Fabian Burdenski, czyli „Kiler” po krakowsku

kiler

Oglądaliście Kilera? Kto nie oglądał. Ile kultowych cytatów i tekstów z towarzyszących fabule piosenek zapadło w waszej pamięci? Na pewno wiele. Wszystkie dowcipne, lekko uszczypliwe i kąśliwe. Wszystkie idealnie pasujące do letniego nabytku Wisły Kraków – Fabiana Burdenskiego.

Co Ty tutaj robisz?
Jest upalny czerwiec 2013. Krajobraz wokół stadionu przy Reymonta 22 maluje się w mrocznych barwach, a atmosfera jest tak gęsta, że ciąć można by ją było nawet plastikowym nożykiem z pobliskiego fast fooda. Kibice krakowskiej Wisły, po kolejnym katastrofalnym sezonie, głodni sukcesów jak nigdy wcześniej, żądają solidnej przebudowy kadry i wzmocnień, jakich przy Reymonta w ostatnich latach nie było. W mediach przewijają się nazwiska uciekających z tonącej Polonii Adama Pazio, Łukasza Piątka, czy Miłosza Przybeckiego. Presja na działaczach klubu wydaje się ciągle rosnąć, gdy nagle osiemnastego dnia miesiąca do Krakowa przylatuje niejaki Fabian Burdenski. Nikt nie rozpoznaje go podczas drogi do siedziby klubu, nikt nie zaczepia w trakcie wieczornego spaceru po Rynku Głównym. On nie musi opędzać się od grona fanów i łowców autografów. Dlaczego? Bo nikt go nie zna. Przepraszam, pomyłka. Zna go, a dokładniej jego ojca, nowy trener Wisły, Franciszek Smuda. Fabian Burdenski, były zawodnik niemieckiego czwartoligowca z Magdeburga, który sezon zakończył z okrągłym zerem w rubrykach „Bramki” i „Asysty”, jest bowiem synem dobrego znajomego „Franza”, Dietera Burdenskiego. Obie strony oficjalnie zaprzeczają jednak jakiejkolwiek roli tej znajomości w zakontraktowaniu zawodnika i wskazują na to, że to jego piłkarskie umiejętności były najistotniejsze. Jednym słowem „wszyscy zgadzają się ze sobą, a będzie nadal tak jak jest”.

Nie kiwnąłem nawet palcem, by się znaleźć w takiej walce
Od Burdenskiego nikt dużo nie oczekiwał. Dla każdego kibica przy zdrowych zmysłach piłkarz anonimowy, bez jakiejkolwiek pozytywnej piłkarskiej przeszłości i z zerowym dorobkiem, nie może z miejsca stanowić wzmocnienia dla zespołu. Nawet szkoleniowiec „Białej Gwiazdy”, choć odpiera zarzut swego rodzaju kumoterstwa, nie obiecuje sobie bo zawodniku zbyt wiele: – Na razie ten chłopak mi niczym nie podpada. Będzie z nami pracował przez rok. Jak coś z niego zrobimy, to będzie dobrze, a jak nie, to trudno – mówi w jednym z wywiadów. Wydawało się jednak, że Burdenski mimo wszystko będzie walczył o miejsce w składzie pierwszej drużyny Wisły Kraków. Tak się jednak nie stało i zgromadzeni na stadionie przy R22 kibice niemieckiego pomocnika ujrzeć mogli dopiero w meczu nowo utworzonych rezerw. W meczu, który wspomniane rezerwy przerżnęły z kretesem, dając drugiej drużynie Korony wbić sobie cztery bramki. – Może chociaż na tle drugiego garnituru Fabian wypadnie dobrze – mógł pomyśleć sobie jeden z garstki zasiadających tego dnia na stadionie kibiców. Pech chciał, że pomyślałem tak też ja.

Są czasem takie chwile, że się nie mylę
Być może są w życiu Burdenskiego takie chwile, że się nie myli, jednak niewielką ich liczbę mogliśmy zaobserwować podczas środowego starcia z III-ligowcem. Oto na boisko wychodzi, nie wiedzieć dlaczego w roli środkowego obrońcy, 22-letni zawodnik, który swoim doświadczeniem (na boisku był on bowiem najstarszy) miał poprowadzić swoją drużynę do zwycięstwa. Miał pełnić rolę Arkadiusza Głowackiego, czy, sięgając nieco dalej w przeszłość, Brazylijczyków Marcelo lub Clebera. Z roli tej wywiązywał się poprawnie aż do 11. minuty, kiedy to otrzymał pierwsze podanie w tym spotkaniu, od swojego bramkarza, Gerarda Bieszczada. Rozkojarzony Fabian na tę chwilę zapomniał chyba jednak o tym, że największym grzechem środkowego obrońcy jest podawanie piłki wszerz boiska. O tym, co ojciec z dziadkiem tłumaczyli mu już kiedy ten smacznie drzemał w kołysce, a wujek Smuda przytakiwał, upatrując już przyszłego wzmocnienia jednej ze swoich drużyn. Pech chciał, że ta krótka utrata pamięci kosztowała Wisłę utratę bramki. Jakby tego było mało, po dziewięciu minutach sytuacja się powtórzyła i tym razem tylko nieudolność napastnika kielczan uratowała zespół gospodarzy. Czy to już alzheimer? Innego wytłumaczenia nie widzę. Jakby tego było mało, Burdenski zawinił również przy drugiej straconej bramce, jednak wówczas jego wina „ograniczała się tylko” do nieupilnowania młodego Przybyły. Debiut Burdenskiego w nowej roli nie wypadł więc zbyt okazale, a jego defensywne umiejętności pozwoliły rezerwom Korony wywieźć z Krakowa czterobramkową zaliczkę, kompromitując w ten sposób gospodarzy podczas inauguracyjnego meczu zespołu na własnym stadionie.

