Kolejna środa to czas na kolejny odcinek naszego cyklu przedstawiającego uczestników przyszłorocznych mistrzostw świata! Dziś zapoznamy się z ostatnią już ekipą spod literki „A”, drużyną, dla której losowanie nie mogło chyba być gorsze. Wspólnie z Adamem Kotleszką, redaktorem serwisu Lovefootball.pl, który na australijskiej piłce nożnej zjadł zęby i zna się na niej jak mało kto w tym kraju, postaramy się przedstawić dziś naszym czytelnikom narodową drużynę Australii!
KULTURA
Po raz pierwszy w naszym cyklu kłamstwem byłoby stwierdzenie, że piłka nożna to w przedstawianym przez nas kraju sport narodowy. W Australii bowiem wydarzeniem zdecydowanie ważniejszym niż mecze piłkarskie są spotkania krykieta czy równie popularnego w kraju kangurów futbolu australijskiego, który, wbrew pierwszemu członowi nazwy, z piłką nożną ma wspólnego mniej więcej tyle, co polskie drużyny z grą w europejskich pucharach. Przeciętny kibic zapytany o pierwsze skojarzenia z reprezentacją Australii wymieni zapewne niegdysiejszą gwiazdę sięgającego w tamtych latach po najwyższe europejskie laury Liverpoolu, Harry’ego Kewella, który obecnie zbliża się do końca swojej kariery w Melbourne Heart FC. W następnej kolejności na myśl przyjdzie mu futbolowy rekord jeśli chodzi o wysokość wygranej, który pobity został przez „Socceroos” w 2001 roku, w wygranym w stosunku 31:0 spotkaniu z Samoa Amerykańskim. Wszystko to jednak stanowi już przeszłość, która bez wątpienia wygląda o wiele lepiej niż aktualny stan rzeczy w australijskim futbolu. Na ligowe stadiony, mogące pomieścić po kilkadziesiąt tysięcy widzów przychodzi ich garstka, z czym starają się walczyć włodarze klubów A-League. Istotnym krokiem marketingowym, mogącym znacznie poprawić wizerunek piłki nożnej w Australii jest ściąganie do kraju piłkarzy powszechnie znanych i rozpoznawalnych, których póki co nie ma jednak zbyt wielu. Jednym z wyjątków i idealnym przykładem jest legenda Juventusu Turyn, Alessandro Del Piero, który od kilkunastu miesięcy broni barw Sydney FC. Na korzyść piłki nożnej w kraju kangurów z pewnością wpłynęło też przyłączenie w 2006 roku narodowej reprezentacji do strefy azjatyckiej, dzięki czemu Australijczycy udział w mundialu zapewnić sobie mogą bezpośrednio po eliminacjach, a nie, tak jak miało to miejsce do tego momentu, wyłącznie za sprawą baraży z drużyną ze strefy południowoamerykańskiej.
DROGA DO RIO
Eliminacje do mistrzostw świata w strefie azjatyckiej składają się z czterech rund, jednak najlepsze ekipy swój udział w nich rozpoczynają dopiero w trzeciej. Właśnie na tym etapie rozgrywek Australijczycy w grupie spotkali się z Arabią Saudyjską, Omanem i Tajlandią i wyszli z tej stawki niemalże bez szwanku. Na 15-punktowy dorobek złożyło się bowiem pięć zwycięstw i tylko jednak porażka, w wyjazdowym meczu z reprezentacją Omanu. Nieco więcej problemów „Socceroos” mieli w kolejnej eliminacyjnej rundzie, w której los złączył ich z Japonią, Jordanią, Irakiem i ponownie Omanem, który, jak pokazały wyniki, nie był dla Australijczyków wygodnym rywalem. Tym razem udało się co prawda uniknąć porażki, jednak oba spotkania z podopiecznymi Paula Le Guena zakończyły się podziałem punktów. Nierozstrzygnięta pozostała również rywalizacja z Japonią, na której, podobnie jak w przypadku dwumeczu z Omanem, obie ekipy zarobiły po dwa punkty. Już w swoim trzecim spotkaniu Australia musiała jednak zaskakująco uznać wyższość Jordanii, która ostatecznie w tabeli ulokowała się tuż za plecami ekipy prowadzonej jeszcze wówczas przez Holgera Osiecka, na trzeciej pozycji. Dorobek trzynastu punktów osiągnięty w ośmiu spotkaniach nie powala co prawda na kolana, jednak zapewnił on „Socceroos” bezpośredni awans do finałów mistrzostw świata w Brazylii.
