to my jesteśmy w tej lidze brutalami.

Boli was to chyba.
To nie tak, że nas boli. Po prostu przez takie myślenie często dostajemy dziwne kartki, za faule, po których nasi rywale nie zostaliby upomniani. Na przykład w meczu z Pogonią, Edi powinien wylecieć z boiska już w drugiej minucie spotkania. Pewnie gdyby grał w żółto-czerwonej koszulce, to tak by się stało.

Obyło się bez kary.
No właśnie. I to jest krzywdzące. Ale staramy się robić swoje i grać w piłkę najlepiej jak potrafimy, żeby zamknąć usta wszystkim malkontentom i pokazać się z jak najlepszej strony.

Z drugiej strony jak Ukraina zagrała twardo z Polską, to wszyscy byli zachwyceni ich zaangażowaniem.
No właśnie. A do tego dało się słyszeć głosy, że powinno się powołać przynajmniej dwóch graczy z Korony, żeby ktoś w tej reprezentacji powalczył.

A widziałby pan Korzyma w kadrze?
Ja bym się cieszył, gdyby Maciek dostał powołanie. A czy na nie zasługuje? Nie mnie to oceniać. To już selekcjoner musi zadecydować. Ja mogę tylko powiedzieć, że to nie jest chłopak, który by się wystraszył kadry.

To chyba najlepszy sezon Korzyma w karierze, Korona nie robi się dla niego za ciasna?
Nie wiem, czy za ciasna. Na pewno Maciek zwrócił swoją grą uwagę kilku klubów, ale podobnie można chyba powiedzieć o Jovanoviciu czy Janocie.

korzymofitlimo

Odejdą latem z klubu?
Nie wiem. Nikt tego nie może przewidzieć. A może mnie już tutaj nie będzie? Może odejdzie cały trzon drużyny i dojdę do wniosku, że nie ma sensu siedzieć w Kielcach, bo nic już nie wygramy. Kto wie.

Ale dopóki będę uważał, że jest w Koronie jakiś potencjał, to będę próbował go maksymalnie wykorzystać. Wiecie, ja nie mam tak komfortowej sytuacji jak trenerzy Lecha czy Legii, którzy dysponują dużo większym budżetem i mogą dzięki temu zatrudnić lepszych piłkarzy. W Kielcach tych pieniążków jest mniej i trzeba się czasem nagimnastykować, żeby pozyskać jakiegoś piłkarza.

Dużo było takich sytuacji, że musiał pan zrezygnować z transferu z powodu finansów?
No było ich trochę. Jest wielu piłkarzy, których chciałem sprowadzić do Kielc, ale nasz budżet na to nie pozwalał i oni teraz grają z powodzeniem w innych klubach. Ale nie rozpaczam z tego powodu. Trzeba czekać na okazję i szukać młodych, zdolnych, chłopaków, którzy mogą zasilić nasz zespół.

Z drugiej strony, w poprzedniej rundzie oglądaliśmy piłkarza ze świetnym – jak na polskie warunki – CV. Janos Szekely… po co w ogóle Koronie był taki zawodnik?
Byliśmy w takiej sytuacji, w jakiej jesteśmy także i teraz – brakowało nam jakości. Jak sobie prześledzicie naszą kadrę, mamy w niej piłkarzy z przeszłością w trzeciej, drugiej czy pierwszej lidze. No to, przyznacie, jest duża dysproporcja pomiędzy nimi a Szekelym, który ma za sobą przeszłość w dobrych ligach europejskich i w pucharach. Mieliśmy do wyboru dwóch zawodników – Ilicia, który był Serbem i właśnie Janosa. Byli we dwóch na sparingu z Polonią. Woleliśmy Ilicia, ale…

…poszło o kasę?
Dokładnie. Dziś robi furorę w Grecji. Trudno. Został Szekely. Też miał spore wymagania finansowe i rozmowy zostały przerwane. Odezwał się po tygodniu, bo myślał, że pójdzie w inną stronę, ale mu nie wypaliło. Dostał pół roku na sprawdzenie się, potem, jakby nam się spodobał, mieliśmy przedłużyć kontrakt.

