Życiowa szansa Tottenhamu

Zazwyczaj, gdy drużyna traci najlepszego, stanowiącego mniej więcej 50 % wartości zespołu gracza, wybucha panika. Kibice drżą o przyszłość, a włodarze pośpiesznie szukają możliwie najlepszego zastępstwa. Jednym słowem – dramat. Chyba, że sama transakcja jest wyjątkowo korzystna dla sprzedającego. Tak, jak korzystna jest obecnie dla Tottenhamu.

Choć w tych dniach to może brzmi szokująco, ale – z pragmatycznego punktu widzenia – transfer Garetha Bale’a,  przeprowadzony na takich warunkach, to najlepsze, co mogło obecnie spotkać „The Spurs”.

Dotychczas drzwi prowadzące do ścisłej czołówki Premier League były dla Tottenhamu zamknięte. Czasem „Koguty” niewinnie w nie stukały, czasem uderzały mocniej. Od lat bez skutku. Brakowało minut, szerokiej ławki, czy zwykłej jakości materiału ludzkiego. Nawet w czasach eksplozji formy walijskiego cracka, The Lilliwhites jedynie zza okna patrzyli na Manchester United, na Chelsea. Na Arsenal oraz City. Londyńczycy obserwowali ich, nie licząc wyjątku z czasów Harry’ego Redknappa, w pokoju nazwanym  „Europa League Only”.  Teraz Andre Villas-Boas w prezencie od Florentino Pereza otrzymał siekierę, dzięki której, przy odpowiednim użyciu, może wyważyć te zatrzaśnięte wrota. Wszystko dzięki wartości narzędzia, oscylującej wokół 100 milionów euro.

100 milionów euro. Kwota pozwalająca zbudować podstawową jedenastkę przyzwoitego, angielskiego zespołu. Dla klubu bardzo dobrego, takie pieniądze stanowią nieocenioną premię. Bonus pozwalający uzupełnić wszelkie kadrowe braki. Uzupełnić towarem najwyższej jakości. Dzięki Realowi, a właściwie rozrzutności Pereza, Tottenham po raz pierwszy od niepamiętnych czasów będzie mógł działać na rynku transferowym z pozycji siły. Pytanie, jak takim kapitałem będzie zarządzał Andre Villas-Boas, który dotychczas miał środki na zawodników solidnych, czasem bardzo dobrych,  co najwyżej świetnych. Ale nie wybitnych. Od kilku miesięcy na White Hart Lane działa jednak Franco Baldini, który pracując w Realu zna uczucie trzymania w pewnych rękach ogromnej kasy.

Madrycka przeprowadzka Bale daje korzyści wszystkim stronom. Walijczyk przechodzi do najbardziej utytułowanego europejskiego klubu, wymarzonej przystani 99 % graczy na tej planecie. Raju jednocześnie niezbyt dobrze przyjmującego wszelkie próby kolonizacji przez Brytyjczyków. Niemniej, ktoś końcu złą karmę musi przerwać. Bale ma ku temu wszelkie argumenty. Jeśli nawet on nie podbije Hiszpanii, ciężko będzie jakiemukolwiek mieszkańcowi Albionu śnić o dogonieniu światowej czołówki.  Dodatkowo, jeśli 24-latek nie spuści z tonu i ciągle będzie dodawał skalpy kolejnych miniętych obrońców, to może zapisać się nie tylko w piłkarskiej historii dwóch krajów, ale i całej dyscypliny sportu. Kto wie, czy już za kilka miesięcy na ulicach nie będzie kłótni o to, kto dziś jest Messim, a kto Ronaldo. Ich miejsce, jako genezy podwórkowych niesnasek, ma szansę zająć skromny chłopak z Cardiff.

Perez zaś, po raz kolejnych w ostatnich tygodniach, głaszcze podirytowanych jałowym rokiem socios. Pieści ich wizją La Decimy, zdobytej pod banderą duetu Bale-Ronaldo, flagowego okrętu mogącego przerwać na skrzydłach hegemonię dwójki pomocników z Bawarii określanych mianem „Robbery”.