GWIAZDY
Patrząc na skład reprezentacji Australii długi czas spędzić możemy na poszukiwaniu choćby jednego wielkiego nazwiska, występującego obecnie w mocnym europejskim klubie i zbierającego dobre noty. Będzie to jednak czas zmarnowany, gdyż trener Ange Postecoglou w swojej kadrze takiego zawodnika nie posiada. Do niedawna piłkarzem, który mógł walczyć o taki status był Tim Cahill, jednak w lipcu ubiegłego roku zamienił on angielską Premier League na amerykańską MLS, przechodząc z Evertonu do New York Red Bulls. 34-letni już pomocnik obecnie część spotkań pod egidą FIFA rozpoczyna w roli rezerwowego, a na placu gry melduje się w końcówkach meczów, co nie przeszkodziło mu jednak w otrzymaniu miana najlepszego strzelca reprezentacji w ostatniej rundzie kwalifikacyjnej, do czego wystarczyło mu zdobycie trzech bramek. Najskuteczniejszy w trzeciej rundzie był z kolei Josh Kennedy, kibicom w Europie znany z występów w barwach niemieckiej Norymbergi czy Karlsruhe, a obecnie broniący barw Nagoya Grampus z Japonii. Urodzony w Grecji selekcjoner reprezentacji Australii nie powinien mieć problemów z obsadzeniem pozycji numer jeden, do której pretenduje rezerwowy ciągle bramkarz Borussii Dortmund, Mitchell Langerak, a także wiekowy już Mark Schwarzer, który w tym sezonie grzeję ławę w londyńskiej Chelsea. Trzon drużyny nie zmienił się w stosunku do poprzedniego mundialu, a doświadczenie w szeregi formacji defensywnej i drugiej linii wnoszą nieśmiertelni Lucas Neill i Mark Bresciano, którzy lata świetności mają już jednak chyba dawno za sobą. W trwających obecnie rozgrywkach Ligi Mistrzów udział wzięli pomocnik Austrii Wiedeń, James Holland i Robbie Kruse z Bayeru Leverkusen, który, wraz z Mile Jedinakiem z Crystal Palace, może w dużej mierze stanowić o sile reprezentacji Australii podczas przyszłorocznego mundialu.
TRENER
Reprezentacja Australii należy do wąskiego grona ekip, które do mistrzostw świata przystępować będą z selekcjonerem innym niż ten, który wprowadził ich do światowego czempionatu. Przez eliminacje Australijczycy przeszli bowiem pod wodzą niemieckiego szkoleniowca, Holgera Osiecka, który stracił jednak pracę w październiku zeszłego roku. Powodem niezadowolenia krajowej federacji była fatalna postawa reprezentacji w Pucharze Azji Wschodniej, gdzie, w lipcu tego roku, reprezentacja zajęła ostatnie miejsce w grupie z Japonią, Chinami i Koreą Południową, a także niechlubna passa czterech porażek z rzędu. Zapoczątkowana ona została właśnie podczas wspomnianego turnieju, a konkretniej w spotkaniach przeciwko Japonii i Chinom, które Australia przegrała kolejno 2:3 i 3:4, jednak apogeum złej postawy „Kangurów” przypadło na dwa jesienne mecze towarzyskie. Australijczycy doznali bowiem wówczas dwóch bolesnych klęsk w stosunku 0:6 z Brazylią i Francją, co poskutkowało natychmiastowym zwolnieniem Osiecka z pełnionej funkcji. Jego obowiązki tymczasowo przejął Aurelio Vidmar, pod którego wodzą udało się pokonać Kanadę 3:0, a jego następcą został urodzony w Grecji były reprezentant Australii, Ange Postecoglou. W swoim debiucie jego ekipa zmierzyła się z innym uczestnikiem mundialu, Kostaryką, które to spotkanie, za sprawą bramki Tima Cahilla, wygrała w stosunku 1:0. Postecoglou, pierwszy australijski selekcjoner reprezentacji od 2005 roku, w swoim trenerskim CV pochwalić się może dwukrotnym zdobyciem tytułu mistrza kraju z drużyną Brisbane Roar.