Gość po półtorarocznej kontuzji i rehabilitacji, bez okresu przygotowawczego, przychodzi do drużyny na pół roku. Nie jesteśmy trenerami – pewnie nigdy nie będziemy – ale na logikę, to te pół roku powinno być wprowadzające, a oceniać go można dopiero później.
Był gotowy na 45 minut gry, a przez ten czas można strzelić hat-tricka. Miał ogranie w Lidze Mistrzów, grał z Liverpoolem. Jego boiskowa inteligencja często przewyższała chłopaków na treningach. Robił taki ruch do piłki, że na najwyższym poziomie co mecz miałby kilka czystych sytuacji. To był gość, który mógł zrobić różnicę. Zapewniam, że gdyby zdrowie mu pozwoliło i przeszedłby okres przygotowawczy, mógłby dużo dać tej lidze, bo mało jest tu takich zawodników. Chcieliśmy go w perspektywie kolejnego sezonu. I znowu dochodzimy do tematu finansów…

Z perspektywy czasu, wolałby pan postawić na jakiegoś młodego piłkarza, żeby się ograł?
Teraz możemy gdybać. Powiem tylko, że Szekely nie za nazwisko dostał miejsce w pierwszym składzie – zwyczajnie był lepszy na treningach. Taki gość zgodził się na nasze warunki finansowe – musieliśmy zaryzykować.

Za to na transferze Mateusza Stąporskiego mocno zależało jednemu z bardziej znanych komentatorów sportowych.
Dostaliśmy dwa sygnały, że Stąporski nie podpisał kontraktu z Bełchatowem, bo tam był dogadany. Jeden od komentatora z Polsatu, drugi… chyba od jakiegoś menedżera. Albo od dyrektora? Nie, dyrektor też dostał sygnał od komentatora (śmiech). On by do nas nie przyszedł, ale to się zbiegło z rezygnacją Żewłakowa. Jak „Żewłak” zrezygnował, pewna pula pieniędzy, która była na niego przeznaczona, się zwolniła i można było ją wykorzystać. Dlatego chciałem od razu na to miejsce ściągnąć dwóch zawodników. Ja go miałem zapisanego w swoim notesie, kiedy jeszcze grał w ŁKS-ie. Podobał mi się też na sparingu, który grał z nami zimą w barwach Bełchatowa. Wtedy dałem zielone światło. Szukaliśmy przede wszystkim szybkiego zawodnika. „Stąpor” jest u nas najszybszy.

To nie Sierpina?!
Z boku może tak wyglądać, ale na badaniach to Stąporski wypadł najlepiej.

A propos tych problemów finansowych, w Koronie nie dzieje się ostatnio najlepiej. Nawet kibice zabrali głos w tej sprawie.
Gdyby wszystko było dobrze, to pewnie nikt z trybun by nic nie krzyczał. Ale ten problem nie dotyczy tylko Kielc. Takie sytuacje, niestety, są w naszej lidze dość częste.

Kto jak kto, ale pan do trudnych warunków finansowych już przywyknął.
Nic nowego. Cieszę się, że w ogóle mam gdzie trenować, bo w niższych klasach nawet i z tym był problem. A wymagania duże. Tutaj mieliśmy podobny problem przez zimę, która się trochę przeciągnęła. Ale to większość klubów się z tym borykała. Mało kto ma w tej lidze podgrzewaną płytę na boisku treningowym.

Zagłębie, Legia, Śląsk, Lechia… Tyle.
Także te problemy, które ma Korona, to jeszcze nic. Byłem kiedyś w klubie, w którym jeden piłkarz nie widział pieniędzy przez dziewięć miesięcy. Mimo to próbował grać, trenować. Ciężko było, ale te przeżycia mnie zahartowały. Z drugiej strony, Korona to jednak ekstraklasa. Pewne rzeczy powinny być zagwarantowane. Wiemy doskonale, że w drugiej czy pierwszej lidze nie ma pieniędzy od sponsora tytularnego, od telewizji. Niedotrzymywanie terminów, uciekanie od odpowiedzialności – znam dobrze te realia.

Jak pan docierał do takich piłkarzy? Temu chłopakowi, który dziewięć miesięcy nie dostał pensji, w ogóle się jeszcze chciało?
Chciało, bo kocha, co robi. Mądry zawodnik w niższej klasie rozgrywkowej wie, że jeśli ma potencjał i sumiennie pracuje, musi ten trudny okres przejść. Ale jak już mu się to uda i ktoś go dostrzeże – wtedy to życie mu się odmienia. Łatwiej czasami zmotywować zawodników z niższej ligi niż z ekstraklasy, którzy niejedno widzieli, coś osiągnęli, grali w reprezentacjach.

