Łukasz Garguła: Chciałem odejść z Wisły

Łukasz Garguła – jeden z liderów odradzającej się z holenderskich popiołów Wisły Kraków odpowiedział nam na kilka pytań związanych m.in. z Franciszkiem Smudą, kryzysem w Wiśle oraz jego końcem i o swojej karierze z perspektywy czasu. Zapraszamy.

***

Zwycięstwo w szlagierowym meczu nad Legią Warszawa spowodowało, że dwutygodniową przerwę na reprezentacje Wisła spędza na świetnym, trzecim miejscu. Jakie były przed sezonem wasze oczekiwania co do miejsca w tabeli i jak zmieniły się one w obliczu tak świetnej formy, którą obecnie prezentujecie?
Nie ukrywam, że wygrana z Legią była dla nas bardzo ważna. W zasadzie najważniejsza. W naszej grze jednak  w dalszym ciągu jest wiele do poprawy. Koncentrujemy się teraz na tym, żeby wyeliminować te błędy, które popełniamy. Są mecze lepsze i gorsze, ale my w każdym spotkaniu dajemy z siebie maksa, ile się tylko da. Chcemy grać jak najlepsze spotkania i wygrywać – taki jest cel. Co to nam da? Zobaczymy. Na dzień dzisiejszy koncentrujemy się na najbliższym meczu, bo to jest dla nas najistotniejsze.

Czyli nie macie założonego miejsca, które chcecie osiągnąć na koniec sezonu zasadniczego?
Oczywiście gramy o jak najwyższą lokatę. Cel jest taki, żeby być w tej pierwszej ósemce. My w każdym meczu gramy o zwycięstwo. Nie chcemy wybiegać myślami do wiosny, bo może się przytrafić jeden, drugi słabszy mecz i naprawdę można wiele stracić. Trzeba optymalnie przygotować się do każdego meczu i zwyciężać.

W tym sezonie siła Wisły Kraków opiera się raczej na kolektywie i zgraniu niż na indywidualnościach, ale mimo wszystko pan wraz z Pawłem Brożkiem wyrósł na lidera i wiodącą postać tej drużyny…
Grając w Wiśle Kraków zawsze jest presja. Myślę, że każdemu z nas ona w równym stopniu towarzyszy. Wisła to jeden z największych klubów w Polsce, który w ostatnich latach zawsze walczył o europejskie puchary. Dopiero niedawno przyszedł mały kryzys, który już jednak wydaje się być zażegnany. Teraz będziemy wychodzić na prostą i walczyć, żeby być cały czas w czubie tabeli. Presja zawsze będzie towarzyszyć, ale tak to powinno wyglądać, jeśli chce się osiągnąć duże sukcesy. To normalna sprawa dla piłkarza.

A propos kryzysu. Franciszek Smuda mając do dyspozycji praktycznie ten sam zespół, co Tomasz Kulawik i Michał Probierz odmienił tę drużynę nie do poznania. Co poza przygotowaniem fizycznym wniósł do Wisły trener Smuda, że i gra, i wyniki tak diametralnie się zmieniły?
Tak jak wcześniej wspomniałeś – przede wszystkim jest kolektyw na boisku. Trener wymaga też, żeby każdy za każdego pracował. Jeśli ktoś popełni błąd, to trzeba pomóc koledze. Są momenty, że naprawdę fajnie gramy piłką. Chcemy być zawsze tą drużyną, która się utrzymuje przy piłce i narzuca swój styl grania. Tego od nas wymaga sztab szkoleniowy na każdym treningu i na każdym meczu. Czujemy się bardzo dobrze fizycznie, jesteśmy świetnie przygotowani. Myślę, że spokojnie wytrzymamy do 15 grudnia i będziemy grali z meczu na mecz coraz lepiej.