I wreszcie Tottenham, z kieszeniami wypchanymi hiszpańskimi monetami, pozbywając się nadmiaru gotówki może podarować fanom niezapomniany sezon. Sezon, z kilkoma nowymi, drogimi piłkarzami. Przy odrobinie szczęścia – również z pucharami.

Osobny akapit należy poświęcić Danielowi Levy’emu. Człowiekowi będącemu w cieniu średnio przez 9 miesięcy w roku, by podczas okienek transferowych wysuwać się na pierwszy plan. Anglik to niestrudzony, twardy negocjator, wyciskający ze swoich gwiazd maksymalną, często przekraczającą wartość rynkową, cenę. Jedną ręką macha do tłumu, zapewniając, że ich idol pozostanie w klubie, by drugą kończyną, za plecami, ocierać palce w charakterystycznym geście sugerującym zwiększenie stawki. Anglik zdaje sobie sprawę, że Tottenham nie ma realnej możliwości zachowania swoich liderów. Niemniej, poprzez trudne negocjacje i taktykę ciągłego publicznego zapewniania o pozostaniu którejś gwiazdy, skutecznie podbija oferty tych najmożniejszych z możnych. Ma to swoje finansowe plusy, ale też i sportowe niedociągnięcia. Dzięki takiej polityce długiego przeciągania liny, nieustannego przedłużania operacji, przyklepanie transferu odbywa się zazwyczaj pod koniec deadline’u. Oznacza to równocześnie pospolite ruszenie i uzupełnianie luk na ostatnią chwilę, co miało miejsce 12 miesięcy temu. Niektóre ówczesne nabytki, jak Lloris czy Dempsey – przez wrześniowe mecze eliminacyjne kadr narodowych – postawiły stopę na treningu „Kogutów” dopiero kilka tygodni po sygnowaniu umowy z londyńczykami.

***

Tottenham, chociaż bogaty i perspektywiczny, dziś jest dla Bale’a zwyczajnie za mały. Stał się taki w momencie, gdy dwa miesiące temu do siatki Newcastle piłkę wpakował Laurent Koscielny, dzięki czemu to Arsenal, kosztem rywali zza między, dostał szansę gry w Lidze Mistrzów.

100 milionów daje jednak na White Hart Lane nadzieję na zmianę równowagi sił. Nie tylko w Londynie, ale też w całej Anglii.

Cztery lata temu Jose Mourinho odradzał Zlatanowi Ibrahimoviciowi odejście z Interu.
- Zostajesz. Koniec tematu. Z nami osiągniesz wielkie rzeczy.

- Nie, Jose, muszę iść. Tam jest moje miejsce.

FC Barcelona zapłaciła za Szweda ogromną sumę, dorzucając do tego Samuela Eto’o. Króla strzelców Primera Division, mający wtedy tylko jeden sezon gorszy od Ibry. Mourinho właściwie rozdysponował potężnym kapitałem, znacznie przecież mniejszym niż tegoroczny podarunek Pereza. 12 miesięcy później zdewastowany psychicznie Ibra obserwował jak podopieczni The Special One, mokrzy od łez i katalońskich spryskiwaczy, cieszą się z pokonania w dwumeczu Blaugrany. Równie mocno cieszyli się również kilka tygodni później, w finale Ligi Mistrzów.

To w najbliższym czasie raczej Tottenhamowi nie grozi. Ale za dwa lata? Z 3-4 nowymi piłkarzami najwyższej klasy?

Lamela i Chiriches już stąpają po deszczowej ojczyźnie Szekspira.

Erisken szybko pakuje korki, z namaszczeniem kładąc je obok płyty CD z kompilacją najlepszych zagrań Michaela Laudrupa. Idola, którego niebawem spotka w Anglii.

W szatni powitają ich inni nowi, dopiero poznający Londyn, koledzy. Hiszpan Soldado, Francuz Capoue, Brazylijczyk Paulinho, Belg Chadli. Wszyscy oni mają jeden cel. Sprawić, by White Hart Lane jak najszybciej przestało płakać po Garethie Bale’u. Nie powinni jednak ronić łez. Sprzedaż ich ulubieńca, za taką cenę, to najlepsze, co mogło spotkać fana Tottenhamu.

Tomasz Gadaj

Pin It