Kibicowskie problemy po włosku

Karygodne zachowanie ochrony na stadionie Legii wobec kibiców Górnika Zabrze sprawiło, że traktowanie fanatyków podążających za swoją drużyna na wyjazdy stało się (przynajmniej przez moment) głównym tematem medialnym. I prawidłowo, bo trzeba piętnować niecne uczynki policji/organizatorów meczu przekraczających swoje prawa i traktujących swoich, bądź co bądź, gości jak zwierzęta. PZPN powinien zrobić coś, by w końcu było normalnie, by móc w pełni wykorzystać polski, ogromny, kibicowski potencjał.

Nie wszyscy w Europie wiedzą jednak o sytuacjach z naszego rodzimego podwórka. Nie zdają sobie sprawy, że czasem barierą nie do przeskoczenia staje się zwykłe wejście na stadion i przez to nie szanują przywileju kibicowania (który rzecz jasna powinien być normalnością w każdym cywilizowanym społeczeństwie). We Włoszech tifosi od jakiegoś czasu nie mają większych problemów by móc swobodnie poruszać się po wszelkiej maści piłkarskich obiektach. Popuszczono im pasa, więc by utrudnić sobie życie raz po raz srają do własnego gniazda.

Lecąc jedynie po łebkach:
- Kevin-Prince Boateng obrażany podczas… sparingu z pół-amatorską drużyną z niższej ligi, przez co piłkarze Milanu schodzą z murawy;
- Inter ukarany grzywną za rasistowskie przyśpiewki podczas derbów Mediolanu wobec Balotellego i Muntariego (czyli… swoich byłych graczy); powtórzyło się to w rewanżowym meczu LE z Tottenhamem, na trybunach San Siro nie zabrakło wówczas również dmuchanych bananów;
- kibice Juventusu intonujący na każdym meczu ,,jeśli podskoczysz, umrze Balotelli”; skłaniający Wezuwiusza do zalania lawą Neapolu; obrażających zmarłych w katastrofie lotniczej piłkarzy legendarnego Grande Torino; skutkuje to tym, że co jakiś czas ekipy wrogo nastawione do ,,Starej Damy” nawiązują do tragedii na Heysel:


To są tylko pierwsze z brzegu przypadki zbydlęcenia we Włoszech, które zaczyna przybierać coraz bardziej niebezpieczne kształty. Takie przykłady można by mnożyć w nieskończoność. Granica dna została  osiągnięta, a Lega Calcio w żaden sposób nie potrafi temu zaradzić. Możemy zrozumieć, że w Italii futbol jest religią, że kibicowskie animozje uwypuklają się tam na każdym kroku, ale obrażanie na tle rasowym lub – co gorsza – bezczeszczenie pamięci ludzi tragicznie zmarłych? Aż ciężko o tym pisać, bo to przekracza jakiekolwiek cywilizacyjne normy.

W ostatnich miesiącach pojawił się w Italii kolejny niebezpieczny proceder, raczej niespotykany z taką siłą w innych krajach (wyjątek: Mourinho). Po ostatnich sukcesach Juventusu obiektem ataków przeciwników turyńczyków stał się trener Antonio Conte.

- Nie mogę przespacerować się z rodziną po Neapolu, by nie słuchać obelg na ulicy, we Florencji również usłyszałem, że to zbyt niebezpieczne, a teraz jeszcze zabraniacie mi się cieszyć po wygranym meczu? – grzmiał na konferencji prasowej po spotkaniu z Bologną skrytykowany chwilę wcześniej przez swojego kolegę po fachu Stefano Piolego za, jego zdaniem, zbyt ekspresyjne świętowanie zwycięstwa:

Conte zwracał się również w kierunku fanów Bologni. Można jednak próbować go zrozumieć, bo presja ciążąca na włoskim trenerze jest w ostatnim czasie niewyobrażalna. Zawieszony w pierwszej części sezonu (kara była po kolejnych odwołaniach skracana) został uznany przez niezagłębiających się w temacie kibiców za umoczonego w korupcji. Pal licho, że coach Juve wyszedł z tego w zasadzie bez szwanku i, co istotniejsze, bez dalej skazującego wyroku. Conte jest lżony wszędzie, gdzie się tylko pojawi, więc dając upust skumulowanym w sobie emocjom chciał pokazać wrogom, że on i jego drużyna mają się dobrze.

W obronie trenera „Starej Damy” stanęło całe włoskie, piłkarskie środowisko podkreślając, że ataki w niego wymierzone stają się coraz bardziej agresywne i pojawiają się z niebezpiecznie rosnącą intensywnością. Przeciwnicy Juventusu zamiast skupić się na dopingowaniu swoich ulubieńców całą energię marnowali na walkę z Conte.

Można się tutaj doszukiwać drugiego dna, bo włoski taktyk już kilkukrotnie podkreślał, że za jakiś czas będzie chciał spróbować swoich sił za granicą, a po ostatnich sukcesach zaczyna być powoli przymierzany do klubów pokroju Realu Madryt, Chelsea czy Manchesteru City. To trochę naciągana teoria, ale kto wie, czy włoscy kibice widząc pasję z jaką Conte odbudował Juventus i szybkość z jaką ekipa z Piemontu odjeżdża ligowym rywalom nie chcą w ten sposób trochę przyspieszyć jego wyjazdu poza Italię.

- Jeśli ja i moja rodzina mamy być dalej obrażani wszędzie, gdzie się pojawimy, to będę musiał rozważyć latem wszelkie dostępne opcje – oznajmił w przypływie złości i bezradności coach „Starej Damy”. Przez kilka dni fani Juve pozostawali w strachu, ale AC zreflektował się, że byłoby to zwykłym tchórzostwem.

- Owszem, wyjazd za granicę pozostaje moim marzeniem, ale pogadamy o tym za 15 lat – rzucił z uśmiechem do dziennikarzy. Uświadomił sobie, że taki jest po prostu casus zwycięzców – kochają nas tylko swoi, reszta nienawidzi. Musi sobie z tym radzić Cristiano Ronaldo, Jose Mourinho czy Mario Balotelli, więc Conte nie może wyjść na leszcza.

Wyobrażacie sobie podobne skandale w Polsce? Przy obecnej nagonce na kibiców takie epizody pogrzebałyby w zasadzie ich szanse na normalny odbiór przez „januszowe” społeczeństwo. Na Półwyspie Apenińskim zaczyna to być przyjmowane jako normalność, bo kraj nie potrafi wyplenić chwastów, którzy psują opinię całemu calcio. A przecież Włochy są jednym z ostatnich europejskich bastionów, gdzie stadion nie stał się teatrem ochów i achów, gdzie ciągle prym wiodą dopingujący ultrasi.

Jednak, gdy celem ataków są ludzie tragicznie zmarli lub mający inny kolor skóry to już wolimy naszych ekstraklasowych prawdziwków krzyczących by grać na Wawrzyniaka, bo on przecież kiepski jest.

MARCIN PĘKUL

Pin It