GŁOS EKSPERTA
O reprezentacji Australii, niedawnej zmianie selekcjonera i szansach „Kangurów” na jakiekolwiek zdobycze punktowe w grupie śmierci rozmawialiśmy z redaktorem serwisu Lovefootball.pl, Adamem Kotleszką, który rozgrywki australijskiej A-League z uwagą śledzi od lat i zna się na tamtejszym futbolu jak mało kto.
Adam Delimat: Jak ważna jest dla Australijczyków piłka nożna? Czy tamtejsze społeczeństwo oczekuje na mundial ze zniecierpliwieniem czy też nie przykłada do tego szczególnej wagi?
Adam Kotleszka: Ludzie w Europie nie zdają sobie sprawy, jak ważna w Australii jest piłka. Faktycznie, nie jest to sport narodowy, przegrywa choćby z rugby czy futbolem australijskim, ale nie mam wątpliwości, że soccer jest najdynamiczniej rozwijającą się dyscypliną. Transmisja z losowania finałów mistrzostw świata była pokazywana w kilku stacjach telewizyjnych i ludzie strasznie ją przeżywali, zważywszy na drużyny na jakie trafili „Socceroos”. Poza tym będzie to dopiero czwarty start „Kangurów” w mistrzostwach świata, ale trzeci z rzędu. Doskonale widać, że system szkolenia i profesjonale podejście do ligi i szkolenia młodych piłkarzy, przynosi skutki. Jestem pewny, że Australia będzie kwalifikować się do mundiali już regularnie.
Kilka lat temu reprezentacja Australii została włączona do Azjatyckiej Konfederacji Piłkarskiej, to chyba dobrze zrobiło tamtejszej piłce?
To był świetny ruch. Początkowo na kontynencie fani piłki dość sceptycznie podchodzili do tego, bo z jednej strony nie trzeba było już grać barażu o awans na mundial z drużynami z Ameryki Południowej czy Azji, ale trafiało się w eliminacjach na dużo silniejsze zespoły niż Nowa Kaledonia czy Fidżi. Czas pokazał jednak, że to był bardzo dobry ruch – przecież właśnie od 2006 Australia kwalifikowała się już do każdych mistrzostw. Zresztą regularna gra z mocniejszymi drużynami wpłynęła też na rozwój poszczególnych piłkarzy, którzy w Europie nie są już anonimowi, a w klubach azjatyckich często zaliczają się do gwiazd swoich drużyn i mają najwyższe kontrakty w zespołach. Podobnie sprawa ma się jeżeli chodzi o piłkę klubową. Tak się złożyło, że w 2004 roku przekształcono całkowicie rodzimą ligę – zlikwidowano National League Soccer i, trochę na wzór amerykańskiej MLS, stworzono ligę opartą na franczyzie, A-League, a najlepsze zespoły grają również w Azjatyckiej Lidze Mistrzów. Mają duzo ciężej niż w klubowym czempionacie Oceanii. Tam właściwie co roku australijska drużyna grała w finale. Plusy z tego były mizerne – drużyna grała co prawda na Klubowych Mistrzostwach Świata, ale przez to, że na co dzień rywalizowała z drużynami z krajów piłkarsko zaściankowych, nie miała szans w starciach z europejskimi potęgami i zazwyczaj kończyło się to sromotnymi porażkami. Wtedy nikt nie traktował piłki nożnej w Australii poważnie, dziś jest zupełnie inaczej.
