Wawrzynowski: Niemiecka choroba układu nerwowego

wawrzyn Idę na pierwszy ogień jako były bramkarz. W dodatku wyjątkowy. Adam Olszewski, rozgrywający Gwardii Warszawa i poznańskiej Olimpii, a mój trener w piątoligowej (czym się szczycę) Józefovii, przedstawiał mnie: „Oto nasz bramkarz. Objawienie sezonu. Puszcza średnio siedem bramek na mecz. Nie znajdziecie drugiego takiego”.

ligatyperowdowygrania

No niestety, pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Zawsze patrzyłem na tych ludzi na trybunach i myślałem tylko o tym, żeby nie puścić szmaty, żeby nie skompromitować się publicznie. A jak się o tym nadmiernie myśli, to musi wpaść szmata. Kilka wpadło takich, że…

Jak o czymś za bardzo myślisz, to się stanie, bo musi się stać. Dlatego zawsze podziwiałem takich jak Artur Boruc. Facet ma nerwy ze stali. Wpuści szmatę, ok., wstanie, otrzepie się, gra dalej. Oczywiście są sytuacje – jak z Irlandią Północna w Belfaście – gdy spadły na niego wszystkie możliwe nieszczęścia, problemy z żoną i tego nie wytrzymał. Ale każdy ma jakąś granicę. Wtajemniczeni mówią, że Boruca naładował tak psycholog, ten sam który później z nim wojował. Konkretnie żona.

Orest Lenczyk skwitował to krótko: – Jeśli facet zostawia babę i dziecko, to potrzebny mu raczej psychiatra.

Żeby to było takie proste…

Nerwy bywają zabójcze.

Maciej Szczęsny opowiadał w którymś z wywiadów, że w zespołach młodzieżowych Arsenalu widział wielu doskonałych zawodników, którzy w drodze na mecz co chwila latali do toalety jeszcze w autobusie. Z kolei Jurij Szatałow opowiadał, że w jednym z meczów juniorskich w ZSRR w ciągu 10 pierwszych minut ośmiu piłkarzy jednej drużyny doznało kontuzji. Z powodu nerwów. Jak to u Jury bywa, historia pewnie była mocno podkręcona, ale przynajmniej interesująca.

Nerwy niszczą. Nie tylko ogórkowego bramkarza Józefovii czy radzieckich juniorów. Niszczą na najwyższym poziomie. Można przywołać przykład Materazziego i Zidane’a, ale chciałbym przejść w miarę płynnie do Niemców. Bo to o nich dziś chciałem napisać. Niemcy, którzy grali pięknie, ale nie wytrzymywali ciśnienia.

Na Targach Książki w Warszawie jeden facet zamiast dedykacji w książce „Wielki Widzew” poprosił o odpowiedź na pytanie „Kto wygra mistrzostwa świata”. Ma odczytać po finale.

Napisałem mu, że Niemcy. Mogę to napisać, bo chyba nie był z tych, który czyta portale piłkarskie.

Ja wiem, że to źle wygląda, jeśli Polak życzy zwycięstwa Niemcom, ale ich wygrana byłaby potwierdzeniem tego, że plan i ciężka praca prowadzą do sukcesu.

Soccer - World Cup Italia 90 - Group D - West Germany v United Arab Emirates Kiedyś cały świat Niemców nienawidził. I słusznie. Ma to uzasadnienie historyczne. Nie chodzi o wojnę, broń Boże. Ale pamiętajmy, że to Niemcy wykończyli dwie najlepsze drużyny w historii piłki. Przynajmniej wedle romantycznej wizji futbolu. A więc Węgrów w 1954 roku i Holendrów 20 lat później.

Świat podziwiał piękno tych zespołów, a tu nagle przyszli rzeźnicy i to by było na tyle. Oczywiście to uproszczenie, bo Niemcy mieli znakomite drużyny w obu tych turniejach, ale jednak narodziła się romantyczna legenda. A potem niemiecki walec przepełniony piłkarzami-klocami pokroju Bertholda i Augenthalera rozjechał kilka interesujących drużyn i swoją własną legendę wypracowaną w latach 70. Ale to była obrzydliwa drużyna, szkoda gadać (a ja wtedy miałem 8 lat i nie wiedziałem co piękne, zakochałem się w Niemcach nieco wcześniej, a nie lubiłem Maradony i Van Bastena, uważałem, że Olaf Thon jest lepszy od nich obu, straszne, co?).

Dziś to Niemcy mają swoją romantyczną legendę. Grę swojej drużyny nazywają piękną, dziełem sztuki i tak dalej. Ale czy ktoś będzie o nich pamiętał za 20 lat, jeśli nie zdobędą tytułu? Raczej nie, pamięta się zwycięzców i tylko nielicznych przegranych.

Niemcy mają dziś wszystko, by być najlepszą drużyną świata. Mają jednak też pecha, bo trafili na erę Hiszpanii, być może najlepszej krajowej drużyny w dziejach futbolu. Ale to tylko jedna strona medalu. Na drugiej znajduje się psychika. Niemcy wydają się być słabi psychicznie.

