Pawłowski potrzebuje Śląska, ale czy Śląsk potrzebuje Pawłowskiego?

Choć jeszcze niedawno zarzekał się, że w polskiej ekstraklasie już nie zagra, bo to „brud, smród i obłuda”, poważna piłka szybko pokazała mu miejsce w szeregu. Po półtorej roku zwiedzania włoskich stadionów z pozycji rezerwowego, wszystko wskazuje na to, że Wojciech Pawłowski wiosnę spędzi we Wrocławiu. Na pewne miejsce między słupkami nie ma jednak co liczyć, przynajmniej na początku. Choć Śląsk ma problemy z obsadą co najmniej kilku pozycji w wyjściowej jedenastce, to bramka jest ostatnią z nich.

Oficjalny fanpage bloga Radosława Mozyrko na Facebooku POLUB TO!

W udzielanych jeden po drugim wywiadach, Pawłowski zapewnia, że dojrzał i nie jest już tym samym bramkarzem, który opuszczał naszą ligę nosząc głowę na poziomie trajektorii lotu Boeninga 747. Ma świadomość tego, że we Wrocławiu nikt nie da mu miejsca w składzie za nazwisko, zbudowane głównie na „sławie” medialnej, a nie tej boiskowej – występów w najwyższej klasie rozgrywkowej zaliczył ledwie 16. Teraz zaczyna niemal od zera – dla Stanislava Levy’ego jest piłkarskim anonimem. Chłopakiem, który ponoć kiedyś zagrał kilka fajnych meczów, a teraz wraca z piłkarskiego niebytu, żeby udowodnić swój nieprzeciętny talent. Przecież może się okazać, że we Włoszech wszyscy się na Pawłowskiego uwzięli, od trenerów zaczynając, na chłopcach do podawania piłek kończąc, a ten pojawia się w Polsce w wielkiej formie, gotowy od razu wskoczyć do składu i wybronić dla wrocławian miejsce w ósemce. Tyle że nie ma żadnych podstaw, żeby tak sądzić. Nie przemawia za tym ani sytuacja kadrowa Śląska, ani jego miejsce w tabeli, wreszcie klasa i doświadczenie Wojciecha Pawłowskiego.

Po 21 kolejkach sezonu 2013/14 Śląsk zajmuje ledwie 13. pozycję w tabeli. Celem przed rozpoczęciem sezonu było co najmniej ponowne włączenie się do walki o miejsce gwarantujące grę w europejskich pucharach. Czołówka ligi odjechała jednak wrocławianom tak bardzo, że trzeba było zweryfikować swoje oczekiwania – na dziś jest to awans do pierwszej ósemki, gwarantujący spokojną końcówkę rozgrywek. We Wrocławiu nikt nie bierze pod uwagę możliwości niepowodzenia i ewentualnego grania o ligowy byt. A taką groźbę trzeba wziąć na poważnie, jako bardzo realną. Zespołów zainteresowanych miejscem „nad kreską” jest kilka. W tym gronie Śląsk nie startuje wcale z uprzywilejowanej pozycji, przeciwnie – jest goniącym, a nie gonionym. Na odrobienie straty pięciu punktów do ósmego miejsca ma dziewięć kolejek, w tym mecze z Lechem, Legią czy Górnikiem, a przed sobą jeszcze cztery inne zespoły, które walki o spokojny ligowy byt raczej sobie nie odpuszczą.

