Wola kibola – prezes, który zszedł za blisko kibiców?

Mistrzostwo Polski, Puchar Polski, spektakularne transfery, zażegnanie konfliktu z kibicami, wreszcie też powrót fanatycznego dopingu na trybuny –  w efekcie szybkie znalezienie się na pierwszych stronach gazet i portali internetowych. „Właściwy człowiek na właściwym miejscu”, „Na kogoś takiego czekaliśmy”- piszą o nim kolejne dzienniki, wypowiadają się kibice. Ulubieniec warszawskich fanów, symbol sukcesu, a do tego jak wielu twierdzi zwykły, równy gość Bogusław Leśnodorski dziś staje przed pierwszym poważniejszym problemem. A do beczki miodu czas wlać łyżeczkę, łyżkę, a może i chochlę dziegciu…

To, co się stało wczoraj w Warszawie to już nie pierwszy raz, kiedy Leśnodorski zbiera żniwa swojej polityki „kumplowania się” z kibicami. TUTAJ czytaj o dantejskich scenach na stadionie Legii podczas meczu z Jagiellonią.

Dziś przypominamy nasz tekst sprzed kilku miesięcy, kiedy ostrzegaliśmy przed takim prowadzeniem polityki klubu.

***

Już nie pierwszy raz za jego rządów klubu boi się, a właściwie nie chce, wziąć na siebie odpowiedzialności. Oświadczenie dotyczące wydarzeń w Rzymie tylko to potwierdza.

Według doniesień prasowych do włoskiej stolicy przyjechało około 8 tysięcy osób, które określono jako kibice Legii. Zaznaczamy, że wśród nich była jedynie 2-tysięczna grupa Kibiców, która posiadała bilety na mecz z Lazio i weszła na stadion. Nie można tych Kibiców obarczać winą za wszystkie negatywne zachowania, które w tym czasie miały miejsce w Rzymie. Zgodnie z posiadanymi przez Klub informacjami, zorganizowana grupa Kibiców Legii Warszawa bez zakłóceń i incydentów przemaszerowała z miejsca zbiórki pod Stadion Olimpijski. W związku ze zdarzeniami mającymi miejsce w Rzymie, do dnia dzisiejszego nie wpłynęły do Klubu żadne oficjalne pisma od włoskiej Policji.

Chyba trudno uwierzyć w to, że do klubu nie dotarły informacje o tym jak niektórzy z owych 2 tysięcy kibiców sami postanowili otworzyć bramy Stadionu Olimpijskiego, a następnie wdali się w bójkę z policją. Na sektorze zostały odpalone też race. Klub zamiast w oświadczeniu kategoryczne potępić te zachowania, a zarazem wystąpić do włoskiej policji, bądź organizatorów o wydanie sprawców owych zdarzeń i przynajmniej ze strony klubu – wydania kategorycznego zakazu wyjazdu na mecze oraz wstępu na stadion przy Łazienkowskiej, a następnie wysłania raportu z dokonanych działań do UEFA – włodarze udali, że nic się nie stało. Do niczego nie doszło, no bo przecież nie dotarło (jeszcze?) oficjalne pismo w tej sprawie. Oczywiście wcześniej klub stanowczo potępia wszystkie zachowania naruszające dobry wizerunek Legii Warszawa, ale później zamiast oświadczenia o konkretnych planach działania i walki z łamaniem prawa na stadionie – „wyraża nadzieję”, że kibice będą się dobrze zachowywać i godnie reprezentować drużynę.

W kolejnej części oświadczenia znajdujemy wykaz kar jakie Legia otrzymała od UEFA, który dość jednoznacznie przeczy słowom, powtarzanym jak mantra, przez prezesa Leśnodorskiego, jakoby race nie miały nic wspólnego z zamykaniem Żylety czy zamknięciem stadionu na mecz z Apollonem. Zarówno w zestawieniu kar z meczu z The New Saints, jak i Molde widnieją podpunkty definiowane jako „użycie pirotechniki”.

