Puchar Pocieszenia dla tegorocznych przegranych – kto zwycięży w Lidze Europy?

Chelsea ponownie spotyka się z Benfiką. Rok temu wpadli na siebie w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, dziś biją się o Ligę Europejską. 12 miesięcy temu lepsi byli Anglicy, wygrywając zresztą całe rozgrywki. Dziś mogą stać się pierwszą drużyną w dziejach, która zwycięży najpierw w Champions League, a sezon później w jej młodszej siostrze.

Tegoroczny finał stanowi uosobienia dwóch typów drużyn startujących w Lidze Europejskiej. Pierwszy rodzaj to te, które następcę Pucharu UEFA traktują jak karę, upokorzenie za niepowodzenie w znaczniej bardziej prestiżowej i lepiej opłacanej Lidze Mistrzów. Owe ekipy zazwyczaj szybko odpadają, bo porażka i tak nie przyniesie wielkiej ujmy, szczególnie jeśli nadrobi się to dobrymi rezultatami w rozgrywkach krajowych. Lokalny triumf znaczy dla przedstawicieli silnych lig więcej niż nawet najbardziej spektakularne zwycięstwo na co prawda międzynarodowej, ale ubogiej scenie Ligi Europy. Do tej grupy zaliczymy Chelsea. Anglicy w rok zanotowali, mimo wszystko, degrengoladę. Degrengoladę o której marzy co prawda 99 % drużyn, ale jednak niemały spadek jakości. Z najlepszego zespołu Ligi Mistrzów do finalisty pucharu pocieszenia. „Tymczasowy” Rafael Benitez gra o jak najlepszą ofertę z innego klubu. Gorące krzesełko na Stamford Bridge czeka bowiem na jego zaciekłego wroga, Jose Mourinho. Paradoksalnie, krytykowany zewsząd Hiszpan ma szansę zdobyć w tym sezonie więcej trofeów niż szkoleniowiec Realu Madryt. „Rafa” gra o Ligę Europy, natomiast „Królewscy” mogą liczyć już co najwyżej na Puchar Króla. Nie tylko dla 53-latka dzisiejszy mecz będzie ze wszech miar ważny. O posadę, tyle że w Chelsea, walczy także Frank Lampard. Zwycięstwo nad Benfiką niewątpliwie przybliży Anglika do przedłużenia umowy z „The Blues”, czego zresztą podobno, gdyby wylądował ostatecznie w Londynie, wymaga Mourinho..

To, co dla ciebie jest sufitem, dla mnie jest podłogą , mawiał Fred w kultowych „Chłopakach nie płaczą”. Liga Europejska dla niektórych ekip to jedyna szansa nie tylko na samo pokazanie się Staremu Kontynentowi, ale i dodania zwycięstwa w rozgrywkach łatwiejszych i nie tak hermetycznych pod względem hierarchii jak Liga Mistrzów. Benfica w dramatyczny sposób przerżnęła ligowy wyścig z Porto, więc dla wyczekujących od trzech lat mistrzostwa kibiców „Orłów” sezon jest już właściwie przegrany. Na pocieszenie zostały tylko możliwości triumfu w LE oraz Taça de Portugal, czyli krajowym pucharze. To i tak jednak nie to samo co dominacja w lidze.

Choć obie ekipy początek drogi do finału miały podobne, bo rozpoczęte od Ligi Mistrzów, to już dzieje w fazie pucharowej Ligi Europejskiej stanowiły zupełnie inną książkę, zupełnie różny gatunek literacki. Chelsea przegrała w całkiem silnej grupie z Juventusem i, tylko gorszym bilansem bezpośrednich spotkań, z Szachtarem Donieck. Ta klęska ciągle aktualnego zwycięzcy Champions League przechyliła szalę zwolnienia ulubieńca kibiców, Roberto Di Matteo. Pucharowe klęski w ostatnich latach zwiastują rychłe pozbawienie pracy na Stamford Bridge. Początek 2012 roku przyniósł pucharowy nokaut pierwszym spotkaniu z Napoli. Z hukiem wyleciał wtedy „Mourinho 2.0”, Andre Villas-Boas. Historia zatacza niezgrabne koło, bo ewentualna porażka z Benfiką będzie ostatnim akordem Beniteza w niegościnnym dla niego Londynie. Ponadto, awans do amsterdamskiego finału nie przebiegł wcale łatwo i przyjemnie. Gdy spojrzy się na sam zestaw rywali Chelsea, to droga wydawała się usłana różami. Jeśli jednak przeanalizujemy wyniki oraz grę, odkryjemy, że pod kwiatami „The Blues” napotkali sporej wielkości ciernie. Sparta Praga, Steaua Bukareszt, Rubin Kazań, FC Basel. Zestaw nie powala na kolana, jednak podopieczni Beniteza z każdym z tych rywali mieli, przynajmniej przez jakiś czas, spore kłopoty, choć patrząc na potencjał kadrowy, powinni zmieść ich w proch i pył. A zamiast deklasacji, bliżej było do blamażu, szczególnie z Czechami oraz Rosjanami. Z żądnymi triumfu Portugalczykami słaba postawa nie ujdzie już na sucho.

Benfica to drużyna również osierocona przez Ligę Mistrzów. Niemniej, los łaskawiej potraktował „Orłów” niż ich dzisiejszych rywali. Ekipa z Estadio da Luz danego przywileju bynajmniej nie wykorzystała. W fazie grupowej wiadomo było co prawda, że Barcelona znajduje się poza zasięgiem, jednak Celtic oraz Spartak Moskwa to wręcz idealni przeciwnicy na przetarcie przed 1/8 finału. Ku zaskoczeniu, zapewne także Jorge Jesusa, awans uzyskali waleczni Szkoci, spychając Benfikę w odmęty długiej, żmudnej, mało atrakcyjnej rywalizacji w rozległej drabince Ligi Europejskiej. Tam już rywale byli z wyższej półki niż, wyłączając rzec jasna Katalończyków, oponenci w Champions League. Dynamo Kijów, Bordeaux, Newcastle, Fenerbache – każda z tych ekip miałaby potencjał, niektóre przy odrobinie szczęścia, by dzisiejszego wieczoru wybiec przeciwko Chelsea.

Finał pucharu pocieszenia jest więc w pewnym sensie finałem przegranych tego sezonu. A zarazem grą o wszystko. Po wakacjach w obu drużynach może dojść do sporych przetasowań, więc mecz na Amsterdam Arenie będzie nie tylko walką o trofeum, ale zarazem bitwą o miejsca w kadrze na lata 2013-2014. Rozum podpowiada, że wygra Chelsea, jednak to „Orły”  nie znają jeszcze słodkiego smaku zwycięstwa w Europie. Łakną go. Dla Lamparda i spółki, rok temu o tej porze pijanych ze szczęścia w Monachium, pragnienie jest nieporównywalnie mniejsze. Jorge Jesus przyznał za to, że to najważniejszy mecz w jego życiu. Dla wielu podopiecznych Portugalczyk zapewne też. Pierwszy i ostatni raz mogą bowiem mieć w ręce jakikolwiek międzynarodowy puchar.

TOMASZ GADAJ

Pin It