Argentyna czy Niemcy? Samba de Janeiro!

źródło: Twitter

Jeszcze na początku czerwca myślałem, że w piłce nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć, a później przyszły mistrzostwa, które zrujnowały tysiące kuponów u bukmacherów. Loew wyczerpał już chyba limit pecha, bo przecież jego drużyna była żelaznym numerem dwa w światowym futbolu, a wszystko przez to, że w tym samym czasie obserwowaliśmy złote lata hiszpańskiej piłki. Teraz, gdy król został zmuszony do abdykacji, to Niemcy są naturalnym kandydatem do zajęcia zaszczytnego miejsca na tronie. Argentyńczycy jednak, choć dotychczas nie zachwycali tak jak ich dzisiejsi rywale, mają zbyt mocny skład, by nie mogli wreszcie odpalić i zachwycić świat swoją grą. Nie spodziewamy się wielkiego meczu, ale z drugiej strony – kto przed turniejem widział Kostarykę w ćwierćfinale mundialu?

rgol98765432

Mam wenę, ale nie wiem, jak zacząć – mówił Bronisław Maj pod przebraniem światowej sławy szatniarki pani Loli podczas występu w ramach czterdziestych urodzin wydawnictwa Znak; wygląda więc na to, że choć raz mogę się poczuć jak poeta i eseista. No bo co tu odkrywczego napisać tytułem wstępu? Dziś wieczorem na Maracanie zagrają Argentyńczycy i Niemcy, czyli dwie najlepsze drużyny świata i tyle. Czy komuś naprawdę potrzeba dalszej rekomendacji, żeby obejrzeć finał?

Nie będę owijał w bawełnę – trzymam kciuki za Niemców. Nie za Polaków, Turków, Tunezyjczyków czy Ghańczyków, tylko za Niemców; wszak na boisko wybiegną produkty perfekcyjnej niemieckiej fabryki gwiazd. Fabryki, która nie dość, że zachwycała regularnością i jakością w ostatnich latach, nie zamierza także zmniejszać produkcji. Joachim Loew w niedalekiej przeszłości wyczerpał już chyba limit pecha – jakby nie patrzeć jego drużyna była żelaznym numerem dwa w światowym futbolu, a wszystko przez to, że w tym samym czasie obserwowaliśmy złote lata hiszpańskiej piłki. Teraz, gdy król został zmuszony do abdykacji, to właśnie Niemcy są naturalnym kandydatem do zajęcia zaszczytnego miejsca na tronie. Atutów podopiecznych Loewa jest multum – bez nich niemożliwe jest przecież rozgromienie w fenomenalnym stylu Portugalii i Brazylii. Spokój, konsekwencja czy pewność siebie towarzyszyły Niemcom w zasadzie przez cały turniej i nawet nerwowe starcie z Algierią, która jako jedyna nie straciła z nimi bramki w ciągu 90 minut, nie kładzie się wielkim cieniem na ich postawie. Znakomite zawody rozgrywają w Brazylii zawodnicy ofensywni, z rekordzistą Klose i depczącym mu po piętach Muellerem na czele, czy fenomenalny Neuer, który na nowo definiuje pojęcie bramkarza, jednak na pochwały zasługuje, jak zwykle w takich przypadkach, cały zespół, jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało. Tym, co najbardziej (a w zasadzie to jedynie) martwi mnie przed finałem, są rozmiary zwycięstwa w półfinale. Mieliśmy zobaczyć wielki spektakl, ewentualnie piłkarską wojnę, a tymczasem zobaczyliśmy egzekucję Brazylii. Oczywiście nie obawiam się braku koncentracji w szeregach Die Nationalelf, ponieważ drużyna, jak słusznie zauważył niedawno w naszej rozmowie Sławomir Peszko, jest niespełniona, ciągle głodna sukcesów; bardziej boję się tego, że zbyt łatwe zwycięstwo nad Canarinhos mogło… nazwijmy to roboczo „odzwyczaić” Niemców od walk wagi ciężkiej, jakie z pewnością zobaczymy w finale.

Po drugiej stronie piłkarskiej barykady pod każdym względem trzeba umieścić Argentyńczyków. Choć na papierze dysponują bodaj najsilniejszą ofensywą ze wszystkich drużyn, które wybiegły na brazylijskie stadiony, nie było tego widać na placu gry. Brakowało mi magii, polotu, czy zachwytu, który towarzyszył grze Niemców. Zawodnicy Alejandro Sabelli często bili głową w mur bądź toczyli wyrównane boje z rywalami; trudno powiedzieć, by któreś zwycięstwo było naprawdę przekonujące, że jest to drużyna godna tytułu mistrzowskiego. Weźmy na przykład półfinałowe starcie z Holandią – jedni zachwycali się żelazną defensywą, dyscypliną taktyczną i koncentracją obu ekip, inni natomiast śmiało krzyczeli, że król jest nagi, a spotkanie tak naprawdę przypomina pojedynek Iranu z Nigerią. W przypadku podobnych drużyn zwykłem jednak często mawiać, że mają zbyt dobry skład, by koniec końców nie odpalić i zagrać fantastycznego meczu – i swojego zdania nie zmieniam. Najwyższy czas, by Albicelestes zakończyli swoje męczarnie oraz prześlizgiwanie po kolejnych szczeblach turniejowej drabinki i zagrali na miarę swoich możliwości, na co szczerze liczę. Tym bardziej, że mają w swoim składzie Messiego. Może to z racji bycia madritistą, a może w wyniku zwykłego kaprysu, jakoś specjalnie za nim nie przepadam, co nie znaczy, że go nie doceniam. Głowiąc się nad najlepszą jedenastką mistrzostw rozważałem wszystkie warianty, jak by go tylko z tej drużyny wykluczyć, ale nie dałem rady. Obecność zawodnika Barcelony jest po prostu zbyt ważna dla drużyny, a jego bramki niejednokrotnie na tym mundialu dawały drużynie punkty. Kapitan ma wreszcie szansę, by zdobyć najważniejsze z brakujących mu trofeów i zamknąć usta wszystkim krytykom. Tak jak pisał na początku czerwca Mateusz Kowalski, to musiał być mundial Messiego. I będzie nim bez względu na zaprezentowany styl, o ile tylko zdobędzie złoty medal.

Przed nami finał, a zatem nie spodziewamy się wielkiego meczu, który będziemy wspominać latami. Umówmy się – takich pojedynków jest mało i pewnie dlatego tak chętnie do nich wracamy. Złote medale wygrywa się wszak skutecznością, a nie pięknym stylem. Powiedzmy sobie jeszcze, że okoliczności towarzyszących i nadających dzisiejszemu starciu atmosfery wyjątkowości i tak jest już wystarczająco wiele. Mundial odbywa się w Brazylii, od której trudno znaleźć inny kraj bardziej rozkochany w futbolu. Piłkarze wybiegną dziś na legendarną Maracanę, na której padł rekord wszech czasów, jeśli chodzi o frekwencję. Tegoroczny czempionat już zapisał się na kartach historii jako turniej wielu niespodzianek, nowych gwiazd i romantycznych bojów Dawidów z Goliatami. Jeszcze na początku czerwca myślałem, że w piłce nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć, a później przyszły mistrzostwa, które zrujnowały tysiące kuponów bukmacherskich. Pomimo tego, co napisałem na początku akapitu, mam szczerą nadzieję, że kolejny raz okażę się głupcem, którego piłka potrafi jeszcze zaskoczyć.

BARTŁOMIEJ KRAWCZYK

rgol98765432

Pin It