Alfabet Futbolowego Globtrotera. B jak Bukareszt

Myślałem, żeby pod B dać Brukselę, gdzie odbywa się doroczny kibolski turniej piłkarski. Gdybym opisał skład tych zawodów, cel wielu moich wypraw stałby się dla czytelników jaśniejszy, ale w takim razie gdzie umieścić Bukareszt?

Właśnie stolica Rumunii była areną finału Ligi Europy w roku 2012. Trzeba przyznać, że UEFA czasami dokonuje dobrych wyborów. Tak było w poprzednim sezonie, gdy w Bukareszcie zagrały Athletic Bilbao z Atletico Madryt. Nieoczekiwana lokalizacja tego finału sprawiła, że nie było wątpliwości: jechać – nie jechać. Ciekawość wzmagał fakt, że tuż przed tamtym finałem, Andrzej Iwan zadał w Orange Sport podchwytliwe pytanie: kiedy ostatni raz rumuński pies widział kość? Odpowiedź: gdy miał otwarte złamanie…

Najlepsze w tym finale było to, że Rumuni byli tak przejęci organizacją wielkiego wydarzenia, że niczego nie kontrolowali. Zasieki przed strefą VIP na Stadionie Narodowym pokonaliśmy z zadziwiająca łatwością. Wystarczyło przyłożyć słuchawkę telefonu do ucha i mówić coś po angielsku. Ale jedynie półgębkiem, bo jednak dwudniowy wyziew robił swoje. W ten oto sposób znalazłem się koło szwedzkiego stołu, ramię w ramię ze sławami rumuńskiego (i nie tylko) futbolu.

W noc przed meczem miasto wyglądało tak, jakby do Rumunii teleportował się cały Kraj Basków. Nie dość, że przybysze z Bilbao zajęli wszystkie puby i ulice w centrum, to dodatkowo jeszcze wszystkie balkony i dachy.

A po czym poznawałem zapytacie, bo przecież oba kluby mają koszulki w biało-czerwone pasy. Po tym, że pasy baskijskie są jakby ciupkę szersze, poza tym noc przed finałem stanowili jakieś 95 procent obsady starówki. Nikt specjalnie nikogo nie ruszał, bo klub z Madrytu został założony ponad 100 lat temu przez baskijskich studentów, stąd te same barwy i poprawne stosunki. Choć byli tacy, którzy na Hiszpanię mawiają „puta”.

Jak się z nimi dogadaliśmy? Bo przecież język baskijski jest z innej planety. Ciężko powiedzieć, chyba najbliższe prawdy będzie stwierdzenie, że zadziałał międzynarodowy język piłki nożnej.

- Change szal?

Dziwne, że nie chcieli, bo na wymianę mieliśmy prawdziwy rarytas – łączony szal AC Parma – VfB Stuttgart wydany z okazji meczu Pucharu UEFA z lutego 2005 roku. Skąd my go mieliśmy? Dali nam go napotkani Rumuni. A skąd oni? Nie wiem, chyba z darów…

A i tak najlepsze nastąpiło po meczu. Znienacka w trzy osoby wbiliśmy się do autobusu wiozącego oficjeli UEFA do hotelu, po ciężkiej pracy w czasie meczu. Dominował język niemiecki i strój mocno galowy. Tylko w polskim zakątku autokaru mieliśmy mokasyny z szyszką, czapkę z daszkiem i siatkową koszulę.

- Wy chłopcy z Polen, dla kogo pracujecie? – zagaiła jedna Helga.
- Dla Polsatu – odbąknęliśmy niezgodnie z prawdą.
- Ah ja Polsat, ja. Ich kenne (?) ucieszyła się pani znad Renu. Znacie Mariana Kmitę?
- Czy znamy? Jedliśmy z nich dzisiaj lunch – procenty robiły swoje, wyobraźnia dopisywała.
- Oh du bist fantastisch. Ja też z Marianem jadłam lunczyk! Marian lubi podjeść, nieprawdaż? – ucieszyła się nasza nowa znajoma…

MACIEJ SŁOMIŃSKI

Artykuł pochodzi ze SLOWFOOT.pl

Pin It