Podobno nadzieja ma kolor zielony. Soczysta zieleń kojarzy się z trawą i koniczyną (także tą czterolistną) i kojąco działa na układ nerwowy. Koszulki uspokajającego koloru nadziei i szczęśliwej koniczynki przywdziewają piłkarze Betisu, lecz trudno powiedzieć, żeby wierzyli oni w tak pozytywne nacechowanie jednej ze swoich barw klubowych. W tej chwili Verdiblancos jest najbliżej do koloru czerwonego, a konkretniej do miana ligowej czerwonej latarni.
Po 21 rozegranych kolejkach, Real Betis Balompie z jedenastoma zdobytymi punktami zajmuje ostatnie miejsce w tabeli Primera Division. Drużyna z Estadio Benito Villamarin przegrywa jak leci i z kim popadnie. Do bezpiecznego miejsca w tabeli traci jedenaście oczek. Nigdy w historii Primera Division nie zdarzyło się, by mając na półmetku tak nikły dorobek punktowy, ostatnia w tabeli drużyna ostatecznie się utrzymała. Większość kibiców jest już niemal pogodzona ze spadkiem swojej ukochanej drużyny. Powracają demony przeszłości z 2009 roku, kiedy Verdiblancos ostatni raz spadli do Segunda Division. Wówczas drużyna z Andaluzji znajdowała się jednak w zupełnie innej sytuacji; Betis zajął 18. miejsce w tabeli ex aequo z Getafe (42 punkty w końcowej klasyfikacji). Zadecydował bilans bezpośrednich spotkań pomiędzy tymi dwoma drużynami (0:0 w Madrycie, 2:2 w Sewilli). Betis naprawdę walczył do samego końca i utrzymanie się było w zasięgu Zielono-białych.
Klub z wyższymi aspiracjami niż podbijanie drugoligowych boisk na zapleczu Primera Division spędził dwa sezony. W pierwszym pod wodzą Antonio Tapii udało się zająć jedynie czwarte miejsce, w drugim zaś dzięki zatrudnieniu Pepe Mela Betis zdominował rozgrywki i powrócił tam, gdzie od dwóch lat na niego czekano.
Święty Pepe
Mel poukładał Betis, czyniąc z niego silnego i wymagającego przeciwnika dla tuzów takich jak Barcelona czy Real Madryt. W pierwszym sezonie po awansie beniaminek zajął bezpieczną, trzynastą lokatę w tabeli, by w następnym sezonie pechową trzynastkę zamienić na szczęśliwą siódemkę i awans do Ligi Europejskiej. Warto wspomnieć, to właśnie Mel – nota bene były zawodnik juniorskich drużyn Realu- podłożył kłodę pod nogi Blancos na Benito Villamarin w poprzednim sezonie (1:0, gol Benata), przez co Królewscy praktycznie w przedbiegach odpadli z walki o mistrzostwo Hiszpanii.
UWAGA KONKURS, ATRAKCYJNE NAGRODY! Piłki, buty, stroje piłkarskie, i wiele innych!
W obecnym sezonie piłkarze z Sewilli swoją grą – mówiąc eufemistycznie – głowy nie urywają. Wystarczy prześledzić kolejne wyniki w ostatnich 21 spotkaniach, by ustalić, że wygrali tylko dwa razy i pięciokrotnie zremisowali. Przegrana z Almerią czy Elche u siebie? Proszę bardzo. Porażka w Derbach Andaluzji 4:0? Już się robi. Za serię niepowodzeń ktoś w końcu musiał odpowiedzieć. Wyszło, że sromotna klęska tegorocznej kampanii to wina Pepe Mela. Spotkało się to z ogromnym oburzeniem kibiców, którzy chcieli za wszelką cenę zatrzymać uwielbianego przez nich, utalentowanego trenera. Mela oczywiście zwolniono. Zatrudniono Juana Carlosa Garrido, który na stanowisku utrzymał się zaledwie siedem tygodni. Jego miejsce zajął trzeci w tym sezonie szkoleniowiec, doskonale znany kibicom Betisu Argentyńczyk Gabriel Calderon. Zatrudniono, zwolniono.. Ciągle używam bezosobowej formy czasownika. Pora więc ustalić, kto za tym wszystkim stoi? Więcej o zwolnieniu Mela przeczytacie TUTAJ .