Powiedział pan kiedyś, że kiedy piłkarz dostaje siedemnaście razy większy kontrakt, niż miał w juniorach albo niższej lidze, zwykle pasja z niego ulatuje.
Niejednokrotnie tak było, że chłopak miał 1200 złotych pensji, walczył o to, szanował, a później przechodził o dwie klasy wyżej, dostał dziesięć razy więcej, uruchamiały się pewne procesy myślowe, które oddalały go od piłki. Chłopak zajmował się biznesami, planowaniem, jakie mieszkanie i samochód sobie kupić. Szkoda, bo kilku dobrych zawodników to zniszczyło. Ja jestem zwolennikiem jedzenia małymi łyżkami, żeby nie zwariować. Łapię takiego gościa za ucho i mówię: „stary, nie tędy droga”. Metody są różne. Trener musi edukować, musi reagować na różne sytuacje, nie tylko boiskowe. W Anglii jest idealnie – menedżer jest guru, za wszystko odpowiada, ma dwudziestu doradców. Ale gdzie my do Anglii, jak u nas kluby są „bidne”, są problemy nawet z boiskiem do gry. Nie ma co porównywać.

IMG_2344_e1815630ea91a1fd5ab5d5bc07503a33

A pan ile musiałby dostać, żeby ta pasja minęła?
Teraz mogę cwaniakować i mówić, że mnie to nie dotyczy, bo nie mam takich ofert na stole. A jakbym miał – kto wie. Ale myślę,  że jakbym zaczął odlatywać, od razu przypomniałbym sobie momenty, kiedy było ciężko i ludzi, którzy mi pomogli, a którzy teraz sami potrzebują pomocy. Wiadomo – fajnie mieć pieniądze i zapewniony byt, ale nie można też przesadnie patrzeć, żeby ta kupka cały czas rosła i rosła. Ja naprawdę szanuję to, gdzie jestem i to, co mam. Chcę mieć dobre warunki do pracy, zdrową i szczęśliwą rodzinę. Nic więcej mi nie potrzeba.

Nie ma pan ochoty iść w miasto i poszukać sponsorów, tak jak za czasów Rakowa?
Wtedy sytuacja mnie do tego zmusiła. Tam nie było nikogo, kto by to zrobił. Tu mamy dział marketingu, PR. Znają się na tym lepiej. Ja jestem od spraw najbliżej murawy. Fajnie by było, jakby był komplet kibiców. I nikt mi nie powie, że jakby drużyna grała lepiej, toby kibice przychodzili. Przecież my już to przerabialiśmy. Drużyna była liderem, rewelacją rozgrywek, a było ciężko, żeby dziesięć tysięcy przyszło na mecz. Nie wiem, musimy chyba zacząć grać w pucharach, żeby spodziewać się pełnego stadionu.

Kiedy sytuacja zmusza, człowiek jest w stanie poradzić sobie w każdych warunkach?
Myślę, że tak. Siła ludzka jest ogromna. Są różni ludzie – jedną psychikę można złamać wcześniej, inną później. Upadki są potrzebne, bo z nich się wyciąga największe wartości. Potem jest dużo czasu na przemyślenia, samozaparcie, wytrwałość. W pracy trenera są takie momenty. Nie ma trenera, który by nie przegrywał. OK, jest taki Mourinho, dostaje 150 milionów na transfery, to sobie może zniwelować to ryzyko. W naszych realiach nie ma trenera, który by nie upadł choć raz. To jest wkalkulowane w nasz zawód.

Miał pan w swojej karierze takie momenty, że myślał pan, że nie ma sensu już dłużej tkwić w tej piłce i trzeba zakasać rękawy i iść do normalnej pracy?
Kilka razy jakieś krótkie kryzysy miałem. W każdym razie cały czas wierzyłem, że trafię do ekstraklasy. Że te męczarnie sobie odbiję. Że będę miał warunki do pracy, pensję na czas, drużynę na wysokim poziomie. Teraz, po czasie, traktuję ten czas jako lekcję i umiem wyciągać pozytywy. Przecież gdyby nie taki Stargard, reprezentacja nie miałaby Wawrzyniaka. Przyszedł ten „bidak” z czwartej ligi, jeszcze miał nogę złamaną. Lekarz powiedział mu: „ciesz się, chłopie, jeśli będziesz chodził”. Jego charakter spowodował, że on wrócił do piłki i to na jakim poziomie – w Lidze Mistrzów. „Kotora”, Jareckiego by nie było. Nawet taki Stargard dał tym ludziom szansę, wypromował, umocnił ich. Tam były takie sceny, że śmiech na sali. Materiał na dobrą komedię.