Leo Beenhakker w 2008 roku w wywiadzie dla niemieckiej gazety powiedział, że Niemcy nie mają genu zwycięstwa. Potem odżegnywał się od tych słów, ale to była tylko jedna z jego kolejnych gierek. Faktem jest, że niemiecki dziennikarz miał wywiad nagrany na taśmie. I faktem jest, że Holender miał rację. Zobaczcie na 2010 rok. Wtedy Niemcy mówiąc o swojej drużynie niemalże dostawali zbiorowego orgazmu. Pamiętam mix zonę po meczu z Argentyną. Piłkarze niemieccy byli Bogami, a dziennikarze mając możliwość rozmowy z nimi, sprawiali wrażenie (co logiczne) wniebowziętych.

Ale potem doszło do meczu z Hiszpanią i jak przyznał polskim dziennikarzom Piotr Trochowski, Niemcy nie wytrzymali presji i oddali boisko.

Wyglądali tak bezradnie, aż zrobiło mi się ich żal. Choć bardziej dziennikarzy, którzy właśnie zorientowali się, że ich dzieło sztuki to na razie tylko szkic. Piłkarze nie byli w stanie ukryć strachu. Wynik 0:1 jest mylący. Poza jedną niemal stuprocentową sytuacją Toniego Kroosa Hiszpanie nie stracili ani na moment kontroli. Ktoś oglądał Władcę Much Petera Brooka? W ostatniej scenie na plaży pojawia się dorosły i dzieci robią się takie małe, malutkie… to właśnie było to. Brak doświadczenia zrodził nerwowość, niedokładność, paraliż decyzyjny w najważniejszych momentach.

niemcy Hiszpanie potraktowali niemieckie „dzieło sztuki” (teraz już tylko w cudzysłowie) jak Olbrychski swoją podobiznę na wystawie o Nazistach w warszawskiej Galerii Zachęta 10 lat wcześniej.

A potem był rok 2012 i mecz z Włochami. Włosi byli starsi, wolniejsi, mieli dwa dni mniej odpoczynku i byli generalnie słabsi. A jednak wygrali. Przegrał Jogi Loew, to była jego największa porażka. Poświęci Toniego Kroosa (znowu on) na Andreę Pirlo. I ten zawodnik, który dziś jest uważany za jednego z najlepszych pomocników świata, został przez Włocha zmiażdżony. Przez Włocha, dodajmy, pozbawionego układu nerwowego.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o niemiecki plan.

Dzisiejsza drużyna niemiecka ma wszystko, żeby wygrać mistrzostwo. Wielkie zmiany, które nastąpiły po klęskach 1998 i 2000 roku spowodowały, że dziś Joachim Loew ma problem z wybraniem właściwych piłkarzy. Mówimy o Kroosie, ale kto twierdzi, że on w ogóle zagra? Tak niby wynika z logiki, ale na kogo postawi selekcjoner mając do wyboru właśnie Kroosa, Schweinsteigera i Khedirę? Posadzić na ławce któregoś z nich to zbrodnia. Szczęście „Jogiego”, że nie ma Gundogana. Takie wyliczanki – kto za kogo i dlaczego, możemy prowadzić na wielu pozycjach. Nie wiem czy jakikolwiek selekcjoner zostawi w kraju tak wielu znakomitych piłkarzy.

Wydaje się, że to pokolenie Niemców dorosło do tego, żeby wygrać tytuł. Pozycja Bundesligi jest dziś znacznie lepsza niż cztery lata temu, nawet jeśli w tym roku nie poszło, to za rok znowu Bayern będzie wymieniany jako faworyt Ligi Mistrzów. Kilku zawodników trafiło do czołowych klubów Europy, kilku ma trafić, lub jak Mario Goetze miało, ale nikt nie był w stanie konkurować z Bayernem. Zawodnicy są dojrzalsi. Choć Niemcy odpłynęli nieco na punkcie statystyk (ich drużyny charakteryzowały się bardzo niską średnią wieku, bo jak udowodnili niemieccy naukowcy, młode organizmy szybciej się regenerują), chyba zrozumieli, być może za sprawą Pirlo, że doświadczenie jest decydujące w kluczowych momentach.

Dziś do swojego polotu dodają doświadczenie. Sprzyja im nasycenie Hiszpanów, których zresztą momentami bezwstydnie kopiują. Gdy pytam kolegów z Niemiec o ich najlepszą historyczną drużynę, najczęściej wymieniają tę, która sięgnęła po mistrzostwo Europy w 1972 roku. Była piękna, pełna polotu, zawodników technicznych, fantazyjnych. I ta drużyna jest taka sama. Jak widzę linię ofensywną: Reus – Özil – Müller – Götze, wspomaganych przez dwóch środkowych (czy jeszcze defensywnych pomocników), wszystkich kreatywnych, robiących przewagę, i do tego atakującego gdzieś z głębi Lahma… i nawet jeśli są drobne zastrzeżenia do linii obrony, to wciąż Niemcy mają najlepszego bramkarza świata (tak sądzę). To nie może się nie udać. Chyba że znowu dopadnie ich niemiecka choroba układu nerwowego…

MAREK WAWRZYNOWSKI

s.

Pin It