Cudowny gol Evry nie pomógł, rock’n’roll na Calderon!

ligamistrzow

Był moment, w którym zarówno fani Manchesteru United, jak i Atletico Madryt uwierzyli, że awans ich drużyn do półfinału jest naprawdę możliwy. Kilka chwil później marzenia tych pierwszych prysnęły, jak bańka mydlana. A co z fanami Rojiblancos? Oni właśnie upijają się ze szczęścia!

HDP-RGOL-640x120

Bayern Monachium – Manchester United 3:1 (0:0)

0:1 – Evra 57′
1:1 – Mandżukić 59′
2:1 – Mueller 68′
3:1 – Robben 76′

Bicie głową w mur, bitwa o Leningrad, oblężenie Troi, obrona Częstochowy – tak w telegraficznym skrócie wyglądała pierwsza połowa środowego szlagieru. Generalnie rzecz ujmując, o pierwszych 45 minutach nikt nie będzie chciał pamiętać – tak jak się można było spodziewać, podopieczni Pepa Guardioli wymieniali setki podań, praktycznie nie schodząc z połowy Manchesteru, ale nie przełożyło się to na nic więcej, niż tylko robiącą wrażenie statystykę posiadania piłki (68%) i strzałów: 13-1 dla Bayernu.

Mistrzowie Anglii skupili się na szczelnej defensywie, ale by myśleć o awansie, musieli spełnić podstawowy warunek – strzelić gola. „Czerwone Diabły” wraz z gwizdkiem rozpoczynającym drugą odsłonę spotkania wzięły się za robienie piekła gospodarzom. Podopiecznych Davida Moyesa stać było tylko na krótki zryw, którego punktem kulminacyjnym, a zarazem końcowym, była akcja z 59. minuty. Nie ma sensu o niej wiele pisać. Wideo znajduje się powyżej.

W tym momencie cieszyła się reszta piłkarskiej Europy – odpadnięcie murowanego faworyta wydawało się być nie science-fiction, a jak najbardziej realną przyszłością. Za stonowanie nastrojów wzięli się sami zawodnicy Bayernu – bramki Mandżukicia, Muellera i Robbena w ciągu kwadransa rozstrzygnęły kwestię awansu. Bang, bang, bangity bang. Albo po niemiecku – Ordnung muss sein.

Cudu nie było. Bayern był po prostu lepszy. Gracze United robili co mogli – przyjmowali na siebie kolejne strzały, wypruwali flaki, zostawili na boisku kawał zdrowia, ale na podopiecznych Guardioli „wszystko” to za mało. Bawarski czołg jedzie dalej, siejąc panikę wśród potencjalnych rywali, natomiast Manchester na dłuższy czas żegna się z Ligą Mistrzów. Diabły znalazły się w prawdziwym piekle, które w tym wypadku nie jest ich naturalnym środowiskiem.

BARTŁOMIEJ KRAWCZYK

* * *

Atletico Madryt – FC Barcelona 1:0 (1:0)

1:0 - Koke 5′

Oglądając pierwsze pół godziny spotkania na Vincente Calderon wielu kibicom Barcelony musiał przypominać się mecz sprzed ponad dziewięciu lat, kiedy na broniącą zaliczki z pierwszego meczu Blaugranę, jak wygłodniałe wilki rzucili się piłkarze prowadzonej przez Jose Mourinho Chelsea i w 20 minut wbili jej trzy bramki. Dzisiaj w rolę The Blues wcieliło się Atletico i gdyby było trochę bardziej skuteczne, losy rywalizacji mogło rozstrzygnąć już po kwadransie.

Jeżeli wczoraj mówiono, że Borussia Dortmund zagrała heavy metal, to dzisiaj widzieliśmy koncert rock n’rolla w wykonaniu podopiecznych Diego Simeone. Początek meczu wyglądał tak, jakby w barwach Atletico biegało po boisku kilku dodatkowych piłkarzy. Gdy tylko któryś z piłkarzy Barcelony dostawał piłkę, to momentalnie obok znajdowało się kilku zawodników w biało-czerwonych koszulkach, przechwytując futbolówkę, rzucając ją do przodu i zaczynając kolejny huraganowy atak. To był futbol totalny, zepchnięcie jednej z najlepszych drużyn świata do rozpaczliwej obrony. Skończyło się na jednej bramce, co ekipa „Taty” Martino może uznawać za najmniejszy wymiar kary.

W drugiej połowie Barcelona próbowała, ale z tak dysponowanym Atletico zupełnie nie potrafiła sobie poradzić. Jeżeli jej piłkarzom udawało się przejść linię pomocy ekipy Simeone, w której dzielił i rządził Tiago, to zatrzymywali się na parze stoperów Miranda – Godin. Jak i tą przeszkodę udało im się sforsować, to na posterunku czekał Thibaut Courtois. Atletico z kolei groźnie kontratakowało i tylko Jose Pinto Barca może zawdzięczać, że skończyło się na ledwie 1:0.

Wielkie brawa należą się w tym miejscu także osobie, która desygnowała do prowadzenia tego spotkania Howarda Webba. Anglik pozwolił piłkarzom obu drużyn na twardą, męską grę, z czym początkowo problemy miała zwłaszcza Barcelona, której gracze raz po raz bezradnie rozkładali ręce nie słysząc gwizdka po zagraniach za które w La Liga można dostać kartkę.

Wielkie brawa też dla kibiców Atletico. Atmosfera jaką stworzyli na Vincente Calderon to kapitalna odmiana dla teatralnych zachowań publiczności na wielu europejskich stadionach, na których toczą się rozgrywki Ligi Mistrzów.

W końcu wielkie brawa dla drużyny Atletico i trenera Diego Simeone. To był prawdziwy pokaz, spektakl w wykonaniu jego drużyny. Do półfinału awansowała drużyna, która była dziś zdecydowanie lepsza i w pełni na ten sukces zasłużyła.

MATEUSZ KOWALSKI

HDP-RGOL-640x120

Pin It