Niepożądani
Jest parę takich nazwisk, których wymawianie głośno przy kibicach Betisu może budzić przykre odruchy albo choćby lekki dyskomfort psychiczny.
Jedno z nich to Bosch, a dokładniej Jose Antonio Bosch, administrator klubu, decyzją sądu mający pełnić w Betisie funkcję swoistego komisarza po przekrętach finansowych poprzedniego włodarza klubu, Manuela Ruiza de Lopery. Bosch zobowiązał się zredukować zadłużenie Verdiblancos w ciągu ośmiu kolejnych lat. Kiedy Pepe Mel wyczarował Andaluzyjczykom awans do europejskich pucharów, wraz z Vladą Stosiciem – dyrektorem do spraw sportowych Betisu – Bosch – przeprowadzili rewolucję w składzie, która służyć miała wspomnianej redukcji zadłużenia. Za skromniutkie osiem milionów euro sprzedali m.in Benata Etxebarrię do Athleticu Bilbao czy oddali Alejandro Pozuelo i Canasa do Swansea City; ich miejsce pozajmowała dziesiątka graczy albo szóstego sortu, albo kompletnie anonimowych. Betis bez gracza pokroju Benata jest jak człowiek bez mózgu – tu ciśnie się na usta złośliwość na temat trójcy Stosić-Guillen (prezydent klubu) -Bosch. Kompletnie nie sprawdził się oddany już na wypożyczenie do Holandii bramkarz Stephan Andersen, który próbkę braku umiejętności zademonstrował w starciu z Realem Madryt (0:5 na Villamarin). Nie tylko on, bo gdyby nie gracze z łapanki (vide Braian czy Renella), Betis nie byłby tam, gdzie jest w chwili obecnej. Darujmy sobie zauważanie, że plan Boscha dotyczący finansowej stabilizacji miał działać jedynie w przypadku, gdyby Betis przez osiem lat nie spadłby z ligi.
Co dalej?
Po Jose Antonio Boschu w Sewilli nie ma już śladu. Podobnie jak po nieudolnym Vladzie Stosiciu. Nie ma Juana Carlosa Garrido ani Pepe Mela, który znalazł angaż w porządnym klubie Premier League – West Bromwich Albion. Prezydent Miguel Guillen na krótkoterminowe umowy zatrudnił Antonio Adana, a także Leo Baptistao z Atletico Madryt i Alfreda N’Diaye z Sunderlandu. Jeśli mogą oni w czymś pomóc, to jedynie w zapewnieniu sobie bardziej miękkiego lądowania na koniec sezonu.
CZYTAJ TAKŻE: Wielkie Atletico wkracza na salony!
Real Betis jest ofiarą nieudolnej ekipy rządzącej. To drużyna z tradycją, fantastycznymi, zagorzałymi kibicami, którzy w bolesnym dla Beticos sezonie 2008/2009 wyszli na ulice Sewilli w sześćdziesięciotysięcznym tłumie, by razem domagać się wzięcia odpowiedzialności za klub przez Manuela Ruiza de Loperę. Choćby Gabriel Calderon stawał na głowie i non stop puszczał swoim piłkarzom inspirujące przemowy z „Rocky’ego” i choćby umierali za swój klub na boisku, utrzymanie się w Primera Division jest możliwe jedynie w teorii i to głównie za sprawą nieroztropnego zarządzania klubem przez niekompetentnych administratorów. Przed Realem Betis Balompie długa droga, pełna wybojów i przeszkód. Można myśleć jedynie o przyszłości, a więc to przede wszystkim droga pełna nadziei.
Nadzieja może i ma kolor zielony, ale na tę chwilę Betis spada z ligi. Z hukiem.
MARIUSZ JAROŃ
fot. betpal.com