Takie okazje, bale i lokale chcą bym się narodził
Burdenskiego w akcji widziałem do tej pory dwukrotnie. Pierwszy raz, podczas przedsezonowego sparingu z Ruchem Chorzów, zrobił na mnie nie najgorsze wrażenie, wydawało mi się wręcz, że podczas 10 minut spędzonych na placu gry wyróżniał się na tle zespołu umiejętnościami technicznymi i taktycznymi. Nie było to jednak szczególnie wielką sztuką, ponieważ „Biała Gwiazda” rozegrała wówczas tragiczne zawody, przegrywając z przedostatnią drużyną minionego sezonu ekstraklasy 0:2. Drugi występ Fabiana (trzech minut spędzonych na placu gry przeciwko Koronie i Zagłębiu Sosnowiec nie liczę), który miałem wątpliwą przyjemność oglądać to wspomniany już mecz III ligi grupy małopolsko-świętokrzyskiej przeciwko rezerwom Korony Kielce. Już na początku zaskoczył mnie fakt ustawienia Burdenskiego na środku defensywy. Czy na tej pozycji niemiecki pomocnik czuje się lepiej? 90 minut później wiedziałem już jednak, że jeśli rzeczywiście tak jest, chyba nie chciałbym oglądać już Fabiana Burdenskiego w koszulce z Białą Gwiazdą na piersi.

Co się za mną dzieje, naprawdę nie istnieje
Zawodnik, który miał być wzmocnieniem odradzającej się Wisły, grającej w ekstraklasie o najwyższe cele, nie radzi sobie z 19-letnimi napastnikami trzecioligowca. Zawodnik, który miał wprowadzić Wisłę na drogę do europejskich pucharów, gwarantuje swojej ekipie czterobramkową porażkę na czwartym poziomie rozgrywkowym. Drugi, a nawet trzeci garnitur Korony Kielce, która w lidze zdołała dotychczas zdobyć zaledwie cztery punkty, ogrywa Burdenskiego jak małe dziecko, które oderwane zostało od matczynej piersi i rzucone na pastwę losu. W ostatnich tygodniach Burdenski, poza treningami z pierwszą drużyną, nie gra już nigdzie. W T-Mobile Ekstraklasie, nawet jeśli znajdzie się dla niego miejsce w wyjściowej jedenastce, jego rola ogranicza się do wygrzewania krzesełek na ławkach rezerwowych kolejnych obiektów oraz podziwiania ich katakumb. Z jego usług zrezygnował już również Maciej Musiał, trener zespołu rezerw, który na pozycji środkowego obrońcy woli już stawiać na Remigiusza Szywacza czy Michał Bierzało.

Poczekam i popatrzę, nie cofnę kijem Wisły
Od czasu niechlubnego spotkania z rezerwami Korony Kielce wszelki słuch po Fabianie zaginął. Próżno szukać go teraz w meczowej kadrze pierwszej drużyny, a i odnalezienie nazwiska „Burdenski” w sędziowskim protokole z meczu rezerw wydaje się być na chwilę obecną karkołomnym zadaniem. Niemieckiemu pomocnikowi pozostaje teraz tylko czekać i patrzeć, jak koledzy, pod jego nieobecność, znakomicie radzą sobie w kolejnych spotkaniach, ogrywają coraz to mocniejszych rywali i pną się w górę w ligowej tabeli. I choć jego dotychczasowa postawa wskazywać mogłaby na to, że, gdyby mógł, cofnąłby Wisłę chociażby pierwszym lepszym kijem, póki co zadanie ma jednak mocno utrudnione. Na szczęście bowiem za zestawianie meczowych jedenastek w obydwu drużynach ze stadionu imienia Henryka Reymana odpowiedzialni są ludzie, którym obce są japońskie sztuki Seppuku i Harakiri.

ADAM DELIMAT

Pin It