Miesiąc przerwy nic nie zmienił. Borussia wciąż bezzębna

Przez miesiąc przerwy w rozgrywkach Bundesligi na Signal Iduna Park nic się nie zmieniło. Borussia wciąż ma problemy ze zwyciężaniem i wciąż zbyt łatwo traci bramki na własnym boisku. I choć ostatni remis z Augsburgiem, w obliczu porażek głównych rywali drużyny z Zagłębia Ruhry przybliżył ją do czołówki, to chyba nikt nie ma wątpliwości – w Dortmundzie dzieje się źle, i to od dłuższego czasu.

Choć latem niewiele na to wskazywało. Kierunek na Monachium obrał co prawda Mario Gotze, ale do klubu sprowadzeni zostali Henrikh Mkhitaryan i Pierre-Emerick Aubameyang, którzy wynieśli Borussię w sumie ponad 40 milionów euro. Ormianin, który był prawdziwą gwiazdą Szachtara, i który do Dortmundu ściągany był jako następca młodego Niemca, przez Bundesligę został jednak brutalnie sprowadzony na ziemię. Mimo przyzwoitych liczb, jego udane mecze można policzyć na palcach jednej ręki. Mkhitaryan nie sprawdza się w roli lidera zespołu, nie jest „10″ na miarę Mario Gotze, po którego odejściu odpowiedzialność wziął na siebie raczej Marco Reus, a nie reprezentant Armenii. Od kogoś wartego blisko 30 milionów euro należy oczekiwać zdecydowanie więcej.

CZYTAJ TAKŻE: Borussia nigdy nie była polska, skończmy z tą paranoją!

Podobnie, choć może nieco lepiej sprawa ma się z Aubameyangiem. Gabończyk zaliczył w Borussii kosmiczny debiut (hattrick z Augsburgiem), ale później – zupełnie jak Mkhitaryan – był bardzo chimeryczny. Bazujący na szybkości skrzydłowy często dał łapać się na tym, że poza dynamiką posiada braki natury czysto piłkarskiej i zwyczajnie nie daje drużynie tyle, co mający przecież zdecydowanie słabsze statystyki Kuba Błaszczykowski. Trzeba mu jednak oddać, że - jak zresztą spora część zawodników Borussii – posiada świetne uderzenie ze stojącej piłki, o czym mogliśmy się przekonać podczas spotkania BVB z Mainz, kiedy to strzał Gabończyka z rzutu wolnego otworzył wynik meczu.

Poza średnio udanymi transferami, w stosunku do przeznaczonych na nie pieniędzy, głównym problemem Borussii wciąż jest wąska kadra i krótka brak ławki rezerwowych. Kadra drużyny Kloppa to już powoli temat rzeka i dyskutowano o niej już długi czas przed startem aktualnych rozgrywek. Wymowne niech będzie to, że w momencie kontuzji obu podstawowych środkowych obrońców – Mattsa Hummelsa i Nevena Suboticia – w pierwszym składzie gra sprowadzony na wariackich papierach emeryt, ewentualnie osiemnastolatek lub defensywny pomocnik. Podobnie wyglądała sytuacja przy równoczesnych urazach skrajnych obrońców, Łukasza Piszczka i Marcela Schmelzera. Miejsce Polaka na prawej flance zajął człowiek-orkiestra, Kevin Grosskreutz, który w Borussii jest od wszystkiego (a jak ktoś jest do wszystkiego, to wiadomo – jest do niczego), a za Niemca grał Erik Durm, dla którego jest to pierwszy sezon w Bundeslidze. Dortmund stracił już w tym sezonie 22 bramki, poza Schalke - najwięcej z czołowej siódemki ligi. Te liczby nie biorą się z przypadku. Pocieszeniem dla fanów BVB może być jednak powrót Mattsa Hummelsa, który zapowiedział gotowość do gry już w dzisiejszym meczu z Eintrachtem Brunszwik.

Kolejna dziura w pomocy – po Ilkayu Gundoganie przymusową przerwę będzie miał bowiem Jakub Błaszczykowski – zmusiła Jurgena Kloppa do nieco większej aktywności na rynku transferowym. Niemiec zapowiadał już, że do końca okna transferowego klub będzie chciał kogoś pozyskać do drugiej linii. Nie można jednak mu się dziwić, bo ze Svenem Benderem ustawionym na środku obrony może zdecydować się tylko na jedno zestawienie tej formacji: Kehl, Sahin, Mkhitaryan, Aubameyang i Reus. Za nimi, po cichu pukający do bram pierwszego składu Jonas Hoffmann i długo, długo nic. Jednym składem nie można grać kilka sezonów z rzędu, o czym Klopp boleśnie przekonuje się w tych rozgrywkach. BVB przejawiało ponoć zainteresowanie Lewisem Holtby i Kevinem Vollandem, ale obaj do Dortmundu nie trafią. Na piłkarza Tottenhamu zabrakło pieniędzy, a Hoffenheim nie chce sprzedawać swojej gwiazdy zimą. Borussia wybrała wariant oszczędnościowy i za 2,5 miliona euro ściągnęła do siebie Serba Milosa Jojicia z Partizana Belgrad. Następny w kolejce ma być snajper Herthy, Adrian Ramos.

CZYTAJ TAKŻE: Dramat Błaszczykowskiego!

Kontuzje i przetrzebiona kontuzjami kadra to jedno, ale słaba gra zespołu – drugie. Dortmundczycy od jakiegoś czasu grają bez pomysłu, co prawda ze słabszymi rywalami przez większość czasu utrzymują się przy piłce, ale niewiele z tego wynika. Żeby nie być gołosłownym - weźmy pod lupę ostatnich pięć ligowych meczów Borussii i spójrzmy jak podopieczni Kloppa zdobywali bramki. Mainz – trzy gole, trzy po stałych fragmentach. Bayer – porażka 0:1. Hoffenheim – dwa gole, jeden po stałym fragmencie i błędzie bramkarza, drugi z akcji. Hertha – gol z akcji po ewidentnym błędzie bramkarza. Augsburg – dwa gole po stałych fragmentach. Jak na dłoni widać, że dortmundczycy mają ogromny problem z tym, z czego do niedawna słynęli. Wyjątkowo ciężko przychodzi im stwarzanie sytuacji strzeleckich, i to w meczach z teoretycznie dużo łatwiejszymi rywalami. Nic dziwnego, że losy mistrzowskiego tytułu rozstrzygnęły się już w listopadzie. Bayern zwykł sobie ustawiać spotkanie na samym początku, całkowicie dominując na boisku. A Borussia? W ostatnim meczu pokazała, że nawet szybko zdobyta bramka nie pozwala im panować na placu i zepchnąć rywala do defensywy strzelając mu drugiego gola.

Co prawda żółto-czarni, dzięki korzystnemu układowi wyników wciąż zajmują miejsce gwarantujące eliminacje do Ligi Mistrzów, ale jeśli wciąż swą grę opierać będą na stałych fragmentach gry – szybko zostaną stamtąd wypchnięci, tym bardziej, że ścisk w czołówce jest spory. Jurgen Klopp musi sprawić, by jego maszyna wróciła na właściwe tory, a lepszej okazji już mieć chyba nie będzie. Rywalem BVB będzie dziś bowiem ostatnia drużyna Bundesligi, Eintrach Brunszwik.

WIKTOR DYNDA

HDP-RGOL-640x120

Pin It