Geniusz o orlim nosie

Grał w Holandii, Włoszech, Hiszpanii czy Francji. Znienawidzony przez sporą część fanów swoich byłych klubów, nazywany przez nich najemnikiem i kochany przez tych, dla których gra. Budzi skrajne reakcje, wszystkich zadziwia. Krnąbrny, nieokiełznany geniusz o wybujałym ego. Jego bramki są piękne i niepowtarzalne. Szczęśliwy geniusz?

Jego sylwetki nie trzeba nikomu przedstawiać. Syn bośniackich emigrantów i jeden z najlepszych napastników świata karierę zaczynał w Malmoe FF, potem grał w Ajaxie Amsterdam, Juventusie, skąd po degradacji do Serie B odszedł do Interu Mediolan; Włochy opuścił na rzecz Barcelony, by po roku do nich wrócić i reprezentować barwy AC Milan. Ostatecznie Ibrahimović wylądował w Paryżu i przywdziewa koszulkę PSG. W wolnych chwilach oddaje się polowaniu na jelenie na dzikiej, gęsto zalesionej szwedzkiej wyspie Daevensjoe, którą kupił za 1,8 miliona euro. Strzelec z zamiłowania i z zawodu.

Na swoim koncie ma już kilkanaście sukcesów, setki goli, z czego spora część jest wyjątkowej urody i nieraz udowodnił, że jest urodzonym, utalentowanym liderem o niewyparzonym języku o wyjątkowych umiejętnościach. Swoją klasę w ostatnich miesiącach Szwed regularnie potwierdza.

Nie było by przekłamaniem stwierdzenie, że posiadanie w składzie Ibrahimovicia to recepta na sukces.

Niech za przykład posłuży jego przygoda w Mediolanie, kiedy po wypożyczeniu Ibry z Barcelony przez Milan Rossoneri sięgnęli po mistrzostwo Włoch po raz pierwszy od 8 lat. Oczywiście to spore uproszczenie: zakładanie, że wszędzie, gdzie pojawia się Ibrahimović, prowadzi on drużynę do sukcesu. Nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że jest w tym sporo prawdy, bo w każdy klub, w którym grał Szwed, sięgnął po mistrzostwo. W Barcelonie nie odnalazł się ze względu na trudną relację z Pepem Guardiolą i rywalizację z Leo Messim, choć sportowo spisywał się co najmniej bez zarzutów.

Ibrahimović nigdy nie wygrał Ligi Mistrzów. Odszedł z Interu w 2009 roku, a w 2010 podopieczni Jose Mourinho triumfowali na Santiago Bernabeu.

Dyspozycja, jaką Ibra osiągnął w Paryżu, dowodzi, że Szwed jest jak wino – im starszy, tym lepszy. Jest twarzą ambitnego projektu sportowego paryżan i bezdyskusyjnie czołową postacią drużyny. Przyszedł za relatywnie niewielką sumę (20 milionów euro; warto dodać, że już kiedy przechodził do Ajaxu, Holendrzy zapłacili za niego 11 milionów). Któryś złośliwy ignorant powie, że w lidze francuskiej jest inny poziom i każdy kto kosztował więcej niż 20 milionów euro i potrafi żonglować słabszą nogą sobie poradzi i zostanie gwiazdą. Problem w tym, że Ibrahimović w drużynie przyćmiewa Ezequiela Lavezziego, Lucasa Mourę, o Javierze Pastore nie wspominając. Nawet opiewany i okrzykiwany nowym królem Paryża Edinson Cavani nadal pozostaje w cieniu Szweda i musi się pogodzić się z tym, że hierarchia w PSG jest specyficzna. Tutaj rządzi cesarz.

W reprezentacji Szwecji nie ma nikogo ponad rosłego napastnika o orlim nosie. To on niemal w pojedynkę zaserwował Portugalczykom palpitacje w drugim meczu barażowym. Jednak tym razem to Ibrahimović musiał się pogodzić z tym, że hierarchia gwiazd piłki reprezentacyjnej jest równie specyficzna. Tutaj rządzi Cristiano Ronaldo.

Ibrahimovicia można chwalić, rozpływać się nad nim, piać z zachwytu nad jego umiejętnościami i trudno przyjmować inną postawę niż podziw dla jego czynów. Problem w tym, że nigdy nie zdobył żadnego trofeum w barwach reprezentacji Szwecji, nigdy nie sięgnął (i już raczej nie sięgnie) po Złotą Piłkę i nigdy nie triumfował w Lidze Mistrzów. Nie da się ukryć, że ostateczne rozstanie z marzeniami o Mundialu to potężny cios dla Ibry . Sam zresztą wypowiadał się w swoim stylu, że Mundial bez niego nie ma sensu. Czupurna i egoistyczna wypowiedź, w której mimo wszystko czuje się gorycz i smutek. Rozczarowanie brakiem sukcesu. Na miarę możliwości szwedzkiej reprezentacji wyjazd do Brazylii byłby ogromnym sukcesem. A dla samego Zlatana możliwością pokazania, dlaczego to właśnie on powinien być nazywany najlepszym piłkarzem na świecie i zrobienia show w momencie, kiedy cały piłkarski świat patrzy właśnie na niego.

Trudno orzekać, że jest spełniony. W każdym momencie wykonuje swoją robotę tak, jak należy, jakkolwiek wielkie kontrowersje wzbudza swoim zachowaniem. Jest profesjonalistą, nigdy nie zdarzyły mu się „zjazdy” formy czy słabe mecze. Czy jest szczęśliwy? O to należałoby spytać samego Zlatana Ibrahimovicia. Bo od oceniania – przynajmniej w przekonaniu „Jego, Ibry”, są inni.

Mogli sobie pisać w gazetach co chcieli, mogli sobie krzyczeć z trybun co chcieli – nic mnie nie dotknie. Tylko Bóg może mnie osądzić!

MARIUSZ JAROŃ

Pin It