Na pana biurku leży „Ewangelia dla sportowców”. Pan się nie wstydzi swojej wiary. Bardzo panu pomogła w tym trudnym czasie?
Bardzo. Każdego dnia mi pomaga. Szczególnie w trudnych chwilach. Wiem, że jak będziesz pracował sumiennie, solidnie, uczciwie, masz większe szanse, żeby coś dobrego cię w życiu spotkało. To nie jest tak, że się pomodlisz i od razu masz złote góry. Jako osoba wierząca wiem, że dopiero tam (trener pokazuje palcem do góry – red.) możesz mieć nagrodę i tak do tego podchodzę. Gdybym zwątpił w tych trudnych chwilach, prawdopodobnie by mnie nie było tu, gdzie teraz jestem. Sporo wycierpiałem, ale Bóg mnie prowadził.

IMG_2497_6c1ce9a5b617c575c399fbad4bfb1f1a

Wprowadził pan do szatni także chrześcijańskie treningi charakteru.
Prowadził to mój kolega, który jest trenerem. Początek był bardzo, bardzo dobry. Zawodnicy świetnie reagowali. Później pojawiły się głosy, że już za dużo tego, bo to były odprawy dla wszystkich. W poprzednim miesiącu zrezygnowaliśmy, prezes też nie chciał w to dalej brnąć. Myślę, że półtora roku takiej pracy uświadomiło tym chłopakom, czym się mają kierować, pomogło w rozwoju osobistym.

Piłkarze się pana boją?
Nie wiem , trzeba ich się spytać.

Pytamy, bo przed meczem z Bełchatowem krzyczał pan w szatni coś w stylu „Panowie pamiętać! Legia, Lech, Śląsk nie dały rady, a my?! My, Korona rozjedziemy ich w pył!”. Dosadnie, mocnym głosem. Za chwilę powiedział coś Kuzera. Mimo że też umie krzyknąć, zabrzmiał przy panu jak ośmioletnie dziecko. Śmiesznie wyszło.
Mam mocny głos, już parę ładnych lat ćwiczony – boisko jest długie i szerokie, trzeba krzyczeć, żeby zawodnik czy sędzia usłyszał. Barwa głosu, głośność – to chyba nie decyduje o tym, jak cię piłkarze odbierają. Piłkarz musi być świadomy, pracowity i dawać z siebie wszystko – to jest idea, która nam przyświeca.

To na koniec jeszcze jeden wątek z przeszłości. Cytat z „Przeglądu Sportowego”
Zaczyna się ciekawie. Może wreszcie coś prawdziwego macie (śmiech).

Zobaczymy. „Mecz którego się wstydzę? Wisła Płock – Śląsk 0:4 w 28. kolejce sezonu 2007/08. Po nim straciłem pracę. Może kiedyś spotkam się z tamtymi zawodnikami, porozmawiamy, dlaczego zagrali tak, a nie inaczej”. Co pan sugeruje?
O, to mogłem powiedzieć. Sprawdźcie skład, w jakim grała Wisła. Zadzwońcie do piłkarzy, może powiedzą. Ja wtedy straciłem pracę. Było gorąco, tylu wyzwisk się chyba nigdy nie nasłuchałem. To nie było przyjemne, ale ten incydent dał mi doświadczenie, które pomaga mi poruszać się w kolejnych klubach.

Piłkarze pana zwolnili?
Wynik mówi sam za siebie. Piłkarze nagle zaczęli łapać jakieś dziwne urazy, jeden pięć minut przed meczem odmówił gry, bo coś go bolało… Mi na pewno głupio nie było.

Czym pan im podpadł? Na pewno ma pan jakąś teorię na ten temat.
Ja nie jestem od tego, żeby się przypodobać piłkarzom. Pewne rzeczy od razu mówię, na pewne rzeczy sobie też nie pozwolę. Czy grali przeciwko mnie? Przeciwko klubowi, przeciwko sobie. Jak świadomie wykonujesz źle swoją robotę, to przeciwko komu ty działasz? Jaką wartość ty sobą przedstawiasz? Żadną. Nawet nie patrz później w lustro. Chyba że masz takie rozlazłe sumienie, że ci pozwoli. Potem niektórzy zawodnicy z tamtej Wisły dzwonili do mnie i proponowali swoje usługi… Niestety – jak ktoś mnie raz zawiódł, to trudno. Przy następnej okazji historia mogłaby się powtórzyć.

Dalej chciałby pan sobie z nimi pogadać?
Machnąłem ręką, już nie chcę do tego wracać. Życie szybko zweryfikowało ten bałagan. Wtedy Wisła walczyła o ekstraklasę, teraz o powrót do pierwszej ligi.

Rozmawiali: JAKUB BIAŁEK i ŁUKASZ GRABOWSKI

foto: korona-kielce.pl / Patryk Ptak i Paweł Jańczyk

Pin It