Egzekucja odroczona. Mimo tego, nie wierzę w Davida Moyesa

Cyrkowe akrobacje De Gei, chłodna głowa Van Persiego i mający zamiast krwi eliksir młodości Ryan Giggs. Te czynniki być może uratowały Davida Moyesa od wywiezienia na taczkach z północy Anglii. I choć trwa chwilowa euforia spowodowana angielską wersją remontady, przebłysk nie może przysłonić ponurych realiów na Matt Busby’s Way.

HDP-RGOL-640x120

Moyes powoli przeistacza się w anglosaski odpowiednik Mariusza Rumaka. Gdy już miał lecieć ze stołka, uratowali go piłkarze, podtrzymując spadającego trenera. Polak kiwa się już tak drugi rok, Szkot niedługo będzie świętować pierwszy sezon. Jak długo uda mu się jeszcze balansować na łamiącej się krawędzi?

Nie wierzę już w Davida Moyesa. I tak moja wiara tliła się raczej dzięki namaszczeniu Fergusona niż poprzez obserwacje wcześniejszej pracy Szkota. Nie wierzę w jego wiecznie, niespełniające się zapowiedzi sukcesu. Nie wierzę w zmiany. Nie wierzę w nagły zwrotu mający być początkiem marszu po właściwej drodze – ścieżce zwycięstwa. 51-latek długo mamił kibiców narkotykiem nadziei, jednak mało kto jeszcze przyjmuje kolejne dawki obietnic. Nawet mimo ogranego, z wielkim trudem, europejskiego średniaka. Wyniki takie jak 1:0 z Arsenalem, 0:0 z Chelsea czy 5:0 z Bayerem zamiast być początkiem zmian na lepsze, były tylko przerywnikami gorszego. W postfergusonowskiej rzeczywistości powyższe wyniki są pojedynczymi sukcesami. Kiedyś jednak pojedyncze były nie triumfy, lecz porażki. I to jest dotychczas najdobitniejsza różnica między dwiema ostatnimi, jakże póki co różnymi, epokami na Old Trafford.

TUTAJ czytaj, jak eskspert Rafał Nahorny… broni Davida Moyes’a!

Moyes otrzymał od Fergusona skrzydła. Nie wiedział jednak, jak śpiewał Michael Hutchence, dlaczego je ma. A raczej – nie ma pojęcia co do ich zastosowania, w trakcie lotu zderzając się z każdą napotkana przeszkodą, tracąc pióra po każdej turbulencji, słabnąc po każdym ataku innego drapieżnika.

Menedżer United sprawia wrażenie dobrego człowieka. Przyzwoitego rzemieślnika wyznającego etos pracy od zmierzchu do świtu. Szlachetnego wyrobnika, choć z niedostatecznym talentem i mało przekonującym warsztatem do prowadzenia zespołu jeszcze niedawno dominującego w Premier League. Być może Ferguson widział w rodaku swoje własne odbicie sprzed kilkudziesięciu lat. Twardo stąpającego po ziemi faceta łączącego pracę dla St Mirren z prowadzeniem pubów, nim w Aberdeen, a potem w Manchesterze, zyskał miano półboga. I wszelkie przywileje płynące z tego statusu. Moyes, chociaż mający za sobą już 50 wiosen, zdaje się nie mieć tego boskiego pierwiastka, tonąc w butach zostawionych na Matt Busby’s Way przez poprzednika. Dlatego w maju zeszłego roku miałem cichą nadzieję, że z dwojga kumpli, Fergie wybierze pewnego Portugalczyka. Tego samego, który dziś wygodnie rozsiada się na pierwszym miejscu tabeli.

Kibice United liczyli na młodszą wersje Fergusona. Wszystko wskazuje na to, że mają do czynienia z inkarnacją Wilfa McGuinnessa lub Davida Sextona. Pierwszy z nich, pomazaniec samego Matta Busby’ego, przetrwał nieco ponad rok. Posprzątać bałagan po Angliku musiał… Busby, tymczasowo przejmując stery w sezonie 1970/1971. Analogia nasuwa się sama. Do Sextona z kolei brytyjska prasa znalazła szereg porównań. A to zdobycie jedynie tarczy dobroczynności, a to przegrana w Derbach, a to wykupienie zimą gracza od zaciekłych wrogów ( nim Juan Mata przyszedł w roli zbawcy, 36 lat wcześniej Old Traffod poznała znanego rozrabiakę Joe Jordana ). Imię nawet się zgadza. Kilka miesięcy temu scenariusz co najwyżej fantastyczny, obecnie jest całkiem realny. David Moyes może nie wypełnić nawet 12 miesięcy spośród sześciu lat zawartych w kontrakcie sezonów. TUTAJ czytaj o nadziei Moyes’a na lepsze jutro!