Sytuacja wśród goalkeeperów Śląska jest równie skomplikowana, co jego pozycja w tabeli. Młody Jakub Wrąbel, włączony do kadry pierwszego zespołu, nie ma żadnych szans na grę, a poszukiwania przez klub bramkarza oznaczają, że sztab szkoleniowy stwierdził, że ten nie nadaje się w tym momencie nawet na ławkę rezerwowych. O nieprzydatności Krzysztofa Żukowskiego wiedziano chyba już w momencie, w którym podpisywał kontrakt z klubem. Choć przychodził do Wrocławia jako wyróżniający się zawodnik zaplecza Ekstraklasy, to w barwach Śląska nawet nie zadebiutował. Rafał Gikiewicz jest już raczej skreślony, przynajmniej na ten moment. Nietrudno jednak wyobrazić sobie sytuację, gdy ten przyzwoity przecież bramkarz, do tego związany z klubem kontraktem do połowy 2015 r., odzyskuje miejsce w składzie po zmianie trenera, czy po odejściu skonfliktowanych z nim zawodników, które szykują się już latem. Z jednej strony Gikiewicz decyzją sztabu szkoleniowego został przesunięty do rezerw, z drugiej nie zgodzono się na proponowane przez niego rozwiązanie kontraktu ( domagał się wypłaty dużej części zaległości). Działacze kreślą przed nim inną przyszłość, wyszli bowiem z założenia, że Rafała sprzedadzą i ustalili cenę na poziomie… 200 tys. euro. Skąd taka wycena, tego nie wiadomo. Stan faktyczny na dziś wygląda bowiem tak, że w „promocji” proponowany jest bramkarz III – ligowych rezerw, który – owszem – był w formie, ale na początku sezonu. Dotychczasowej „jedynce”, Marianowi Kelemenowi, latem kończy się kontrakt i wiadomo, że raczej nie zostanie on przedłużony. Śląsk chętnie bowiem pożegna się z zawodnikiem okupującym miejsce w pobliżu szczytu listy płac. To właśnie ze Słowakiem Pawłowski ma konkurować o miejsce w bramce na najbliższe 16 kolejek.

Na kogo postawi trener Levy? Każdy wiosenny mecz Śląska może być z serii tych „o życie”, a dla wielu jego zawodników „o kontrakt”. Logika podpowiada, że powinien wybrać doświadczenie, bramkarza zgranego z występującymi przed nim zawodnikami. Co prawda Kelemen nie jest już w formie w jakiej był jeszcze w ubiegłych sezonach, kiedy sam wygrywał Śląskowi mecze, ale nie jest też w takiej, żeby je przegrywać. Ot, solidny bramkarz, który obroni co ma obronić i wpuści, co ma wpuścić. Wybór na pewno dużo mniej ryzykowny, niż postawienie na 21-latka, z kilkunastoma występami w lidze, z których ostatni miał miejsce ponad 1,5 roku temu. Czeski szkoleniowiec raczej nie dał się dotychczas poznać jako skłonny do ryzyka.

Jaka przyszłość czeka Pawłowskiego, jeżeli przekona do siebie Stanislava Levy’ego i zostanie we Wrocławiu? Zmiennika i straszaka na Kelemena? Słowak już wie, że niemal na pewno to jego ostatnia runda w barwach Śląska. Będzie chciał umierać za drużynę i walczyć o dobry kontrakt w innym klubie? Czy może jest już pogodzony z tym, że po sezonie najprawdopodobniej wróci do ojczyzny? Co prawda Kelemen niejednokrotnie dał się już poznać jako profesjonalista, ale może ktoś w klubie ma takie obawy. W przypadku Pawłowskiego, wiadomo – do Polski wrócił grać. Będzie chciał pokazać, że deklarowany przez niego postęp jest zauważalny nie tylko w wypowiedziach prasowych, ale też na boisku, a jego miejsce jest w Udine, a nie w rodzimej Ekstraklasie. Argumentem za jego ściągnięciem do Wrocławia jest wzmocnienie rywalizacji w bramce i zabezpieczenie się na wypadek kontuzji, co jest zupełnie normalne w przypadku klubów walczących o konkretne cele i mogących sobie pozwolić na utrzymanie szerokiej kadry. Pytanie tylko czy takim klubem jest Śląsk, mający przecież dużo bardziej palące potrzeby, jak choćby pozyskanie solidnych skrzydłowych? Jaki sens będzie miało trzymanie Gikiewicza w rezerwach, a na ławce Pawłowskiego albo Kelemena? Nieco logiczniej wygląda opcja wypożyczenia Pawłowskiego na dłużej niż pół roku. Przy odejściu Gikiewicza, a latem Kelemena, jego szanse na grę znacząco wzrosną. Jedno jest pewne – o rywalizacji we wrocławskiej bramce jeszcze usłyszymy. Wojciech Pawłowski nie wraca do Polski po to, żeby być zmiennikiem 35-letniego Słowaka i na treningach łapać strzały Więzika zamiast Di Natale. A jeżeli z taką rolą będzie musiał się pogodzić, to pewnie i tak będzie o nim głośno – w końcu znowu ma szansę zostać królem podwórka, przynajmniej tym medialnym.

MATEUSZ KOWALSKI

Pin It