Po meczu z Francją zwolniony ze stanowiska selekcjonera został Holger Osieck. Czy to była słuszna decyzja?
Holger Osieck prowadził kadrę przez 3 lata. Zakwalifikował się co prawda do Mundialu w Brazylii, ale dzisiaj w Australii kibice chcą czegoś więcej, stali się bardziej wybredni i awans traktują w kategoriach obowiązku, a nie święta narodowego. Drużyna w kwalifikacjach przeżywała naprawdę słabe okresy, przegrywała z ekipami takimi jak Oman, co było odbierane na kontynencie jak blamaż. Czarę goryczy dopełniła seria 4 przegranych spotkań z rzędu – najpierw z dwoma rywalami z rodzimej federacji – Japonią i Chinami, a później starcia z potęgami światowego futbolu – Francją i Brazylią, przegrane po 0:6! Wyobraźmy sobie co działoby się w Polsce, gdybyśmy przegrali dwa mecze z rzędu, tracąc w nich 12 goli i nie strzelając żadnego. Potem było jeszcze zwycięstwo z Kanadą, ale to był łabędzi śpiew Osiecka. Z całym szacunkiem, ale pomysł Osiecka na grę reprezentacji totalnie się wypalił.
Nowym selekcjonerem został Ange Postecoglou? Czy jest on w stanie osiągnąć sukces z reprezentacją Australii?
Ange Postecoglou dla przeciętnego europejskiego fana piłki nożnej to postać anonimowa i to rozumiem. Z kolei w Australii to jeden z najbardziej utytułowanych trenerów w całej historii. Chyba tylko Ernie Merrick go przewyższa, ale on właśnie podjął wyzwanie w Wellington Phoenix, więc był poza zasięgiem krajowej federacji. Ange zaliczył blisko 200 meczów w National League Soccer w barwach jednego klubu – South Melbourne i po zakończeniu kariery zajął tam stanowisko trenera. Z sukcesami, bo nie dość, że na krajowym podwórku radził sobie dobrze, to grał jeszcze z drużyną w pierwszych Klubowych Mistrzostwach Świata FIFA w historii. Później na wiele lat związał się z młodzieżową reprezentacją Australii, więc zna już specyfikę prowadzenia reprezentacji. Później były sukcesy w krajowej lidze i niezapomniane mecze Brisbane Roar, których doprowadził do pierwszej w historii A-League obrony tytułu z zeszłego roku. Facet był w idealnym momencie kariery do objęcia kadry, ludzie go uwielbiają, więc uważam, że to świetny kandydat do pracy z kadrą.
Zmiana szkoleniowca na krótko przed turniejem to dobra decyzja?
Do mistrzostw w Brazylii zostało jeszcze pół roku, drużyna miała ciężkie eliminacje, a po ich zakończeniu staczała się w dół, więc trzeba było reagować. Gdyby zwolnienie trenera przyszło na miesiąc przed rozpoczęciem turnieju, wtedy byłoby można spekulować czy nie jest za późno. Ponad pół roku to dużo czasu dla Postecoglou, chociaż losowanie fazy grupowej mistrzostw świata nie postawiło go w łatwej sytuacji.
Rzeczywiście, losowanie fazy grupowej nie było dla Australijczyków zbytnio udane. Mają oni jakiekolwiek szanse na awans do fazy pucharowej?
