Historia Adriano, czyli jak przegrać bilet losu

Gdy miał 19 lat jego usługi zastrzegł sobie włoski gigant Inter Mediolan. Trzy lata później był już nominowany do „Złotej Piłki”, a Roman Abramowicz kładł na stół niebotyczne kwoty, by ściągnąć go do Londynu. Równie szybko jak Adriano znalazł się na szczycie, spadł na samo dno.

Dorastał w biednej dzielnicy Rio de Janeiro, gdzie na co dzień widywał wojny gangów, broń i narkotyki. Kochał futbol, który był dla niego jedyną możliwością ucieczki z brutalnego świata. Leite Ribeiro Adriano wstąpił więc do akademii Flamengo, gdzie nie wróżono mu wielkiej piłkarskiej kariery. Z początku był to drobny chłopiec, którego wystawiano w obronie. Po kilku latach treningów Atlantyk przepływał już jako reprezentant kraju i nowo zatrudniony napastnik Interu Mediolan.

Przygodę w drużynie „Nerazzurrich” zaczął od strzelenia bramki Realowi Madryt w meczu sparingowym. Mediolańczycy zdecydowali się jednak na wypożyczenie go do Fiorentiny, później starym włoskim zwyczajem zawarli współwłasność z Parmą. W jej barwach Brazylijczyk strzelił nawet bramkę Wiśle Kraków w ramach Pucharu UEFA. W styczniu 2004 roku naładowany i ograny na półwyspie Apenińskim Brazylijczyk powrócił do stolicy Lombardii. Kilka miesięcy później stery w mediolańskim klubie przejął Roberto Mancini, a Adriano grał pierwsze skrzypce w ekipie czarno-niebieskich.

Adriano Mancio

Punktem kulminacyjnym kariery Brazylijczyka był sezon 2004/2005. W czasach gdy gwiazda Ronaldo powoli blakła, a Leo Messi i Cristiano Ronaldo dopiero zaczynali profesjonale kariery to numer „10” Interu był na ustach wszystkich. Adriano wówczas nie pukał już do elitarnego grona najlepszych napastników. To on wytyczał szlak i standardy. Był nowym tworem brazylijskiego futbolu – jak każdy piłkarz z Kraju Kawy świetny technicznie, zaś to co go wyróżniało to warunki fizyczne. Bardzo wysoki i bardzo silny. W polu karnym rywala nie do powalenia, skuteczny w powietrzu. Miał łatwość w zdobywaniu goli, był bardzo użyteczny przy stałych fragmentach. Znakiem firmowym były jego strzały lewą nogą, kiedy piłka pędziła niemal jak w FIFIE World Cup 2002.

Napastnik „Il Biscione” szybko przykuł uwagę futbolowego środowiska. Biły się o niego wielkie kluby z londyńską Chelsea na czele. Roman Abramowicz złożył nawet ofertę opiewającą na 100 mln euro, która jednak nie przekonała działaczy Interu. „France Football” nominowało zaś Adriano do Złotej Piłki, której ostatecznie 22-letni napastnik nie dostał. Był na szycie, miał świat u stóp.

Adriano stał się nowym idolem – nie tylko w Europie, także – a może „przede wszystkim” – w swojej ojczyźnie. Przejmował schedę po Ronaldo i stawał się najważniejszym snajperem „Canarinhos”. W dużej mierze to dzięki niemu reprezentacja Brazylii wygrała Copa América w 2004 roku oraz Puchar Konfederacji rok później. Na obu tych turniejach Adriano zdobywał koronę króla strzelców, a także wybierany był najlepszym zawodnikiem. Wraz z Ronaldinho, Robinho, Ronaldo, Carlosem itd. tworzył brazylijski gwiazdozbiór.



Sezon 2004/2005 był punktem kulminacyjnym kariery Adriano z jeszcze jednego arcyważnego powodu. W 2004 roku na zawał serca w wieku 44 lat zmarł ojciec „el Imperatore”. Piłkarz miał wówczas 22 lata i gdy właśnie stawał się gwiazdą futbolu – stał się też głową rodziny. Stracił ojca z którym był niezwykle związany, który ukierunkował Adriano na futbol. „Kiedy go straciłem, zaczęły się wszystkie moje problemy, również z alkoholem”.