- 90 proc. ludzi, którzy się wypowiadają na ten temat – nie widziało – jak to wygląda na żywo. Moim zdaniem race to temat zastępczy. Dobrze wyglądają na zdjęciach, więc się łatwo o nich mówi – przekonywał jeszcze niedawno prezes. Problemem jest jednak, że nieco innego zdania jest UEFA, która w wypadku rozgrywek Ligi Mistrzów czy Ligi Europejskiej jest wobec Legii organem nadrzędnym, więc publiczne opowiadanie o nieszkodliwości rac wydaje się być rzeczywiście celnym strzałem, szkoda że we  własną stopę. Ich użycie na kolejnych meczach, podobnie jak w wypadku flagi Wild BoyS – będą traktowane jako recydywa, a kolejne, coraz większe, kary będą się sypać na klub. Takie podejście przypomina trochę typowo polskie wojowanie szabelką – niby słuszne ideały, bo przecież oczywistym jest, że odpalenie rac na stadionie mogłoby się odbywać w legalny, kontrolowany sposób ale z drugiej strony poza głośnym gadaniem nie idzie za tym działanie. Klub zamiast zaproponować, na początku Ekstraklasie, później polskiemu rządowi propozycję zmiany ustawy, gdzie widniałby konkretny plan przeszkolenia kibiców odpowiedzialnych później za odpalenie rac – cicho przyzwala kibicom na ich odpalanie, a prezes sam sugeruje, że ma przeznaczone środki na zapłacenie kar…

Bogusław Leśnodorski wielokrotnie podkreślał też, że najważniejszy jest dialog, że z każdym trzeba rozmawiać, a kibice nie gryzą i można z nimi zrobić wiele dobrego. Co do tego nie ma wątpliwości, ale z drugiej strony już dziś zdaje się, że popełnia  kategoryczny błąd, dając tym kibicom zbyt dużą niezależność, a zarazem sam wchodzi w niebezpieczny, z biznesowego punktu widzenia, dla klubu układ – brata się z ludźmi, którzy teraz są i owszem powinni być partnerem, ale jako właśnie zapomina o wyciąganiu wobec tegoż partnera odpowiedzialności.

Newsweek pisał kilka dni temu o tym, o czym od dawna mówi się na mieście, czyli pogłębiającej się przyjaźni prezesa z prowadzącym na Legii doping, Piotrem Staruchowiczem.

Komuś z boku trudno byłoby się połapać, kto na Legii ma silniejszą pozycję – prezes czy „Staruch”? Kibice wiedzą, że od jakiegoś czasu się spotykają. Że prezes wydzwania do „Starucha” z pytaniami. Że traktuje go jak syna.

Sam prezes tak mówił o nim dla Newsweeka : – W życiu rozmawiałem z nim może 15 razy. Polubiłem go. Ma potencjał i charyzmę. To inteligentny gość, który zrobił kilka złych rzeczy. Stał się zakładnikiem własnego image’u. Czuł się odpowiedzialny wobec swojego środowiska. Wziął na siebie odium kibolskiego zła, siedział dziewięć miesięcy w areszcie za nic. Pomyślałem, że mógłby zrobić wiele dobrego. I że trzeba, kurde, spróbować, żeby zaczął być traktowany normalnie.

Tylko, że prezes zapomina w tym wszystkim o jednym – Staruch, mimo że to rzeczywiście inteligentny i charyzmatyczny człowiek, który stał się ofiarą i kozłem ofiarnym „anty-kibolskiej” polityki,  podobnie jak większość fanatycznych kibiców – wielokrotnie kieruje się jednym. Emocjami. A te w biznesie, jakim dzisiaj jest Legia Warszawa, są najgorszym z możliwych doradców.

Emocjami, których również musi unikać prezes Leśnodorski. Zanim będzie za późno.

***

Do tego wszystkiego, o czym pisaliśmy już kilka miesięcy temu należy jeszcze dodać parę zdań. Leśnodorski ani razu nie potrafił ostro postawić się chuligańskim wybrykom kibiców. Kiedy UEFA i wojewoda kolejno zamykali trybuny na Legii, prezes śmiał się i podważał słuszność tych decyzji, z reguły stając w obronie kibiców. Oczywiście niejednokrotnie miał rację, bo kary był niewspółmierne do zdarzeń na trybunach. Jednak prezes zapomniał o tym, że cały czas trzeba mieć rękę na pulsie, bo na trybunach stadionu na Łazienkowskiej jest bardzo duża część ludzi, którzy gdzieś mają dobro i wyniki klubu, a na okazję do zrobienia zadymy tylko czekają. Zapomniał, że sposób na poradzenie sobie z nim jest jeden – polityka „Zero tolerancji”

Teraz pora powiedzieć sobie wprost – za to, co się stało na stadionie podczas meczu z Jagiellonią odpowiedzialność ponosi organizator, którym jest Legia Warszawa, a jej prezesem Bogusław Leśnodorski. A kibice, którzy brali udział w zadymie i rozwalali stadion? O nich nie warto nawet pisać i tracić cennego czasu. Miejsce bandytów jest za kratkami, a nie na stadionach.

Pin It