Klątwa czarnej perły

Sycylia, choć swego czasu aspirowała do miana 51. stanu USA, bezsprzecznie jest włoskim regionem. W stolicy największej wyspy Morza Śródziemnomorskiego, Palermo, urodził się Mario Barwuah Balotelli. Ciemnoskóry reprezentant Italii.

s.

„Mówimy „nie” dla wieloetnicznej reprezentacji” – taki transparent przywitał 20-letniego Mario 17 listopada 2010 roku w Klagenfurcie przed spotkaniem towarzyskim z Rumunią. Był to jego drugi występ w narodowych barwach. „Gówniany czarnuch” krzyczeli, gdy wbiegał na boisko. Kiedy był przy piłce, na trybunach naśladowano odgłosy małp. Przeciwko grze utalentowanego, acz niesfornego napastnika w reprezentacji Italii od samego początku była duża część włoskich fanatyków. Problemem jest tylko i wyłącznie kolor skóry. Wówczas, po sparingu z Rumunią padł nawet pomysł, by powierzyć Balotellemu opaskę kapitańską w ramach odpowiedzi na rasizm. Miał się na to zgodzić nawet Cesare Prandelli, ale ostatecznie rozwiązanie te okazało się równaniem sprzecznym.

Tak jak cztery lata tifosi Juventusu śpiewali „Skacz, a Balotelli umrze”, tak w lutym tego roku „SuperMario” nie wytrzymał i rozpłakał się podczas spotkania z Napoli, pod naporem obraźliwych okrzyków neapolitańskich fanów. Rasistowskie incydenty wciąż dotykają go na stadionach Serie A jak i przy okazji spotkań w kadrze, „Nie chcemy czarnucha we włoskiej reprezentacji” – od samego początku tematu gry Balotellego dla „Squadra Azzurra” skandowała część fanów 4-krotnych mistrzów świata.

Media rozpływały się nad jego historią i talentem, fanów podzielił jednak kolor skóry zdolnego napastnika. „Atakują mnie, bo jestem lepszym Włochem od nich. Założę się, że gdybym spotkał jednego z nich, poprosiłby mnie o autograf” – mówił w swoim stylu po incydencie w Weronie, jeszcze jako zawodnik Interu Mediolan Mario. Wówczas także był obrażany przez całe spotkanie, a za ironiczne brawa dostał 7 tys. euro kary. Kibice Chievo zaś grzecznie wrócili do swoich domów.

Mógł grać dla Ghany, skąd pochodzą jego biologiczni rodzice. Twierdził jednak, że nigdy tam nie był, nic nie wie o tym kraju i czuje się stuprocentowym Włochem. Wychowywał się na tych samych książkach, co jego włoscy rówieśnicy, tak samo płakał, gdy reprezentacja Marcello Lippiego sięgała po Puchar Świata w 2006 roku. Dla niego liczy się tylko Italia, nawet jeśli w części tak agresywnie do niego nastawiona.

Dobrą grą Mario Balotelli mógł próbować przekonywać rodaków do swojej osoby. Pierwszą bramkę dla Włoch zdobył we Wrocławiu, mieście przybranej babci. Rok później na polsko-ukraińskich boiskach poprowadził swoją reprezentacje do srebra na mistrzostwach Europy. Został gwiazdą kadry, piłkarzem od którego zaczęto oczekiwać dużo więcej. Wyjazd na mistrzostwa świata do Brazylii miał być kolejnym krokiem kadry Prandellego. Selekcjoner „Azzurrich” postawił na „SuperMario”. On miał pociągnąć Italię. Nie tylko strzelać bramki, ale być jej liderem. Podobnie jednak jak wicemistrzowie Europy grali z meczu na mecz coraz gorzej, tak samo Balotelli irytował coraz bardziej. Mecz z Kostaryką przestał tak samo jak jego koledzy, z Urugwajem denerwował i tylko kolekcjoner kości, Luis Suárez zepchnął zachowanie Włocha nieco w cień.

„Potrzebujemy prawdziwych mężczyzn, a nie naklejki Panini” – powiedział po odpadnięciu z grupy wzburzony Daniele De Rossi. W przerwie spotkania Włochy – Urugwaj, Prandelli miał próbować postawić do pionu Balotellego. Napastnik Italii w pierwszej połowie prezentował się fatalnie. Notował straty, nie dobiegał do podań i oddał jeden beznadziejny strzał. Co jednak najgorsze głupio faulował, zdążył zebrać żółtą kartkę i mając na uwadze (nie tylko) słynny incydent w Kazaniu i fakt, że Mario niespecjalnie się zmienił, można w nim było upatrywać kandydata do czerwonej kartki. Na to też uwagę zwrócił selekcjoner „Squadra Azzurra”, co zirytowało piłkarza. Na murawę więc już nie wrócił.

Po meczu, gdy drużyna przeżywała porażkę w szatni a Prandelli ogłaszał dymisję, 23-latek siedział w autokarze i słuchał muzyki. Wrócił dopiero pod naporem kolegów, u których również ma niespecjalne poparcie. Balotelli tragicznie przegrał te mistrzostwa. Brutalnie – jakby w opozycji do jego aroganckiego zachowania. Nie tylko opowieści, których starczyłoby na operę mydlaną. Postawy w kadrze, w której miał być stonowany, pod batutą Prandellego, który miał go ogarnąć. Piłkarz z kolei obijał się na treningach, zraził do siebie kolegów i jedynie brylował obietnicami. Włosi do Brazylii jechali po złoto, a on na Stary Kontynent miał zjechać tylko po buziaka od królowej Wielkiej Brytanii, Elżbiety II. Acz podobno „lepsza złamana obietnica, niż żadna”.

Fatalne mistrzostwa świata w wykonaniu Włochów znalazły swoją ofiarę w Mario Balotellim. Perle włoskiego futbolu, która jest jednak klątwą dla każdej drużyny, będącej w jej posiadaniu. Niby potrafi zabłysnąć, acz zdecydowanie częściej pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Oblicze wiecznego dzieciaka. „La Gazzetta dello Sport” apeluje do napastnika, by ten wreszcie dorosnął. Niewykluczone jednak, że kolejny selekcjoner raz na zawsze zatopi perłę. W rękawie jest przecież Giuseppe Rossi, który może być nowym asem. A kolejne rozdanie już za chwilę.

DOMINIK POPEK

s.

Pin It