W Australii emitowany jest program satyryczny o A-League, nazywa się „B-League”. W pierwszym odcinku po losowaniu przedstawiona była wypowiedź Postecoglou, który wyraźnie przybity rzucał sloganami typu „powalczymy”, „to dobre drużyny, ale nie stoimy na straconej pozycji” i tak dalej. W programie podłożyli do jego wypowiedzi napisy w stylu „Trafiłem najgorzej jak mogłem, trzeba było siedzieć w Melbourne Victory. Od razu po losowaniu dzwoniłem do Kevina (Muscata – obecnego szkoleniowca Victory, poprzedniego klubu Postecoglou) czy mogę odzyskać swoją pracę. Recepta? Parkujemy autobus i zobaczymy co będzie”. Śmiechu było co nie miara i to chyba najlepiej obrazuje jak Australijczycy przyjęli losowanie. Myślę, że Chile w grupie spokojnie prześcigną. Z Hiszpanią? Zagrają tak, jak większość drużyn na świecie – zamurują swoją bramkę i będą liczyć na kontry i stałe fragmenty, a że „Socceroos” całkiem nieźle grają tą taktyką, nie muszą być skazani na porażkę. Bardziej obawiałbym się meczu z Holandią. Koniec końców, cieszę się, że trafili do takiej grupy, bo szykują się co najmniej trzy pasjonujące mecze. Australii i Nowej Zelandii zawsze na turniejach kibicuję nie mniej niż Polsce. Przechodziłem to w 2010, gdy Nowa Zelandia wyrównywała w ostatniej minucie ze Słowacją czy prowadziła z Włochami i na takie same emocje czekam tym razem.
O ile w trzeciej rundzie eliminacyjnej Australijczycy nie mieli zbytnich problemów z wygrywaniem, w kolejnej było już nieco ciężej.
Osieck wykorzystał już limit błędów we wcześniejszych meczach. Australia nie może przegrywać z takimi drużynami jak Oman czy Jordania. Trener i piłkarze poczuli się nieco zbyt pewnie w tych eliminacjach i gdy w końcu doszło do sytuacji, że mogą w ogóle na mundial nie pojechać, nastąpiła ogólnonarodowa mobilizacja – flagi w oknach, spoty reklamowe w australijskich telewizjach co godzinę, odliczające dni do decydujących meczów i tak dalej. Z jednej strony to dobrze, że droga do Brazylii trochę się im wydłużyła, bo mieszkańcy poczuli w końcu trochę emocji. Nie oszukujmy się – meczami z Tajlandią czy nawet z tym nieszczęsnym Omanem nikt wcześniej się nie interesował, ale gdy do kraju dotarła informacja, że reprezentacja przegrała w Muskacie, wszyscy zaczęli zastanawiać się jak to możliwe. W Internecie non stop oglądam australijską telewizję i polecam to każdemu – jeżeli o Anglikach mówi się, że mają specyficzne poczucie humoru, to Australijczycy są jeszcze lepsi.
Czy towarzyskie spotkania z Francją i Brazylią pokazały, że Australia w wielkim futbolu nie ma czego szukać?
Tak jak już wspominałem, była to końcówka rządów Osiecka w kadrze i cieszę się, że te porażki przyszły, bo w końcu w federacji ktoś się obudził i zorientował się, że tak grająca Australia co prawda przebrnie w jakiś sposób przez eliminacje, ale na mistrzostwach świata skończyłoby się czwartym miejscem w grupie i 16 golami straconymi. Jestem przekonany, że mecze z Hiszpanią i Holandią będą zdecydowanie bardziej wyrównane i emocjonujące.
Kto uznawany jest za gwiazdę drużyny narodowej? Czy jest ktoś, kto może ją pociągnąć do zwycięstwa w decydującym momencie?
Żaden Australijczyk się do tego nie przyzna, ale kraj jest mocno zapatrzony w Stany Zjednoczone. Tim Cahill grający na co dzień w New York Red Bulls jest ubóstwiany przez fanów, ale to też prawdziwy lider zespołu. Zawodnik, który, jeśli będzie trzeba zagrać ostro w meczach z Hiszpanią czy Holandią, nie będzie przebierał w środkach. Gra głową tego zawodnika to absolutna czołówka światowa. Jestem w stu procentach przekonany, że podczas mundialu Cahill strzeli przynajmniej jedną bramkę po uderzeniu głową i mogę założyć się o to z każdym.