Z roku na rok kłopoty Adriano się pogłębiały. Brazylijczyk sprawiał Interowi coraz większe problemy wychowawcze, coraz częściej widywany był w dyskotekach. Popadał w depresje, którą topił w procentach. Piłka zeszła na boczny tor, stała się mniej ważna. Napastnik czarno-niebieskich coraz rzadziej odwiedzał treningi, coraz częściej bary. „Popadłem w depresje. Ten stan potrafiłem leczyć tylko alkoholem. Byłem szczęśliwy wyłącznie gdy piłem, a piłem codziennie i wszystko co było pod ręką – wino, whisky, piwo” – przyznał po latach Adriano. „Każdego dnia pojawiałem się w klubie pijany. Nie spałem ze strachu, że się spóźnię na trening. W rezultacie byłem w niedopuszczalnej dyspozycji. Wówczas odsyłano mnie do izby chorych, gdzie się wysypiałem. Oficjalnie natomiast mówiono, że mam problemy z mięśniami”.

Z miesiąca na miesiąc „Imperator” miał coraz bardziej na pieńku z Interem. Częściej niż pojawiał się na boisku siadał na ławce, częściej niż z piłką widywano go z butelką. Adriano stał się niepokorny, a Włochy, które dotąd sobie cenił zaczynały mu wadzić. Tęsknił za domem. W 2008 roku mediolański klub poszedł mu na rękę i wypożyczył do São Paulo FC. Tam Adriano spisywał się całkiem nieźle. Inter wierzył, że piłkarz po powrocie będzie pomocny również czarno-niebieskim. „Pobyt w São Paulo nic nie poprawił. Gdy wróciłem do Mediolanu znów byłem sam. Znów zacząłem imprezować, pić i bawić się z kobietami. Władze kluby nie mogły dłużej tego znieść”.

W stolicy Lombardii balował, wciąż jednak tęsknił za ojczyzną. Ze świątecznego wyjazdu do Brazylii Adriano powrócił o dzień spóźniony. Ze zgrupowania kadry „el Imperatore”… nie wrócił wcale. Oświadczył, że kończy karierę. Tego już było za wiele dla Interu, który za porozumieniem stron rozwiązał z piłkarzem kontrakt. Nie pomógł nawet José Mourinho, który pokłócił się z niektórymi działaczami o Adriano. Za co mu zresztą zawodnik dziękował.

Brazylijczyk był zagubiony. Popadł w alkoholizm, w wir imprez. W dodatku zostawiła go narzeczona, co tylko pogłębiło problemy piłkarza. Adriano na wszystkie kłopoty miał jedną odpowiedź – alkohol. Balował gdzie się dało, nawet z handlarzami narkotyków. Popadał depresję, był bliski samobójstwa.

Adriano

Po definitywnym opuszczeniu Interu podpisał kontrakt z Flamengo, w którym się wychowywał. W sezonie 2009/2010, gdy Inter sięgał po Triplettę, Adriano błyszczał w lidze brazylijskiej. Zebrał hat-tricka nagród – był najlepszym piłkarzem, napastnikiem i strzelcem ligi. W efekcie powrócił do Włoch, tym razem do Romy. Ten transfer okazał się jednak fatalną decyzją. „Imperator” zagrał zaledwie 8 spotkań, nie strzelił żadnego gola. Dostał nagrodę „złotego kosza” – został wybrany najgorszym graczem sezonu, a w dodatku rozpoczęły się jego problemy z kontuzjami. „Wilki” szybko rozwiązały z nim kontrakt, a Adriano znów wrócił do ojczyzny. Podpisał kontrakt z Corinthians w którym głównie leczył kontuzje. Nie mógł grać, więc znów zaczął odwiedzać bary i dyskoteki. Widywał się z dilerami, stracił prawo jazdy za jazdę po pijanemu. Przypadkowo postrzelił koleżankę, gdy bawił się pistoletem ochroniarza. W klubie rzadko widywany, jak już to pijany i coraz grubszy. W końcu i ta drużyna zerwała z nim kontrakt nie mogąc patrzeć na to jak Adriano się stacza. „el Imperatore” próbował jeszcze podnieść się w rodzinnym Flamengo, ale bez powodzenia…

Miał papiery, by zapisać się na kartach futbolowej historii. Talent, niesamowitą prostotę odnalezienia się w polu karnym rywala. Adriano wpadł jednak w błędne koło, depresje zapijał alkoholem. Mógł być wspominany jako jeden z najwybitniejszych brazylijskich napastników, wspominany jest jednak jako ten, który przegrał swój talent. W tym momencie Adriano ma 31 lat, drzwi jego kariery od kilku lat powoli się domykają. Choć jeszcze nie powiedział ostatniego słowa, a wielokrotnie już powracał nikt jednak nie wierzy i nikt już raczej nie zaryzykuje zatrudnienia „el Imperatore”. Ten zaś prędzej zostanie DJ’em w jednym z klubów do których wciąż ma słabość.

DOMINIK POPEK

***

Czytaj także na FCInter.pl

Pin It