Daleko jeszcze w zasadzie choćby do półmetka, a to już jest pana najlepszy sezon od przybycia do Krakowa, bo to już są trzy bramki i trzy asysty, a na razie najlepszy wynik to były cztery gole i jedno otwierające podanie.
Po prostu chciałbym grać jak najlepiej. To jest dla mnie cel pierwszorzędny – żeby wyjść na boisko, zagrać od pierwszej do ostatniej minuty jak najlepiej tylko potrafię. I do tego dążę. Było mi ciężko jeśli chodzi o start w Wiśle, bo przyjechałem tu z kontuzją i cały czas potem miałem zaległości w przygotowaniu fizycznym. I chyba to przede wszystkim nie pozwalało mi się wtedy pokazać z dobrej strony. Nasza liga pokazuje, że kwestia przygotowania fizycznego jest cholernie istotna. Trzeba grać regularnie, żeby się po kontuzji odbudować. I to było wtedy dla mnie bardzo ważne, bo byłem po bardzo długiej przerwie.

To były bodajże więzadła krzyżowe, czyli jedna z najgorszych kontuzji jakie się mogą piłkarzowi przytrafić. A praktycznie zaraz po pańskim powrocie do zdrowia nadeszła pamiętna era Roberta Maaskanta. Jakie są pańskie wspomnienia z reakcji szatni na nawałnicę obcokrajowców w klubie. Czy tam wtedy nie było jakichś konfliktów między „starymi” i „nowymi”?
Futbol się zmienia. Na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat strasznie się ten świat piłkarski zmienił. Teraz praktycznie w każdej drużynie są obcokrajowcy. Akurat w przypadku Wisły było ich rzeczywiście dosyć dużo.

Ale chodzi mi o te konkretne pół roku, kiedy ściągnięto mnóstwo zawodników, którzy z miejsca dostali pierwszy skład.
No taka akurat była polityka klubu… My jako piłkarze mamy podpisane kontrakty i musimy wywiązywać się z nich jak najlepiej potrafimy. Początek dla obcokrajowca to jest zawsze bariera językowa i ciężko się dogadać. Ale w przypadku akurat tego okresu, kiedy Wisła zdobywała mistrzostwo, to sukcesy i wygrywane mecze powodują, że ta drużyna się lepiej poznaje, lepiej dogaduje, więc jakiegoś większego problemu z barierą językową nie było. Grupa serbska, która się w Wiśle pojawiła też bardzo szybko załapała język polski. A do tego większość rozumie po angielsku, także można było się dogadać.

Zostańmy jeszcze przy tamtym okresie. Wtedy, mimo że pan wracał po wspomnianej kontuzji, na pozycji rozgrywającego na dobre zadomowił się Maor Melikson, a drugi do gry w zasadzie był Gervasio Nunez. Pan myślał wtedy o odejściu z Wisły?
Myślałem o przenosinach. Jak najbardziej. W moim wypadku potrzebna była regularność grania. Wtedy myślałem sobie, że jeśli po tym mistrzostwie za trenera Maaskanta, w okresie przygotowawczym do następnego sezonu będę czuł, że nie mam szans na granie, to postaram się gdzieś pójść na wypożyczenie, żeby się odbudować. Ale było na tyle fajnie w tym okresie przygotowawczym, na tyle dobrze czułem się w sparingach, że zdecydowałem się zostać.

Według pana, obecnie któryś z graczy Wisły zasługuje na powołanie do reprezentacji Polski?
Moim zdaniem jest dwóch piłkarzy, którzy mogliby dostać powołania. Arek Głowacki i Paweł Brożek oczywiście.

Pan nie?
(śmiech) Wspomniałeś, że mam trzy bramki i trzy asysty – te statystyki na pewno mogą cieszyć, ale stać mnie na więcej. Myślę, że początek sezonu w moim wykonaniu był lepszy. Teraz już przytrafiają się lepsze i gorsze momenty. Jest jeszcze sporo rzeczy do poprawy. Ale może w przyszłości… kto wie? Oczywiście, chciałbym jeszcze zagrać w reprezentacji, ale póki co koncentruję się na graniu w klubie.

Na koniec jeszcze tylko pański typ na mecz z Anglią?
Oczywiście zwycięstwo. Będzie dwójka na Anglii. Wierzę w to, że stać polską reprezentację na to, żeby zwyciężyć. Wyniki, które wcześniej miały miejsce w tych eliminacjach nie napawają optymizmem, ale kto siedzi w futbolu ten wie – wszystko się może zdarzyć.

Rozmawiał MICHAŁ SIWEK

fot. tsw.com.pl

Pin It