Wczesną zimą dochodziły podobne głosy, lecz traktowano je w kategorii plotek. Gdy szkocki trener zdołał już ponieść kilka klęsk, szeptano o tworzeniu planu awaryjnego w razie totalnej klęski. Ta ostatecznie nadeszła wraz z zeszłotygodniowym 0:3 przeciwko Liverpoolowi. Niewykluczone, że to starcie będzie dla Moyesa trenerskim Waterloo. Plotki zyskały bowiem twarz. Oraz także imię i nazwisko. Nieokreślony sukcesor 51-latka został spersonifikowany. ESPN kilka dni temu poinformowało, że włodarze United przeprowadzili rekonesans, zakończony niezobowiązującą rozmową z Luisem Van Gaalem, od lipca bezrobotnym trenerem w ramach zaplanowanego porzucenia reprezentacji Holandii. Selekcjoner Oranje chce bowiem w jesieni kariery szkoleniowej zdobyć Premier League. 60-latek pragnie, po Niderlandach, Hiszpanii i Niemczech, anektować kolejne ligowe rozgrywki. Niezbadany dotąd teren, ojczyznę futbolu i historycznego mekkę każdego szkoleniowca. Anglię. Oprócz United, w grę wchodzi jeszcze Tottenham Wydaje się jednak, że twórcy potęgi Ajaxu lat 90′ bliżej jednak na Old Trafford. Tam ma stabilniejszy zarząd, więcej pieniędzy i lepszej jakości piłkarzy. No i historię, gdyż to właśnie opiekun holenderskiej kadry miał zastąpić 12 lat temu Fergusona, gdy temu bardzo mocno zakiełkowała wówczas myśl o przedwczesnej emeryturze.

Moyes uciekł spod gilotyny. Greckiemu katowi, mającemu rozstrzelać go pod ścianą, zabrakło naboi. Sezon jest tak czy siak przegrany, bo tylko osoba niezrównoważona psychicznie może zastanawiać się nad zwycięstwem United w Lidze Mistrzów. Każda kolejna wpadka daje pretekst braciom Glazer do przedwczesnego rozwiązania kontraktu z trenerem. Mówi się, że Czerwone Diabły nie są ekipą, która przedwcześnie zwalnia. Owszem (chociaż w historii bywało różnie), ale dotychczas takiej potrzebny nie było. Dodatkowo, właściciele ekipy z Old Trafford potrafią i lubią dymisjonować szkoleniowców. Tamba Bay Lightning, inna droga zabawka amerykańskich braci, pięć razy od 2000 roku zmieniał szkoleniowca. Dotychczas Anglia wydawała się miliarderom uroczą odskocznią od jankeskiego wyścigu szczurów. Pewne elementy, jak sam Ferguson, były tu od zawsze. Jak nietykalne relikwie, których nikt nie śmie ruszać. Nawet gracze United,z najwyższym wskaźnikiem lojalności (średnio 6 lat w klubie na jednego piłkarza), stanowili ewenement dla ludzi przyzwyczajonych do szalonej rzeczywistości draftów. Jednak czas pokoju przemienił się w jałowe miesiące sączące myśl o drastycznych posunięciach.

Egzekucja odroczona. Na jak długo, tego nie widzą nawet najstarsi mieszkańcy Manchesteru pamiętający czasy sprzed Fergusona. Czy 25 marca karę wymierzą pozbawieni pucharowego balastu City, czy stracenie przyklepie któryś z ćwierćfinalistów Ligi Mistrzów, to już szczegóły. Sezon jest stracony. I to stracony doszczętnie. Z pogrzebanymi szansami na pierwszą czwórkę, co przyniesie zapewne sankcje i finansowe, i sportowe, i wizerunkowe. Moyes na lata może zmienić wektor sił w Anglii. Niekorzystnie dla United.

Sądziłem, że statek Moyesa zatonie po greckiej tragedii. Udało się jednak do antycznej sztuki wpleść amerykański happy end. Snułem wizję, w której po kolejnym blamażu na ławkę, do końca rozgrywek, wraca Ferguson, po raz idąc w ślady Busby’ego. Innym wyjściem, rozważanym w brytyjskich mediach, było uczynieniem z Giggsa jakże modnego ostatnio w Premier League „tymczasowego” opiekuna. Plany te włodarze chwilowo schowali jedną ręką za plecy, drugą kończyną gestem kciuka pokazując Moyesowi, że jest „ok”. Awaryjne wyjścia zapewne istnieją, a gdzieś między dokumentem zrywającym umowę ze Szkotem jest wciśnięte CV Luisa Van Gaala.

Do kolejnej klęski i uświadomienia sobie, o ile lat cofnie się Manchester United dzięki pierwszemu braku awansu do Ligi Mistrzów od chwili jej utworzenia. Póki co, orkiestra gra na ostatniej scenie. O ironio, na tej, na której najtrudniej miało się występować.

Partnerem artykułu jest fanpage „Wszystko o najlepszej lidze świata – Premier League”

TOMASZ GADAJ

fot. telegraph.co.uk

Pin It