Aktualna reprezentacja jest mocniejsza od tej, która trzy lata temu pojechała do RPA?
Dzisiejsza drużyna ma większy potencjał. Do Republiki Południowej Afryki „Socceroos” jechali pod wielką presją, po znakomitym występie w 2006, gdzie odpadli dopiero z przyszłymi mistrzami świata, Włochami, za sprawą karnego z kapelusza w ostatnich sekundach meczu. W kraju wszyscy pamiętają tamto spotkanie – niewiele zabrakło bowiem, a Włosi odpadliby w starciu z Australijczykami. Na kontynencie australijskim są oni szóstą mniejszością narodową i jest ich około pół miliona, więc byłby to wielki szał. Wracając do 2010 roku, piłkarze chyba trochę się spalili – coś jak nasza reprezentacja w 2002. Dzisiaj więcej zawodników gra w solidnych klubach, pojawiło się kliku młodych i obiecujących zawodników – Robbie Kruse gra przecież w Bayerze Leverkusen, a wcześniej zanotował kapitalny sezon w Fortunie Düsseldorf. Trochę martwi mnie jedynie brak klasowego napastnika. Jest stary, dobry Josh Kennedy, ale jest to typ zawodnika, który mało biega i bazuje głównie na sile i warunkach fizycznych. W dzisiejszej kadrze nie ma zawodnika pokroju Marka Viduki czy Harrego Kewella. Ten drugi męczy się jeszcze w barwach Melbourne Heart, ale z całym szacunkiem, jest to już tylko odcinanie kuponów. Ma on bowiem problemy z łapaniem się do składu i gra tylko po to, żeby przyciągnąć widzów na stadion.
O co Australijczycy będą walczyć na mundialu? Na co ich stać?
Przed losowaniem celem minimum było wyjście z grupy. Teraz fani w Australii nauczyli się już trochę piłki i wiedzą, że Hiszpania czy Holandia to bardzo mocne ekipy. Jeżeli nawet zajmą tylko trzecie miejsce w grupie, ale powalczą w tych dwóch meczach i zostawią serducho na boisku, w kraju nie będzie linczowania. Australijczycy potrafią cieszyć się piłką, może dlatego, że nie sa nią jeszcze tak przesiąknięci jak my w Polsce. Ja osobiście już nie mogę doczekać się tych meczów!
NASZA WRÓŻBA
Kibice w Australii mogą mówić o naprawdę sporym pechu. Ich ulubieńcy zostali bowiem dolosowani do grupy, do której nie chciałby trafić żaden zespół, a w której będą oni musieli stawić czoła ekipom z Chile, Holandii i Hiszpanii. Ci pierwsi typowani są na jednego z czarnych koni turnieju, Holendrzy na przyszłorocznym mundialu mają wiele do udowodnienia, a popularna „La Roja” to aktualni wciąż mistrzowie świata i Europy. W inaugurującej kolejce podopiecznym Ange Postecoglou przyjdzie zmierzyć się z tymi pierwszymi i to od tego spotkania zależeć będą dalsze losy tej grupy. Drużyna, która zainkasuje komplet punktów w tym spotkaniu będzie bowiem mogła, licząc na sporą dawkę szczęścia, podchodzić do kolejnych dwóch spotkań z nadziejami na osiągnięcie choćby remisu, który mógłby zapewnić jej sensacyjne wyjście z grupy kosztem którejś z europejskich potęg. W mojej opinii Australijczycy nie sprawią jednak w Brazylii niespodzianki i już pierwsze spotkanie wskaże im miejsce w szeregu i odbierze nadzieje na ewentualny awans do fazy pucharowej.
ADAM DELIMAT
Już w najbliższą środę kolejny odcinek cyklu „Oni zatańczą Sambę”. Tym razem pod lupę weźmiemy reprezentację Belgii. Zapraszamy!