Czym się różni I liga od ekstraklasy? Tym, że tutaj o koronę króla strzelców walczą Polacy i to oni są w czubie klasyfikacji. Na czoło wyszli dwaj napastnicy, którzy wyrastają na wielkie gwiazdy zaplecza ekstraklasy. To Dariusz Zjawiński, bez którego nie istniałaby siła ofensywna Dolcanu Ząbki i Michał Mak strzelający dla Bełchatowa, prawdopodobnie najlepszy piłkarz na drugim poziomie rozgrywkowym w Polsce.
***
Pomimo że podopieczni Roberta Podolińskiego obniżyli loty, Zjawiński strzela regularnie. Cała drużyna może grać przeciętnie, ale najlepszy strzelec nie zawodzi, co potwierdziło się w Łęcznej. Dolcan stoczył wyrównany bój z Górnikiem i wywiózł z Lubelszczyzny jeden punkt, choć gdybyśmy musieli wskazać zespół minimalnie lepszy, byłaby to jedenastka gospodarzy, która miała kilka wybornych okazji zaprzepaszczonych choćby przez Łukasza Zwolińskiego. Można pokusić się o wniosek, że gdyby w ataku Łęcznej grał Dariusz Zjawiński, to Górnik bez problemu pokonałby rywala – jemu wystarcza jedna dogodna okazja trafić do siatki. Dziś wykreował ją Kamil Mazek, który dał kapitalną zmianę. Jest to kolejny dowód na to, że „szeptany” skauting trenera Podolińskiego sprawdza się w pierwszoligowych warunkach. Młodzieżowiec wypożyczony z Legii Warszawa przeprowadził dynamiczny akcję lewą stroną i zanotował asystę, po której można przypuszczać, że w następnym spotkaniu zagra więcej niż tylko 30 minut.
Górnicy odpowiedzieli z rzutu karnego autorstwa Tomasza Nowaka, ale wobec kiepskiej skuteczności, gracze Jurija Szatałowa tracą kontakt z czołówką. Po raz ostatni wygrali miesiąc temu i w tym momencie bliżej im punktowo do strefy spadkowej, aniżeli do drugiej lokaty. Być może ich bilans wyglądałby lepiej, gdyby nie fakt, że mają w zanadrzu zaległe spotkanie u siebie z Arką Gdynia, przełożone pierwotnie z powodu wirusa grypy w obozie gdynian.
O ile Górnik i Dolcan nadal sprawiają wrażenie zbyt słabych na awans, o tyle wątpliwości nie budzi sportowo GKS Bełchatów. Piłkarze Kamila Kieresia przełamali „kryzys punktowy” o jakim ostatnio często opowiadał szkoleniowiec. Kiedy lider przyjeżdża do czerwonej latarni ligi, rzadko kończy się inaczej niż wygraną faworyta i dlatego sił imiennikowi z Tychów wystarczyło tylko na jedną połowę. Później już nie wiedzieli jak zatrzymać przede wszystkim Michała Maka, który dwukrotnie skarcił ich bramkarza. W pamięć zapadnie głównie jedna z bramek, zdobyta po kapitalnym 60-metrowym rajdzie! Dorobek Maka po tym meczu zamyka się na 9 golach. Zjawiński wyprzedza go tylko o jedno trafienie.
Nowy trener klubu występującego w roli gospodarza w Jaworznie, Jan Żurek, ma ciężki orzech do zgryzienia, aby przywrócić wiarę swoim podopiecznym. Podobno na odprawach prezentował nowy dekalog, jaki będzie obowiązywał w klubie, przy czym najważniejszy był punkt, że w każdym meczu mają grać o zwycięstwo. Niezbyt to oryginalne. Znacznie bardziej osobliwe było to co charyzmatyczny trener wyprawiał na rozgrzewce. Ubrany w gustowny garnitur biegał wraz z zawodnikami między poustawianymi pachołkami.
O Bełchatowie w tej lidze napisano już właściwie wszystko. Tylko kataklizm mógłby zapobiec przed powrotem tej drużyny do ekstraklasy. Nawiasem mówiąc, tym kataklizmem można by było nazwać zimową sprzedaż braci Mak, których chciałby mieć w swojej kadrze każdy czołowy klub w Polsce. Wygląda na to, że zimą najwięcej pracy będą mieli bełchatowscy działacze. Dla nich to będzie kluczowy okres w sezonie.
MICHAŁ MITRUT
fot. lodzkifutbol.pl