Legia znów zapomniała strzelać bramek. Lekcja wygrywania od Turków

Było pięknie. Było cudownie. Było światowo. Legia tłamsiła Trabzonspor, przez cały mecz dając biednym Turkom jedynie od czasu do czasu złapać mały oddech. Podopieczni Akcaya, ale i pewnie sam szkoleniowiec Trabzonu zanotowali w czwartkowy wieczór co najmniej kilkanaście niebezpiecznych skoków ciśnienia na tle nerwowym. Sytuacje bramkowe Wojskowych mnożyły się jak znicze na Wszystkich Świętych. Bramkarz gości – Onur Kivrak – miał tyle roboty, że w 52. minucie już  nie dał rady – opuścił boisko z kontuzją. Dla oka polskiego kibica ten mecz był jak pieszczoty kochanka – co akcja to ładniejsza, co sytuacja to groźniejsza, co strzał to emocje… Do momentu straty pierwszej bramki Legia grała naprawdę niesamowicie. Szkoda… Szkoda, że skończyło się jak zawsze. Legia przegrała 0:2.

Pierwszą połowę legioniści zaczęli nieśmiało i niemrawo. Notowali sporo strat i niedokładności, co jednak uchodziło im na sucho, bo przyjezdni solidarnie czynili to samo. Z każdą kolejną minutą meczu mistrzowie Polski się rozkręcali. Coraz częściej oglądaliśmy długie okresy oblężeń bramki Trabzonsporu i coraz rzadziejsprzeciwnicy zapędzali się z kontratakami pod bramkę Skaby. W końcu przyniosło to efekt – trafienie Michała Kucharczyka. Trafienie, zanotowane z dwumetrowego spalonego, z dobitki po strzale Jodłowca. Bramki oczywiście nie uznano, ale ta sytuacja z 23. minuty meczu miała być jaskółką zwiastującą to wyczekiwane zwycięstwo… Wróć! Gdzie tam zwycięstwo – tę pierwszą, wyczekiwaną bramkę na arenie Ligi Europy w tym sezonie. Jak się jednak później okazało, takich jaskółek w czwartkowy wieczór widzieliśmy jeszcze z kilkanaście a wyszły z tego, jak zawsze – tylko i wyłącznie piłkarskie jaja.

Wyjątkowo słaby mecz rozgrywał z Trabzonsporem Kuba Kosecki. Młody Kosa próbował się pokazywać, dużo biegał i bardzo chciał tego dnia pograć w piłkę, ale to wyraźnie nie był jego dzień. I pretensji wielkich o to mieć nie można – ot, każdemu się zdarza dołek. Można zaś mieć pretensje i to bardzo konkretne do Helio Pinto, który uciekał od wzięcia odpowiedzialności za grę, bał się piłki i  zupełnie nie uczestniczył w spektaklu jaki stworzyli jego koledzy.

Kto siedzi w futbolu, ten zapewne w pewnym momencie meczu poczuł dokładnie to samo co ja – że Legia po tak długim nieudanym oblężeniu tureckiej bramki nie może już zrobić nic innego jak tego meczu zwyczajnie przegrać. I nie stało się inaczej. Trabzonspor w ciągu siedmiu minut wyprowadził dwa zabójcze ciosy, po których już legioniści się nie pozbierali. Między tymi trafieniami jeszcze Dwaliszwili umieścił piłkę w bramce rywali, ale był na spalonym tak ogromnym, że obrońca, który w tę pułapkę ofsajdową go złapał nawet nie rzucił okiem na liniowego, czy ten rzeczywiście spalonego zauważył.

Pierwsza bramka Trabzonsporu była autorstwa… Dossy Juniora. Po jednej z niewielu groźnych kontr, jakie wyprowadzili Turcy Olcan Adan dośrodkował piłkę w pole karne Skaby, gdzie próbowało dotrzeć do niej aż trzech zawodników gości. Dossa, nie wiedzieć czy ze złośliwości, czy może przypadkiem, ubiegł wszystkich trzech i sam, osobiście, wpakował sobie „pasówką” piłkę do bramki. Sytuacja o tyle ciekawa, co śmieszna – chwilę wcześniej rosły obrońca Legii w niemal identycznej sytuacji z drugiej strony boiska po rzucie wolnym Furmana mógł wyprowadzić Legię na prowadzenie, ale… nie trafił w piłkę.

Druga bramka była już efektem składnej akcji przyjezdnych. Dogorywający w Trabzonie Florent Malouda zakręcił Tomaszem Brzyskim na lewym skrzydle i wyłożył piłkę na jedenasty metr na wolne pole do Adana, który pewnym strzałem przy słupku pokonał Skabę i ustalił wynik meczu na 0:2.

Warto by sobie w tej chwili zadać pytanie: Dlaczego? Przecież drużyna pokazała, że wcale nie jest gorsza piłkarsko od Trabzonsporu i to na przestrzeni całego dwumeczu. A mimo to przegrała go aż czterema bramkami nie strzelając ani jednej. W czwartkowym meczu doszło nawet do kuriozalnej sytuacji, gdy Turcy wygrywali 2:0 oddając jeden celny strzał w ciągu meczu!

Konkluzja? Drużyna nie potrafi wygrywać. I znów pytanie: Dlaczego? Może tutaj warto skierować wzrok na osobę Jana Urbana. Jaki ma warsztat trenerski i jakim tak naprawdę jest szkoleniowcem? Ja się już zagubiłem i na to pytanie odpowiedzieć nie umiem. Ale swoje trzy grosze do bagna w którym utkwiła obecnie Legia bardziej lub mniej świadomie i Urban na pewno dorzucił.

MICHAŁ SIWEK

Pin It